„Tłumaczę dzieciom, że Maryja urodzi Jezusa, tak jak ciocia Krysia urodziła ostatnio Franka. Że jak każda ciężarna odczuwa pewnie strach, ból i zmęczenie. A idąc na roraty, możemy jej w tym trudnym czasie towarzyszyć” – mówi Magdalena Urbańska*.
Pomóż Aletei trwać! Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Z Magdaleną Urbańską – pedagogiem, doradczynią rodzinną, autorką książki Doskonała. Przewodnik dla nieperfekcyjnych kobiet, ale przede wszystkim żoną oraz mamą, rozmawiamy o doświadczeniu rorat i Adwentu w jej rodzinie.
Roraty: towarzyszenie ciężarnej Maryi
Magdalena Prokop-Duchnowska: Pobudka bladym świtem, na dworze ciemno, zimno, nieprzyjemnie. Po co komu – a już w szczególności dzieciom – roraty?
Magdalena Urbańska: Wydaje się, że to msza jak każda inna, ale nie do końca tak jest. Nie da się ukryć, że atmosfera jest wyjątkowa. I to nie tylko ze względu na specyficzną, trochę bajkową otoczkę. Mówię synom, że to jest czas towarzyszenia Maryi w oczekiwaniu na narodziny Jezusa. Że zabieramy ze sobą lampion, żeby zanieść Mu światło, a jednocześnie zapalić je w sobie. Chłopaki zadają mnóstwo pytań – chcą wiedzieć chociażby to, w jaki sposób urodził się Jezus albo co to właściwie oznacza, że Maryja była... dziewicą. Dużo z nimi rozmawiam, wyjaśniam, ale staram się robić to w możliwie najprostszy sposób, nie wchodząc w jakąś głębszą teologię.
Co mówisz, gdy pytają o sens rorat?
Tłumaczę, że Maryja urodzi Jezusa, tak jak ciocia Krysia urodziła ostatnio Franka. Że jak każda ciężarna odczuwa pewnie ból, strach i zmęczenie. I że idąc na roraty, możemy jej w tym trudnym czasie towarzyszyć. Używam takich prostych porównań, żeby pokazać, że wiara nie jest czymś oderwanym od rzeczywistości. Chciałabym, żeby nie traktowali tego, co słyszą w kościele (lub czytają w Biblii) jak bajki, tylko potrafili odnosić do swojej codzienności.
Wieczorne roraty to w dalszym ciągu... roraty
Proste wyjaśnienie na pewno pomaga twoim chłopakom świadomie przeżywać mszę. Obstawiam jednak, że w dalszym ciągu nie ułatwia to wstawania bladym świtem.
Moje dzieci wstają bardzo wcześnie i to przez okrągły rok, więc akurat u nas takie pobudki nigdy nie były problemem. Poza tym, chodzimy na roraty wieczorem. Tak, wiem, że nie każdy uznaje tę opcję za pełnoprawną. Jednak w naszej rodzinie, ze względu na plan lekcji i grafiki w pracy, nie ma innej możliwości. Cieszymy się, że w parafii jest też późniejsza msza, bo gdyby nie ona, nie moglibyśmy skorzystać z rorat w ogóle.
Możliwe, że przeświadczenie o wyższości porannych rorat nad wieczornymi wynika z tego, że pójście na te pierwsze dla wielu ludzi wymaga często większego poświęcenia.
W naszej parafii na wieczorną mszę roratnią, która przeznaczona jest właśnie przede wszystkim dla dzieci, przychodzą tłumy. Zewnętrzna otoczka jest niemal taka sama. W końcu o 18.00 za oknem jest już ciemno. Wracając do kwestii rzekomego większego wyrzeczenia – akurat u moich dzieci jest odwrotnie. Budzą się wczesnym rankiem, są wypoczęte i chętne do wszelkich aktywności. Znacznie trudniejszym wyzwaniem jest dla nas uczestniczenie w mszy po całym dniu obowiązków, kiedy zmęczenie i przebodźcowanie biorą górę. Dlatego wydaje mi się, że ważniejsze od tego, czy ktoś pójdzie na roraty rano czy wieczorem jest to, czy wytrwa w tym postanowieniu.
Zmuszanie vs. dobra zachęta
Rodzinne roraty to u was już tradycja. Widzicie jakieś konkretne owoce?
W zeszłym roku każdego dnia ksiądz losował dziecko, które będzie mogło zabrać do domu figurkę Maryi. Przed tą „Maryjką” modliła się potem cała rodzina. Chłopakom tak się ten pomysł spodobał, że zapragnęli mieć taką figurkę, tyle że już na zawsze. Kupiliśmy więc własną „Maryjkę” i chłopcy do dzisiaj bardzo lubią się przy niej modlić.
Widzę też, że dzieci zmieniają nastawienie do różnych rzeczy, po tym jak zdecydują się ich spróbować. Jeszcze do niedawna twierdzili, że odmawianie różańca to najnudniejsza czynność świata. W październiku pierwszy raz uczestniczyli w różańcu dla dzieci – pojawiał się tam też pan z gitarą – i tak im się spodobało, że chcieli chodzić codziennie!
Podobnie może być z roratami. Jeśli nie zachęcimy dzieci do spróbowania, nie będą miały szansy dowiedzieć się, czy im to w ogóle odpowiada. Wiadomo, że wiele zależy od tego, kto i jak odprawia mszę, oraz czy ta osoba jest otwarta na dzieci (czyli ma świadomość, że dzieci, jak to dzieci, bywają głośne, niespokojne, wiercą się). Tak czy inaczej, na pewno warto spróbować. U nas roraty sprawiły, że każdy z chłopaków (na inny sposób i we własnym zakresie) rozwinął się w swojej dziecięcej duchowości.
Twoim dzieciom roraty akurat przypadły do gustu, ale co z tymi, które – mówiąc delikatnie – nie garną się do praktyk religijnych?
Wydaje mi się, że łatwiej jest przekonać dziecko do pójścia na roraty, gdzie już samo przejście przez kościół z zapalonym światełkiem jest dużą atrakcją niż do uczestniczenia w coniedzielnej mszy, która z ich perspektywy jest potwornie nudna. Moje dzieci zwykle nie garną się do pójścia na Eucharystię w dzień powszedni. A lampiony na roraty przygotowali już w zeszłym tygodniu, niecierpliwie odliczając dni do pierwszego wspólnego wyjścia.
Jestem przeciwniczką zmuszania dzieci do czegokolwiek. A już szczególnie w tak wrażliwej sferze jak życie duchowe. Stosowanie rozwiązań siłowych może wykrzywić dziecku obraz Boga. Pokazać Go jako tego, który tylko od nas wymaga, przez którego tak wiele tracimy. Nigdy nie narzucałam synom chodzenia na różaniec, a przyszedł w końcu czas, że poszli z własnej chęci. Wydaje mi się, że najważniejsze to tłumaczyć, że zanim się coś przyjmie albo odrzuci, warto najpierw dać temu szansę i choć raz spróbować. Inna sprawa, że zwykle jak już zdecydują się spróbować, to potem chcą więcej.
Adwent: spokój i minimalizm
Jakie są wasze plany na tegoroczny Adwent?
Jak zawsze będziemy starali się kierować zasadą: im mniej tym lepiej. Wierzymy, że dzięki temu unikniemy zbyt szybkiego zniechęcenia i przesytu duchowymi aktywnościami. Każdego roku robimy wieniec ze świecami. Teraz będziemy też korzystać z Adwentownika i czytać dzieciom książkę Anny Pliś Drzewo Jessego. Odliczać dni będziemy za pomocą standardowych kalendarzy z okienkami i czekoladkami. Poza tym, nie planujemy żadnych większych wyzwań. Zbyt duża ilość aktywności wywołałaby tylko frustrację, a w konsekwencji być może nawet wojnę domową. A zdecydowanie nie o to w Adwencie chodzi. Ten czas sam w sobie jest przepełniony treścią. Naprawdę lepiej zrobić mniej, ale lepiej i... głębiej.
Polecasz jakieś konkretne adwentowe pozycje dla dzieci?
Trzy lata z rzędu czytaliśmy Kalendarz adwentowy Basi Garczyńskiej i to był prawdziwy hit. Ta książka spodoba się w szczególności młodszym dzieciom. Dla wielbicieli audiobooków podobno fajną opcją jest dostępny bezpłatnie na YouTubie, na kanale BOSKI Rok - Kraina Adventus .
Szorowanie okien, kupowanie prezentów, szykowanie jedzenia. Jak pośród miliona przedświątecznych obowiązków skupić się na tym, co najważniejsze, czyli na duchowym wymiarze Adwentu?
Prezenty kupuję już teraz, żeby potem nie biegać w pośpiechu po sklepach. Nie planujemy też na grudzień wprowadzania jakiś większych zmian: remontów albo wyzwań zawodowych. W miarę możliwości odcinamy się też od niepotrzebnych bodźców. Tutaj bardzo pomaga nam brak telewizora. Poza tym, postanowiliśmy z mężem nie podejmować żadnych dodatkowych rekolekcji adwentowych. Roraty z dziećmi w zupełności nam wystarczą. Towarzyszenie synom w ich aktywnościach już samo w sobie będzie bardzo rozwojowe. Ich pytania za każdym razem konfrontują mnie ze stanem mojej wiary. Internetowy „kato-świat” wprost pęka w szwach od wartościowych inicjatyw. To, że same w sobie są wartościowe nie oznacza, że są dobre dla mnie i mojej rodziny na tu i teraz. Rezygnując z podejmowania wszystkiego co jest dostępne, chcemy dać sobie szansę na spokojne i – co najważniejsze – owocne przeżycie rozpoczynającego się Adwentu.