Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Przeczytaj nasz wywiad z Agą Zaryan, wokalistką jazzową, laureatką wielu nagród i posiadaczką złotych oraz platynowych płyt.
Małgorzata Bilska: Kiedy patrzę na pani wybory artystyczne, podziwiam spokój i konsekwentne szukanie swojej drogi. Wiele osób chce zaistnieć na scenie jak najszybciej, szkoda im czasu. Pani nie miała „parcia na mikrofon”… Choć jest z artystycznej rodziny.
Aga Zaryan: Ojciec był koncertującym pianistą. Wygrywał prestiżowe konkursy. Dotarł do drugiego etapu Konkursu Chopinowskiego. W 1979 roku wyjechał do Wielkiej Brytanii. Uczył się w Royal Northern College of Music w Manchesterze, u prof. Ryszarda Baksta. Było to możliwe, bo sponsorowała go pani Barbara Piasecka-Johnson. Przez kilka lat mieszkaliśmy w domu pod Manchesterem. Tam urodziła się moja siostra. Bywaliśmy w posiadłościach Piaseckiej-Johnson, w tym w dwóch pięknych domach we Włoszech. To była idylla, wyjechaliśmy przecież z szarej komuny.
Kiedy wróciliście?
Miałam 7 lat. Ojciec był bardzo skupiony na graniu, na ćwiczeniu. Choć wykazywałyśmy z siostrą duży talent muzyczny, nie rozwijałyśmy go. Nie chodziłam do szkoły muzycznej. Śpiewałam za to wszędzie – w domu, w samochodzie. Dokładnie tak samo zachowuje się teraz mój starszy syn. Janek chodzi i śpiewa non stop. Rano coś nuci w łazience.
Dziewięcioletni?
Tak. Ma piękny głos. Ale do szkoły muzycznej nie chodzi. Jest uparty tak samo jak ja. Nie chce ćwiczyć. Miałam z tatą dwie lekcje. Chciałam grać Dla Elizy. Nauczyłam się na pamięć początku melodii, siadałam i śpiewałam. Tata mówił: graj gamę C-dur. Trzeba ćwiczyć pasaże. A ja: nie, chcę grać Dla Elizy! Po dwóch lekcjach skończyła się moja edukacja. Mam żal, że tata nie zapisał mnie na lekcje do jakiejś koleżanki czy kolegi. „Nie pociągnął” mojej pasji. Do dziś nie umiem dobrze czytać nut. Kiedy zdałam do szkoły muzycznej II stopnia na wydział piosenki, który przyjmował osoby bez przygotowania muzycznego, miałam 17 lat.
Aga Zaryan: Jazz – miłość od pierwszego wejrzenia
Co sprawiło, że wybrała pani jazz?
Rodzice słuchali klasyki, świetnej muzyki rozrywkowej i trochę jazzu. Niedużo. Milesa Davisa po raz pierwszy usłyszałam w domu. Wtedy mnie nie zafascynował. To przyszło później, w szkole muzycznej. Trochę interesowała mnie piosenka aktorska, ale powoli się z tego wycofywałam. Szukałam własnej drogi. Mam głos, który jest lekko zachrypnięty. I charakter, który lubi wolność. To wszystko spowodowało, że kiedy dostałam od kolegi przegraną na kasetę płytę Elli Fitzgerald, tak się zafascynowałam brzmieniem jej głosu i tria jazzowego, że stwierdziłam: To jest to! Strzał. Miłość od pierwszego wejrzenia. A raczej pierwszego usłyszenia. I ona trwa już 26 lat. 20 lat temu wydałam pierwszą płytę My Lullaby.
Debiut zachwycił środowisko i krytyków.
Tak. Ale płyta przeszła trochę bez echa. Miała świetne recenzje, nominację do nagrody Fryderyka. Była wydana w Japonii. Nie była jednak wystarczająco promowana. Tak naprawdę wszystko zaczęło się od drugiej płyty Picking Up the Pieces. Wydałam ją w 2006 roku. To był break-trough, moment przełomowy. Płyta pokryła się podwójną platyną. Miałam już wtedy menadżera, tego samego co Kora i Maanam. Zajmował się inną muzyką, nie był fanem jazzu, ale miał bardzo duże doświadczenie. I pomysł na to, jak pokierować promocją. Używałam już pseudonimu Aga Zaryan.
Na cześć dziadka?
Nazywał się Jan Zarański – Zar Jan. Walczył w Powstaniu Warszawskim. W rodzinie mam dwoje powstańców: to dziadek ze strony mamy, jest i babcia ze strony taty. Inni mnie przekonywali, że Agnieszka Skrzypek jest trudne do wymówienia. Zwłaszcza za granicą.
Aga Zaryan: Ta muzyka daje wolność
Podoba mi się pani określenie: jazz daje „wolność w głosie”. Nie myślałam tak wcześniej o improwizacji. Zaintrygowało mnie też stwierdzenie, że jazz to „muzyka inteligentna”. Co to znaczy?
Ludzie z reguły lubią to, co przewidywalne. I w życiu, i w muzyce. Jazz taki nie jest. Gramy te same utwory, ale one różnie brzmią. Często wstęp jest dłuższy. Albo ktoś zagra dłuższe solo. Ja improwizuję wokół melodii, bawię się brzmieniem słów. Rytmem. To nie jest tak, jak w muzyce popularnej: osiem taktów wstępu, potem wokalistka musi zaśpiewać tak samo jak zawsze. Jeśli tego nie zrobi, słuchacze będą zaniepokojeni. Co się stało? W jazzie jest odwrotnie. Chcemy sami siebie zaskoczyć. Co wieczór wchodzimy na nową scenę z poczuciem, że tworzymy utwór na nowo. Tu są wyłącznie ramy. Zespół nie wychodzi poza nie, czyli np. prawidłową harmonię. Na płótnie – porównuję to do ram obrazu – każdego wieczoru używamy innej kreski i kolorów.
Inteligentna, bo każde wykonanie wymaga myślenia.
Na wykonanie utworu w danym dniu ma wpływ wiele czynników. W jakim momencie życia jestem, w jakim nastroju. Nawet to, jaka jest pogoda. Jeżeli wiem, że będę na scenie czterdzieści minut czy półtorej godziny, i to nie jest trasa koncertowa promująca konkretną płytę, często dopiero w garderobie, pół godziny przed koncertem, tworzymy listę utworów, które zagramy. Mam ich dziesiątki. Jesienią wydaję jedenastą płytę, śpiewam też utwory spoza płyt. Wszystkie znamy. Gramy w różnych warunkach, dlatego każdy z tych koncertów jest jedyny i niepowtarzalny. Inny, niż wszystkie. I to daje wolność.
Jakiś przykład?
Grałam koncert w Warszawie, to był pierwszy dzień wojny w Ukrainie. Byliśmy w szoku, nie wiedziałam, jak wyjdę na scenę. Zastanawiałam się, czy w ogóle powinniśmy grać… Może trzeba coś powiedzieć słuchaczom? Jaki repertuar wybrać? Utwory, które zawsze były grane w szybkim tempie, tego wieczoru zaśpiewałam wolniej. I one miały inny wydźwięk. Inny charakter.
Aga Zaryan: Jazz to muzyka dialogu
Jak wam się udaje improwizować, żeby nie było chaosu? Jak się w tym nie gubicie?
Jest określona harmonia, stałe zasady. Poruszamy się w ich obrębie. To trochę przypomina układanie z klocków Lego – bez instrukcji. Spotykamy się, bierzemy klocki i razem coś układamy, choć nie ustalamy wcześniej, co to będzie. Wiemy tylko, że coś zbudujemy.
Inteligentnie trzeba reagować na to, co robi ten drugi.
Tak. Muzyka jazzowa jest muzyką dialogu. Dlatego mówię, ze jest inteligentna. Żeby prowadzić dialog, trzeba mieć odpowiedniego partnera. Nie z każdym mogę zaśpiewać. Są dobrzy muzycy, z którymi nie czułam „chemii”. Trudno mi było nawiązać ten dialog. Mimo że mają osiągnięcia, renomę, nie są dla mnie, a ja być może dla nich.
A z kim się pani dobrze dialoguje?
Mam ogromne szczęście, że jest grupa muzyków, którzy grywają ze mną od dwudziestu lat. Tworzę z nimi płyty, albumy. Pracuję ze świetnym czeskim gitarzystą Davidem Doruzką, z amerykańskim gitarzystą Larrym Koonse'em, a od niedawna z Szymonem Miką. Mam trzech gitarzystów, z którymi czuję chemię. I uwielbiam prowadzić z nimi dialogi! Jest pianista Michał Tokaj, który od początku jest moim muzycznym dyrektorem. Komponuje, aranżuje utwory. Zrobiliśmy razem masę projektów. Zdarza mi się zagrać z innym pianistą, na przykład z Piotrem Wyleżołem, i też jest twórczo. Jest grupa ludzi, z którymi czuję flow. Dialog z nimi jest dla mnie inspirujący i ciekawy.
Nowa płyta
Ostatnią płytę, a raczej dwie, wydała pani w 2018 roku. Potem była pandemia. Jaka będzie najnowsza?
To jest płyta poetycka. Brzmienie będzie bardzo oryginalne. Tylko ja i dwie gitary. Różne brzmienia gitarowe. Znów wchodzę w nurt poezji, ale tym razem są to wiersze amerykańskiej poetki. Zaśpiewam je po angielsku. Będzie na płycie jeden polski akcent. Ona nie jest stricte jazzowa. Nie ma na niej grama swingu.
Kiedy premiera?
Niebawem. Na międzynarodową koncertową premierę płyty SARA zapraszam do Oslo. Potem kolejny rok będziemy pojawiać się w różnych polskich miastach i, mam nadzieję, również na świecie, bo nagraliśmy album bardzo uniwersalny. Zapraszam Państwa na spotkania z nami na żywo. Po czasie pandemii i izolacji potrzebujemy takich spotkań jak powietrza.