separateurCreated with Sketch.

Tolkien chciał spalić swoje dzieła. Ocaliły je przyjaźń i modlitwa

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Cerith Gardiner - 29.09.22
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Zniechęcony J.R.R. Tolkien omal nie zrezygnował ze swoich epickich powieści. Zobacz co takiego się wydarzyło, że ostatecznie ocalały!
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Epicką powieść J.R.R. Tolkiena Władca Pierścieni doceniły miliony czytelników na całym świecie. Okazuje się jednak, że gdyby nie przyjaciel pisarza, George Sayer, powieść mogłaby nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Sayer, szef instytutu anglistyki w prestiżowym Malvern College, będący jednocześnie gorliwym katolikiem, przyjaźnił się zarówno z C.S. Lewisem, jak i Tolkienem. Obaj pisarze spędzali z nim sporo czasu w Malvern w hrabstwie Worcestershire.

Miał dość, więc chciał spalić rękopisy

Pewnego razu Sayer wybrał się na wycieczkę do Oksfordu, gdzie mieszkał Tolkien. Anglista zastał Tolkiena w stanie dużego zniechęcenia i przygnębienia, ponieważ wydawcy nie byli zainteresowani jego dziełami – Władcą Pierścieni oraz Silmarillionem. Prawdę mówiąc miał już dość i chciał spalić swoje rękopisy.

Na szczęście z pomocą przyszedł mu jego przyjaciel Sayer, który widząc stan przyjaciela, zdołał powstrzymać go przed zniszczeniem cennych zapisków i zaprosił do Malvern na krótki wypoczynek. Pisarz przyjął zaproszenie i pojechał do przyjaciela, zabrawszy do auta rękopisy swoich tekstów. Sayer wpadł wtedy na pewien pomysł. Kupił w swoim rodzinnym mieście magnetofon firmy Ferrograph i usiłował przekonać Tolkiena do nagrania fragmentów Władcy Pierścieni. Mimo że autor początkowo wzbraniał się przed tym pomysłem, w końcu dał się namówić na jego realizację. Zgodził się spróbować, ale pod jednym warunkiem: że w pierwszej kolejności, tuż przed właściwym nagraniem, będzie mógł wyrecytować Modlitwę Pańską.

Modlitwa na demony, które czają się w... magnetofonie

Tak też się stało – Tolkien, w swoim stylu – wyrecytował Ojcze nasz, posługując się przy tym starożytnym językiem gotyckim. Dlaczego pisarzowi tak bardzo zależało na poprzedzeniu nagrania modlitwą? Magnetofon bowiem jawił mu się w głowie jako podejrzany wynalazek. Był więc przekonany, że odmówienie modlitwy skutecznie obroni go przed wszelkimi czającymi się tam demonami. Nagrania z tamtego czasu można znaleźć na stronie internetowej ze spuścizną literacką Tolkiena.

Okazuje się, że dały one pisarzowi nowe życie. Co więcej, gdy Tolkien przekonał się już do – początkowo "podejrzanego" – sprzętu, tak bardzo się nim zachwycił, że odtąd korzystał z niego niemal bez przerwy. Nagrywanie tak bardzo przypadło pisarzowi do gustu, że w ciągu kolejnych kilku lat przeczytał przed mikrofonem niemal całą swoją twórczość. Nietrudno więc odgadnąć, że przyjacielska pomoc opłaciła się i przyniosła pozytywny skutek, stawiając sfrustrowanego Tolkiena z powrotem na nogi.

Choć historia interwencji Sayera nie jest powszechnie znana, z pewnością warto o niej mówić. Panowie byli bowiem nie tylko przyjaciółmi w wierze, lecz także wiedzieli, jak wspierać się wzajemnie w najtrudniejszych momentach. Z kolei znawcy Tolkiena na całym świecie są bez wątpienia wdzięczni, że pisarz posłuchał rady swojego przyjaciela, dzięki której – zagrożone zniszczeniem wielkie dzieła literatury – ocalały! A możliwe, że stało się to nie tylko dzięki zażyłej więzi serdecznych przyjaciół, ale również za pośrednictwem modlitwy Ojcze nasz, którą pisarz zarejestrował na taśmie magnetofonu tuż przed właściwym nagraniem.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.