Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Człowiek skłonny jest prawdę do siebie naginać, ubierać ją w swoje własne myśli, chęci. Nie chce służyć prawdzie, a raczej chce posługiwać się prawdą dla wywyższenia siebie, przedstawienia siebie w lepszym świetle. Poświęcać się za prawdę, życie za nią oddać – to tak trudno. Zwykły człowiek nie miewa tych sposobności, nie wie, jak się zachowa, może się ulęknąć, załamać, gdy w obronie prawdy musi wystąpić” – mawiał.
Kapelan piątego przykazania
„Z wykształcenia jestem dogmatykiem i biblistą, z wyboru duszpasterzem i katechetą, a wypadało mi być bardzo często kaznodzieją. Nie jestem żadnym teoretykiem kaznodziejstwa, jestem tylko praktykiem” – mówił w jednym z wojennych kazań. Był człowiekiem zafascynowanym Ewangelią, radykalnym w jej głoszeniu. Nie potrafił pójść na żaden kompromis tam, gdzie chodziło o wierność Chrystusowi i Jego Ewangelii.
Nazywano go kapelanem piątego przykazania. Wierzył, że prawda Ewangelii ma moc przemienić każdego człowieka osobno, ale też i całe społeczeństwo. Prymasa Wyszyńskiego poznał jeszcze w Laskach. Był od niego starszy o cztery lata.
To Wyszyński zastąpił Zieję w Laskach w roli kapelana. Ksiądz Zieja był poszukiwany przez Niemców, należało go więc ukryć. Z kolei matka Czacka potrzebowała kapłana na miejscu, gdyż potrzeby duchowe wspólnoty były duże. I tak jeden wziął posługę za drugiego.
Prawda ponad wszystko, ale tylko z miłości
Choć przyjaźnili się przez resztę życia i w zasadniczych sprawach byli zgodni, czasem kłócili się z powodu radykalizmu Ziei. Jednak kard. Wyszyński miał do niego tak duże zaufanie, że różnice w poglądach i jasne stanowisko księdza bardzo sobie cenił.
Zieja za to prawdę cenił ponad dobre samopoczucie i chęć zażegnania sporu. „Prawdę czynić w miłości. Sama prawda, samo podawanie prawdy – to coś niepełnego, czegoś tu brakuje. Dopiero podawanie prawdy w miłości jest całością” – radził.
Był zwolennikiem mówienia prawdy do końca wszędzie tam, gdzie może ona odnieść jakiś skutek. Bo czasem trzeba coś nawet przemilczeć – jak radził – chociaż się czuje, wie, czy myśli inaczej. Nieraz trzeba to zatrzymać w sobie i przetrwać, gdy niczym się sprawy nie przesunie, tylko raczej jej zaszkodzi. Kiedy jednak jest się pytanym, trzeba wyznać swoją wiarę – tę religijną czy polityczną.
Kazanie, które przeszło do historii
Po wojnie ich drogi się rozeszły. Ksiądz Zieja trafił do Słupska, na ziemie odzyskane, gdzie m.in. prowadził dom dla samotnych matek. Wyszyński wrócił do Włocławka, organizował tam Wyższe Seminarium Duchowne i został jego rektorem. Jednak zaraz po ingresie do katedry warszawskiej w 1949 r. sprowadził ks. Zieję do stolicy. Najpierw dał mu posługę proboszcza w parafiach na Woli i na Jelonkach, a od 1950 do 1959 r. funkcję rektora kościoła sióstr wizytek.
I właśnie w tamtym okresie, z ambony świątyni przy Krakowskim Przedmieściu, ks. Zieja, kaznodzieja-praktyk, nie zważając na grożące mu konsekwencje wygłosił kazanie, które przeszło do historii. Nie obawiał się nie tylko stalinowskich władz, ale też swoich zwierzchników, czyli członków episkopatu. Zgodnie ze swoją zasadą posłuszeństwo okazywał najpierw prawdzie, a potem biskupom.
Uwięzienie prymasa, a właściwie uprowadzenie go z domu przy Miodowej 25 września 1953 r., było tematem tabu. Niemal cały episkopat i polskie duchowieństwo podporządkowały się okolicznościom, dając temu wyraz podpisami pod deklaracją lojalności wobec władzy komunistycznej.
Ksiądz Zieja był tym zniesmaczony, oburzony i działał po swojemu. Już w pierwszą niedzielę po aresztowaniu prymasa, tj. 27 września, wygłosił kazanie, w którym wykazał, że aresztowanie było możliwe tylko dzięki milczącej zgodzie biskupów. „Opuścili go wszyscy, pozostał mu tylko Niemiec i pies” – mówił. Co miał na myśli? I jak poznał szczegóły tej sprawy w ciągu zaledwie dwóch dni?
Pozostał mu tylko Niemiec i pies...
Wspomnianym Niemcem był ks. Adalbert Wojciech Zink, wikariusz generalny diecezji warmińskiej, który jako jedyny pozostający na wolności członek Episkopatu Polski nie podpisał aprobującej aresztowanie prymasa deklaracji Episkopatu z września 1953 r. Księdzu Zinkowi zarzucono działalność antypaństwową i uwięziono na szesnaście miesięcy na warszawskim Mokotowie. Wyszedł na wolność dopiero w lutym 1955 r.
W Zapiskach więziennych kard. Wyszyński też wspomniał o tym opuszczeniu przez wszystkich i lojalności ks. Zinka. Nazwał go Niemcem, bo ks. Zink większość życia spędził na pograniczu polsko-niemieckim. Pochodził z Warmii, jego ojciec był Niemcem, a matka Warmiaczką. Jako duchowny pełnił posługę w warmińskich wsiach i mówił warmińską gwarą.
O psie, którego ks. Zieja wymienił z ambony, także wspomina prymas w Zapiskach... „Wyszedłem na dziedziniec, by odszukać pana Cabanka, gdyż nikogo z księży przy mnie nie było. Ale nasz Baca rzucił się na jednego z panów, który szedł za mną i skaleczył go. Wobec tego wróciłem do przedsionka, by zaopatrzyć rannego. Siostra Maksencja przyniosła jodynę. Zapewniłem rannego, że pies jest zdrowy” – zapisał prymas.
Synu! Nie właź im w paszczę!
„Ewangelia akurat wypadała o miłości nieprzyjaciół, więc do tego tematu nawiązałem. Podałem przykład jak się należy zachować w takiej sytuacji: ksiądz Wyszyński opatrzył ranę ubowcowi pogryzionemu przez psa. Publicznie o tym z ambony powiedziałem” – komentował swoje kazanie z 27 września ks. Zieja.
Niedługo potem władze zażądały usunięcia go z Warszawy. Otrzymał też nakaz, pocztą, że jako uciążliwy obywatel ma opuścić miasto. Poszedł jeszcze na Miodową, do biskupa Majewskiego i usłyszał: „Synu! Nie właź im w paszczę”.
Zaraz po tym, gdy po aresztowaniu prymasa nie odczytał z ambony uspokajającej odezwy, którą kuria wydała z podpisem biskupa Choromańskiego, wezwano go na przesłuchanie. "Ksiądz nie wypełnił zarządzenia biskupów, dlaczego?" – usłyszał. "Nauczył mnie tego stanowiska ksiądz prymas Wyszyński" – odpowiedział pewnym głosem ks. Zieja.
Sumienie kapłańskie
Kiedyś na zebraniu księży powiedział tak: "Wy, księża diecezjalni, popełniacie pewien błąd. Kiedy rozmawiacie z przedstawicielami władz państwowych, czy milicyjnych, to nieraz mówicie, że postępujecie tak a tak, bo kuria biskupia to zarządziła, wydała takie polecenie. Tymczasem musicie mieć własne sumienie kapłańskie, na siebie brać odpowiedzialność.
Mogą przyjść takie czasy, że otrzymacie pismo z kurii, z podpisem biskupa nawet, które wam coś zaleca, czy czegoś zabrania, a będziecie mieli obowiązek nie posłuchać tego zarządzenia, nie wiedząc w jakich warunkach ów biskup je podpisał” – cytował Zieja swojego przyjaciela prymasa, który mawiał o nim, że parafią są mu wszyscy…
Po serii przesłuchań wyjechał. Na Krakowskie Przedmieścia wrócił dopiero w 1955 r., rok przed powrotem kard. Wyszyńskiego z więzienia.