Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Anna Gębalska-Berekets: Bóg wywrócił pana życie do góry nogami. Zanim pan spotkał Jezusa, minęło jednak sporo lat...
Krzysztof Sowiński: Od najmłodszych lat wierzyłem w Boga. Modliłem się codziennie, a mama posyłała mnie do kościoła. Potem wszystko zaczęło się psuć. Grzech wszedł w moje życie dość wcześnie. Już w wieku pięciu lat zetknąłem się z pornografią, głównie w formie fotografii, bo ona była najbardziej dostępna. Często zbieraliśmy się z kolegami pod blokiem i oglądaliśmy takie zdjęcia.
Moja rodzina została rozbita, gdy miałem siedem lat. Wychowywały mnie mama i babcia. Nauczyły pacierza i kilku modlitw. Owszem, mówiły o Bogu, ale to była taka wiara tradycyjna, pełna zabobonów, która nie miała zbyt wielu powiązań z życiem codziennym. Zupełnie nie przekładała się w czyn. Bóg był tam gdzieś obecny w moim życiu, ale ja Go nie słuchałem i żyłem po swojemu. Robiłem, co chciałem.
Szybko pojawiły się narkotyki i alkohol, a życie upływało panu od imprezy do imprezy. To była ucieczka od problemów?
Na pewno. Wcześnie zacząłem przygodę z alkoholem. Po wódkę sięgnąłem w wieku jedenastu lat, a po narkotyki rok później. Źródłem tego była pustka i poczucie bezsensu. Byłem niski i otyły. Koledzy mnie wyśmiewali i stosowali wobec mnie przemoc. Z czasem budowałem wokół siebie taką skorupę. Musiałem się jakoś bronić. Sytuacja nieco się zmieniła, gdy poszedłem do liceum.
Było lepiej?
Tu nikt ze mnie nie drwił, ale to ja wyładowywałem się na słabszych. Nie potrafiłem inaczej, bo takich zachowań się wyuczyłem. Zostałem zraniony i raniłem innych. Imprezy zagłuszały to, z czym sobie nie radziłem. Jak zabawa się kończyła, wracały myśli samobójcze, depresja i straszny lęk.
Przed czym?
Wielu rzeczy się wtedy bałem. Odczuwałem także lęk przed śmiercią. Kiedy spotkałem Boga, to On zabrał mi niepewność i strach. Teraz wiem, że prawdziwa miłość usuwa lęk. I ja tej doskonałej Bożej miłości doświadczyłem po wielu latach poszukiwań.
W tym trudnym czasie modlił się Pan do Boga?
Modliłem się, ale jednocześnie próbowałem zmienić życie w oparciu o własne warunki. Klękałem do modlitwy nawet po alkoholu i narkotykach. Prosiłem, aby Bóg spełnił kolejne życzenia. Prośby dotyczyły zdrowia, dobrych ocen w szkole. I On mnie wysłuchiwał, ale ja w ogóle Jego nie słuchałem. Potem ukończyłem studia, zdobyłem dobrą pracę. Chciałem coś zmienić w życiu. Studiowałem zasady rozwoju osobistego, czytałem o tym, jak wzmocnić wiarę w siebie i własne możliwości.
I były efekty?
Nie. Myślałem sobie, że jestem złym człowiekiem i nie widziałem swojej wartości. Myślałem, że jeśli Bóg zobaczy, że ja się tak bardzo staram, to wtedy On mnie pokocha. Byłem przekonany, że muszę sobie zasłużyć w jakiś sposób na Jego miłość.
Krzysztof Sowiński: „Bóg do mnie przemówił”
Kiedy nastąpił punkt przełomowy?
24 września 2015 roku przyszedłem do pracy. Byłem – jak zwykle – skacowany po imprezie. Siedziałem przy biurku i nagle doświadczyłem miłości Bożej i niespodziewanie usłyszałem głos w sercu: „Nie stworzyłem cię do życia w grzechu, a do świętości”. Wiedziałem, że przyszedł do mnie Duch Święty. Pokazał mi moje słabości, całe życie przeleciało mi przed oczami. Coś we mnie pękło. Uciekłem do toalety i zacząłem płakać.
Przepraszałem Boga za swoje grzechy. Usłyszałem też wyraźny głos, że mam iść do spowiedzi. Pojechałem z Warszawy do Skierniewic, gdzie mieszkam. Wszedłem spóźniony do kościoła. Konfesjonały były puste. Pomimo tej manifestacji Bożej obecności powiedziałem sobie – luz, w niedzielę na spokojnie się wyspowiadam.
Bóg miał jednak inny plan.
Jak już usiadłem w jednej z ławek, jakiś koleś wszedł do kościoła i usiadł w mojej ławce na dosłownie minutę. Wziął coś od jakiejś pani – okazało się, że brał klucze od swojej mamy – i wyszedł z kościoła. Był to Marcin Zieliński, lider wspólnoty uwielbienia ,,Głos Pana’’, do której aktualnie należę. Z Marcinem znaliśmy się z gimnazjum, a w czasie studiów kilka razy spotkaliśmy się w Warszawie. To on mi opowiedział o Jezusie – jak On uzdrawia, działa i dokonuje cudów i chce mieć ze mną relację. Marcin miał w sobie pokój, wiarę i nadzieję. Mnie tego wszystkiego brakowało.
Tak się zaczęło pana nawrócenie?
Nie byłem jeszcze gotowy, by otworzyć się na miłość Boga. Marcin modlił się za mnie wstawienniczo. Widziałem, jak ufał Bogu, a mnie to bardzo zawstydzało. Teraz wiem, że ta jego cierpliwość, łagodność, miłość były owocami Ducha Świętego. Ta jego postawa wynikała z głębokiej relacji z Panem Jezusem. Moje serce też rwało się do Boga, ale byłem przywiązany do grzechów, z których nie byłem w stanie się wyrwać. Od momentu spowiedzi stałem się wolnym człowiekiem.
Nie miał pan żadnych objawów odstawienia?
Nie! Nie czułem też potrzeby odurzania się, choć wcześniej nie wyobrażałem sobie dnia bez marihuany, a weekendu bez wódki. Nie mogłem zrozumieć tego, co się stało. Potrzebowałem jeszcze kilku miesięcy, aby dotarło do mnie to, co się wydarzyło.
Wszedł pan na drogę z Jezusem.
Zacząłem czytać Pismo Święte, regularnie uczęszczałem na mszę świętą. Wstąpiłem do wspólnoty charyzmatycznej „Głos Pana” w Skierniewicach. Rozpoczęła się wielka przemiana, która wciąż trwa.
„Żonę poznałem w kościele”
Żonę też poznał pan w kościele!
Poznaliśmy się na uwielbieniu, które odbywało się po mszy świętej. Kiedy zobaczyłem, jak Maja się modli, to byłem nią urzeczony. Po jakimś czasie zaczęliśmy rozmawiać. Nie ukrywałem przed nią trudnej przeszłości. Z kolei Maja opowiedziała mi o swojej drodze. Ona żyła zupełnie inaczej. Mogła się przestraszyć tego, co ode mnie usłyszała. Wielu znajomych odradzało jej relację ze mną.
Dlaczego?
Tłumaczyli, że mogę powrócić do dawnych nałogów. Powiedziałem jej jednak, że chcę budować nasze wspólne życie na Jezusie. Są też konkretne zasady, które chcę wyznawać, np. zachowanie czystości do ślubu. Postanowiliśmy iść przez życie razem, zgodnie z nauką Jezusa. I tak już od pięciu lat kroczymy wspólną, małżeńską drogą.
Modlił się pan o dobrą żonę?
Raz się pomodliłem – konkretnie, ale i skutecznie. Powiedziałem Bogu o czterech cechach, które powinna mieć moja żona. A Maja ma ich znacznie więcej (uśmiech).
Macie państwo dwoje dzieci – Różę i Jazona. Córka i syn uczestniczą wraz z wami w spotkaniach ewangelizacyjnych?
Kiedy wyjeżdżamy głosić, to one jadą razem z nami. Można powiedzieć, że też służą Bogu. Widzimy, jak On przez nie do nas mówi w różnych momentach naszego życia. Jak wielkimi darami obdarza nasze dzieci. Mają tego samego Ducha Świętego!
Życie z Bogiem na sto procent
Jak wygląda teraz pana relacja z Bogiem?
Podstawą budowania tej relacji jest czytanie Słowa Bożego. Bardzo często jest to po prostu Słowo z liturgii na dany dzień, które czytam i staram się kontemplować. Słucham konferencji oraz świadectw innych ludzi. Bardzo budujące dla mnie są też historie ludzi, których zapraszam do podcastu „Na werandzie”. Przez nich Bóg pokazuje, jak prowadzi człowieka, jak może go wyciągnąć z najgorszego życiowego marazmu. Ponadto uczestniczę we mszy świętej, nie tylko tej niedzielnej, uczęszczam też na spotkania wspólnoty.
A jak budować relację małżeńską po Bożemu?
Warto najpierw zadbać o własną świętość. Bo ona, według Katechizmu Kościoła katolickiego, jest doskonałością w miłości. Jeśli sami wzrastamy w świętości, to jesteśmy w stanie bardziej kochać drugiego człowieka. I jak kochamy bardziej, to i życie małżeńskie jest łatwiejsze. Jesteśmy bardziej skłonni do ofiary, wyrzeczeń i rezygnacji z siebie na rzecz drugiej osoby. Dla mnie tą wskazówką do budowania relacji w małżeństwie jest życie z Bogiem i to na sto procent. Jestem zwolennikiem zrównoważonego rozwoju.
To znaczy?
Wierzę, że Bóg jest Bogiem rozwoju i On zaprasza nas do tego rozwoju, także na płaszczyźnie naszego człowieczeństwa. Drugą wskazówką do budowania dobrej relacji w małżeństwie jest rozmowa. Dzięki komunikacji wiele problemów można rozwiązać. Chodzi o to, aby druga osoba czuła się wysłuchana, mogła usłyszeć nasze potrzeby, zrozumieć pewne zachowania. Sądzę jednak, że nie powinniśmy tych oczekiwań mieć zbyt wiele.
Dlaczego?
Pismo Święte mówi, że powinniśmy siebie znosić w cierpliwości (uśmiech).
Z żoną założyliście fundację „Sowinsky”. Czym się zajmujecie?
Głównym celem jest ewangelizacja. Odwiedzamy parafie, wspólnoty, ośrodki i mówimy o Bogu. Organizujemy też różne spotkania, prowadzimy warsztaty, konferencje, rozmawiamy z młodzieżą. Z ramienia fundacji wydajemy także płyty z pieśniami uwielbienia autorstwa Mai. Do tej pory pojawiły się trzy takie krążki. Jest też kilka innych planów. Realizacja tych celów zajmie trochę czasu. Żyjemy Bogiem, stawiamy Go na pierwszym miejscu, głosimy Jego imię, mówimy o Nim i widzimy, jak dzięki Jezusowi ludzie odmieniają swoje życie. To jest dla nas najważniejsze.