separateurCreated with Sketch.

Karolina Karo Guzik: U katoliczek nie istnieje coś takiego, jak jedyna słuszna droga [rozmowa]

Karolina Karo Guzik
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Grzeczna, skromna, pokorna, najczęściej zależna od męża, wielodzietna mama i gospodyni domowa. Czy nie tak właśnie wyobrażamy sobie stereotypową katoliczkę?
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Karolina Karo Guzik w swojej nowej książce: 12 kobiet. Co chcemy powiedzieć udowadnia, że żeński Kościół nie ma jednej twarzy. Oddaje głos katoliczkom – nie tylko mężatkom i mamom, ale też singielkom i kobietom konsekrowanym, które niezależnie od tego, czy piszą, malują, matkują, liderują, czy prowadzą firmę – znalazły swoje miejsce w Kościele. I mimo jego wad – o których zresztą nie boją się głośno mówić – są w nim szczęśliwe i spełnione.

12 kobiet. Co chcemy powiedzieć

Magdalena Prokop-Duchnowska: Sara Tchorek, Agata Rujner, Karolina Kubarska, Weronika Kostrzewa – to tylko część dziewczyn, z którymi przeprowadziłaś wywiady na łamach swojego e-booka. Dlaczego 12 kobiet, a nie 12 mężczyzn?

Karolina Karo Guzik: Czuję, że moje miejsce jest blisko kobiet, że to właśnie wśród nich i we współpracy z nimi realizuję swoje powołanie. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, jest cała masa wydarzeń i konferencji dedykowanych dla mężczyzn. Z kolei te organizowane z myślą o kobietach dotyczą najczęściej dwóch tematów: piękna albo matkowania. A przecież my, kobiety, mamy tyle wartościowych spostrzeżeń i mądrych rzeczy do powiedzenia! Od zawsze interesował mnie kobiecy punkt widzenia i fascynowała różnorodność talentów, misji i wyborów życiowych żeńskiej twarzy Kościoła. Kobiety mają do zaoferowania znacznie więcej niż tylko piękno, wdzięk i instynkt macierzyński.

We wstępie do e-booka piszesz, że pragniesz oddać głos właśnie kobietom. Uważasz, że Kościół ich nie słucha albo nie liczy się z ich zdaniem?

Nie chcę generalizować, ale wydaje mi się, że często kobiety wrzuca się do jednego worka z napisem: „stworzona do relacji i matkowania”. Owszem – jesteśmy od troszczenia się i przytulania, ale kiedy trzeba, potrafimy też zaoferować konkretne wsparcie i silną, pomocną dłoń. Są wśród nas artystki, ekspertki, naukowczynie – jedne zamężne, z gromadką dzieci, inne samotne, konsekrowane, bezdzietne czy rozwiedzione. I naprawdę nie wszystkie z nich chodzą w kwiecistych sukienkach i z wiecznym uśmiechem na twarzy.

Kościół kocha różnorodność i ja tę różnorodność chciałam w swoim e-booku wyeksponować. Dlatego też starałam się unikać oklepanych pytań. Rozmawiałyśmy o stereotypach, strajku kobiet, odchodzeniu z Kościoła, braku akceptacji dla odmienności. Gdy przebijałam się przez powierzchnię i schodziłam głębiej, zawsze okazywało się, że za każdym kobiecym wyborem stoi jakaś historia, doświadczenie albo zranienie. I że u katoliczek coś takiego jak jedyna słuszna droga nie istnieje. Jeden i wspólny jest tylko cel, a jest nim Jezus Chrystus.  

Z jakiego klucza wybierałaś bohaterki wywiadów?

Zależało mi, żeby porozmawiać z reprezentantkami różnych grup w Kościele – domowego kościoła, neokatechumenatu, ruchu charyzmatycznego. W książce głos zabrała nawet przedstawicielka kościoła tradycyjnego, a konkretnie – Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X.

Brakuje za to kogoś chociażby z Kościoła protestanckiego.

Jestem katoliczką i chciałam pokazać Kościół, który znam i którego doświadczyłam. Nie czuję się kompetentna, by pisać o protestantach, bo nigdy nie byłam częścią ich wspólnoty. Mam za to wspaniałą koleżankę, która jest tego wyznania, a którą darzę ogromną sympatią i szacunkiem. Ta koleżanka ma zresztą męża katolika, więc, jak widać, z tą otwartością międzywyznaniową może nie jest tak źle, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.

Normalne, fajne babki

Twoje bohaterki to mądre, odważne kobiety z pasją. Nawet siostry zakonne – wbrew temu co się powszechnie o nich myśli – są radosne, spełnione i z własnym zdaniem na każdy temat. Skoro wśród katoliczek nie brakuje takich – mówiąc kolokwialnie – „fajnych babek”, to skąd biorą się te wszystkie szkodliwe stereotypy na nasz temat?

Nie mam pojęcia i – szczerze mówiąc – bardziej niż na analizowaniu i dochodzeniu do źródła nieprawdziwych przekonań na temat kobiet wierzących wolę skupić się na eksponowaniu tego, co w nas prawdziwe i dobre. Swoją drogą, stereotypy też nie biorą się znikąd – najczęściej kształtują się na podstawie doświadczeń i obserwacji osób z naszego otoczenia. Może więc warto zacząć od siebie? Na przykład zadbać o to, żeby nie zarażać otoczenia smutkiem i umęczeniem, tylko radością i pogodą ducha.

W mediach społecznościowych nie eksponujesz wyłącznie tego, co dobre. Piszesz o porażkach, kryzysie małżeńskim, przesadnym poświęcaniu czasu na pracę. Innym razem pokazujesz się bez makijażu, wrzucasz zdjęcie bałaganu czy pomazanej przez synka ściany…

Bardzo zależy mi na normalizowaniu obrazu kobiety wierzącej. Od zawsze czułam, że nie pasuję do żadnej z proponowanych skrajności. Nie jestem tradwife, która poświęca się wyłącznie obowiązkom domowym i wychowywaniu dzieci. Do wyzwolonej karierowiczki też mi daleko. W pewnym momencie zrozumiałam, że nie trzeba być albo tu albo tam, bo jest jeszcze jakiś środek, coś pomiędzy. Można pozostać przecież w domu – przytulać dzieci, piec chleb, pielić ogródek, a jednocześnie starać się pracować i rozwijać zawodowo. Wiadomo jednak, że łączenie tych rzeczy nie przychodzi łatwo i naturalnie. Mało tego – wymaga planu, poświęcenia, ciężkiej pracy.

Dlatego publikowanie treści świadczących o tym, że wszystko jest u mnie zawsze super byłoby po prostu nieuczciwe. W social mediach chcę pokazać, że katoliczka, jak każda inna kobieta, mierzy się z codziennymi problemami – spłaca kredyt, kłóci się z mężem, doświadcza wypalenia zawodowego. Czasem jest pełna energii, a innym razem pada na twarz ze zmęczenia. Jednego dnia wygląda jak milion dolarów, innego ciężko jej spojrzeć z uśmiechem w lustro. Jedyne, co nas, katoliczki, odróżnia od innych kobiet, to to, że mamy Boga. A jako że Bóg równa się sens i nadzieja, to dla nas nigdy – nawet w największych trudach, problemach i ciemnościach – nie gaśnie światło.

My, kobiety – jak nikt inny – potrafimy się też wzajemnie ranić, porównując i oceniając swoje wybory.

Umyślnie starałam się wybrać do e-booka dziewczyny, które obrały konkretną drogę, ale są na tyle empatyczne, że potrafią uszanować fakt, że ktoś może zdecydować zupełnie inaczej. Nie brakuje w social mediach profili kobiet – również katoliczek – które próbują przekonać innych, że ich wybory są jedyną słuszną drogą. Już przez samo czytanie ich postów i oglądanie zdjęć można poczuć się ocenianą i  niewystarczająco dobrą w jakiejś dziedzinie.

Takie treści mogą wywoływać wyrzuty sumienia, że przykładowo: jeśli nie chodzisz w sukienkach, to jesteś za mało kobieca, a jak nie zdecydowałaś się na edukację domową, to zaprzepaszczasz więź z dziećmi. A przecież nigdy nie wiesz, dlaczego ktoś wybrał tak, a nie inaczej. W końcu za każdą decyzją stoi jakaś konkretna historia. Jezus naprawdę lubi różnorodność. Wystarczy spojrzeć na 12 apostołów albo na święte kobiety – różnili się zarówno pod względem talentów, temperamentu, życiorysu jak i duchowości. Przestańmy się oceniać, a zacznijmy wzajemnie sobą ubogacać - czerpać od siebie to, co aktualnie dobre dla nas i dla naszej rodziny.

Za Kościół są odpowiedzialni nie tylko księża

Słuchając kazań i konferencji, w których kładzie się nacisk na tematy rodzinne – jak chociażby wielodzietność, macierzyństwo czy ojcostwo – trudno nie odnieść wrażenia, że sam Kościół próbuje wskazać wiernym jedyną słuszną drogę.

Jasne, na pewno tak się zdarza, ale pamiętajmy, że Kościół tworzą ludzie, więc tutaj znowu warto jest zacząć od siebie, a konkretnie od zadania sobie pytania: „Co robię, żeby było lepiej?”. Jeśli w mojej parafii ksiądz mówi na kazaniach wyłącznie o rodzinie, pomijając temat chociażby samotności, niepłodności czy rozwodów – to czy ja idę po mszy do takiego kapłana i dzielę się moimi spostrzeżeniami, zwracając uwagę na dany problem? A jeśli moja interwencja nic nie zmieni, to czy podejmę wysiłek, żeby zmienić parafię lub wspólnotę na taką, w której poruszane przez duchownych tematy będą mocniej trafiały do mojego serca?

Mogę narzekać na brak wartościowych kobiet wokół, ale mogę też  pójść do proboszcza i spytać o możliwość zorganizowania spotkania dla parafianek w jednej z kościelnych sal. Od zawsze kładłam w swojej wierze nacisk na szukanie Boga w normalnym, zwykłym życiu. Zmobilizowało mnie to do zorganizowania warsztatów dla kobiet „Dom chleba”, których motywem przewodnim będzie właśnie praktykowanie wiary w zgiełku wyzwań i problemów codzienności. Z kolei deficyt w podejmowaniu trudnych tematów skłonił mnie do nagrania serii podcastów m.in. o adopcji, niepłodności, wyzwaniach NPR-u czy seksie katolików.

To naprawdę nie jest tak, że za Kościół odpowiedzialni są tylko księża. Jak widzę, że w małżeństwie zaczyna być źle, to też zaczynam od siebie. Pewnie, że łatwiej jest narzekać niż zrobić cokolwiek, by było lepiej. Działanie wymaga trudu, odwagi, wyjścia z inicjatywą. Trzeba wziąć pod uwagę ryzyko błędu czy porażki, ale jestem przekonana, że – koniec końców – warto próbować. Mamy taki Kościół, jaki sobie stworzymy.  

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.