O. Wit Chlondowski: Zacznijmy od tego, że objawienia prywatne nie zawierają żadnych nowych informacji. Tam nie ma nic ponad to, co napisano w Biblii. Poszczególne wizje różnią się od siebie, bo te obrazy Bóg pokazuje ludziom w odpowiedni, dostosowany do ich wiedzy i predyspozycji sposób.
Czyli tak naprawdę każdy z nich mówi to samo, tyle że "po swojemu"?
Oczywiście pod warunkiem, że dane objawienia są autentyczne. I nie chodzi mi już nawet o to, czy są zatwierdzone przez Kościół, a jedynie o to, czy zostały zweryfikowane pod kątem ewentualnych błędów i sprzeczności z wiarą. Z tego co wiem, takiej analizy zabrakło chociażby w przypadku objawień Fulli Horak, na podstawie których wydano książkę i nakręcono film Czyściec.
Kościół nie pozwala na publikację i propagowanie objawień bez uzyskania imprimatur dla ich treści. Już w 1966 r. Stolica Apostolska przypomniała (a w 1996 r. powtórzyła), że całkowicie bezpodstawne jest przekonanie, jakoby zniesienie Indeksu Ksiąg Zakazanych było jednoznaczne ze zgodą na nieskrępowane publikowanie pism i przekazów pochodzących z rzekomych objawień prywatnych. Dlatego w dalszym ciągu istnieje moralny obowiązek nierozpowszechniania i nieczytania tych pism. W końcu błędy znaleziono nawet w dziełach tak wielkiej świętej jak Katarzyna ze Sieny.
Twierdziła ona, że Matka Boża powiedziała jej, że wcale nie jest niepokalana. Po analizie duże wątpliwości wzbudzała też część proroctw głoszonych przez św. Brygidę. Najtrudniej zweryfikować autentyczność dzieł z epoki średniowiecza. Badanie pism zyskało na popularności dopiero w XVII i XVIII wieku. Proces beatyfikacyjny bł. Katarzyny Emmerich musiano przerwać po 30 latach, ponieważ było sporo wątpliwości co do jej objawień. Z czasem do procesu wrócono – było to po odkryciu, że jej sekretarz do publikacji wizji mistyczki dodawał sporo od siebie. Przykładowo, w Męce Pańskiej napisał, że znamieniem Kaina, czyli karą za jego grzech, jest... czarny kolor skóry.
Objawienia: aktualizacja prawdy Ewangelii
Jeśli pomyłki zdarzają się nawet świętym, jak my, zwykli, szarzy wierni, mamy się w tym połapać?
Skoro wszystko napisano już w Piśmie Świętym, to po co nam objawienia prywatne?
Objawienie to tzw. proroctwo poapostolskie, czyli działanie Ducha Świętego, który daje natchnienie i pragnie, by je wypowiedzieć i przekazać dalej. Po co? Żeby zaktualizować prawdę Ewangelii.
Chodzi o to, żeby w danym momencie, historii, kulturze czy przestrzeni położyć akcent na konkretny wymiar Ewangelii. Przykładem są zatwierdzone przez Kościół objawienia Małgorzaty Marii Alacoque z XVII w. Jezus, pokazując jej swoje kochające i cierpiące z miłości do ludzi serce, chciał przekazać światu prawdę o tym, że jest bliski i że nie należy się Go bać.
Dla nas to nic nowego. Ale w tamtych czasach Boga uznawano za dalekiego, zdystansowanego, a nawet obrażonego na ludzi. Stwórca był tak odległy, że nie można było zwracać się do niego bezpośrednio, a jedynie za pośrednictwem Maryi i świętych. W różnych momentach wierni i Kościół zatracają biblijne patrzenie, a wtedy celem objawień prywatnych jest przywrócenie tego właściwego spojrzenia.
Objawienia: w co wierzyć, a w co nie?
Jak odróżnić, które proroctwa są prawdziwe, a które fałszywe?
Tak jak już wspominałem – zatwierdzone objawienia nie zawierają niczego, o czym nie przeczytalibyśmy w Biblii. Celem pokazywania wizji czyśćca czy piekła nie jest wywoływanie w ludziach strachu, ale wezwanie do czujności i zerwania z grzechem. Tymczasem, mamy całą masę proroctw skupionych na fatalistycznych wizjach, grożących "licznymi doświadczeniami, które już nadchodzą".
W tych proroctwach jest zwykle bardzo dużo emocji. Zapewne każdy z nas słyszał o "trzech dniach ciemności", na które to – już teraz – trzeba przygotować specjalne świeczki [przeczytasz o nich poniżej – red.]. Mamy dziś kaznodziejów, którzy twierdzą, że intronizacja Jezusa może nastąpić w tylko jeden właściwy sposób i jest ostatnią szansą dla świata. Oraz że odrzucenie tych objawień wywoła katastrofę. Z kolei ich przyjęcie w cudowny sposób doprowadzi do odnowy Kościoła i Polski oraz nastąpienia ery Ducha Świętego.
Czyli trzeba być czujnym. Kiedy jeszcze powinna się nam zapalić czerwona lampka?
"Ducha nie gaście, ale wszystko badajcie" – mówi Słowo Boże. Duch Święty działa od dołu – przez proroka, ale i "od góry" – czyli przez hierarchów. Niepokojącym sygnałem jest, gdy prorok nie pozwala oceniać, weryfikować i interpretować swoich objawień, twierdząc, że tak mówi do niego Bóg, i kropka. Gdy zamiast do nawrócenia namawia do odrzucenia Kościoła. Albo obiecuje, że objawi coś ponad to, co zostało napisane w Biblii. Dobrym przykładem jest ks. Stefano Gobbi, który twierdził, że do 1998 roku wszystko się rozstrzygnie, a na ziemi i niebie pojawią się wielkie znaki.
Jak w Kościele weryfikuje się objawienia prywatne?
W trakcie trzyetapowego procesu Kościół poddaje analizie zarówno autora, jak i obserwatorów danego objawienia. Bada okoliczności, stan moralności i zdrowia psychicznego. Sprawdza, czy wizje nie zawierają błędów doktrynalnych albo czy ich autor nie dąży do czerpania z nich jakiegoś zysku. Jeśli wszystko się zgadza, zostaje wydana zgoda na propagowanie kultu danych objawień, co nie jest jednoznaczne z ich uznaniem przez Kościół. O tym decyduje dopiero trzeci etap, po którym Kościół stwierdza, czy dane objawienia faktycznie są autentyczne i nadprzyrodzone.
Piekło: płacz i zgrzytanie zębów
Wracając do kwestii straszenia: wizje zaświatów opisane w Dzienniczku św. Faustyny również nie należą do najprzyjemniejszych.
Oczywiście. Wizje Faustyny albo chociażby dzieci z Fatimy są wręcz przerażające. Ciemność, smutek, ból, niegasnący ogień i robak, który nie umiera. Tyle że to są obrazy zaczerpnięte z Pisma Świętego. Pokazane w bardzo plastyczny sposób, ale w dalszym ciągu biblijne. Te wizje mają nie tyle przestraszyć, co pokazać realne zagrożenie. Czasem, by o czymś pamiętać, potrzebujemy to sobie zobrazować. Biblia też wielokrotnie wywołuje niepokój i nieprzyjemne emocje. I bardzo dobrze, bo w tym też drzemie pewna siła, którą można potem dobrze wykorzystać. Ale koniec końców, to wszystko ma służyć nawróceniu i rozbudzeniu wiary.
A co, jeśli tylko przestraszy i spowoduje, że ktoś co prawda zacznie się modlić, ale wyłącznie z lęku?
Nie ma w tym nic złego pod warunkiem, że na tym ten ktoś nie poprzestanie. Nasza więź z Bogiem dojrzewa etapami. Szczególnie w początkowej fazie nawrócenia może pojawić się tzw. wiara niewolnika. Grunt, żeby w tym miejscu się nie zatrzymać, żeby wiara ewoluowała z czasem do tej synowskiej.
Jak naprawdę wyglądają zaświaty?
Jak w Piśmie Świętym opisane są niebo, piekło i czyściec?
Zarówno Nowy, jak i Stary Testament do opisywania rzeczywistości duchowej posługują się obrazami. I tak na przykład niebo to "mieszkań wiele", Dom Ojca czy Wieczny Przybytek. Ale przede wszystkim najgłębsza i najbardziej intymna łączność z Bogiem. Doświadczenie wspólnoty, radości, pokoju, odpoczynku i poczucie bycia całkowicie przyjętym. Poza tym, pełna harmonia i zachwyt nad pięknem.
O czyśćcu w Biblii napisane jest niewiele. Przedstawione jest jako oczyszczające przejście przez ogień. Bo to w ogniu oczyszcza się to, co szlachetne: srebro i złoto. W Piśmie Świętym jest też obraz więzienia, z którego nie można wyjść, dopóki nie odda się ostatniego pieniążka. I to jest zapowiedź kary, cierpienia i tego, że po śmierci będziemy musieli odpowiedzieć za swoje czyny.
Piekło z kolei to całkowite odcięcie od Boga, brak relacji z życiem i niezaspokajalna tęsknota. Katusze, mrok, rozpacz, nienawiść oraz płacz i zgrzytanie zębów. Św. Teresa z Avili widziała piekło jako błotnistą i wilgotną otchłań, w której panuje ciemność i żyją jadowite węże czy gady. Jednak – tak jak już wspomniałem – objawienia prywatne dotyczące zaświatów, choć są wyrażone różnymi słowami, opisują dokładnie to samo.
Zaświaty to... spotkanie
Możliwe, żeby ci, którzy widzieli zaświaty, trafili tam w sposób fizyczny?
Raczej nie, bo przecież ich ciała zostały na ziemi. Albo byli obecni duszą, albo – co bardziej prawdopodobne – mieli bardzo realną wizję prorocką. Bóg, dając natchnienia, może posługiwać się ludzką pamięcią i wyobraźnią. Wybiera taką symbolikę biblijną, która będzie zrozumiała dla konkretnego człowieka. Objawiając swoją mękę, jednym pokazuje gwoździe wbite w ręce, a innym – w nadgarstki. Dlaczego? Bo nie to jest istotą sprawy. Objawienie nie ma pobudzać do analizy szczegółów anatomicznych, ale do zjednoczenia z Jezusem ukrzyżowanym. Bóg objawia się tak, jak człowiek w daną rzecz wierzył. W przeciwnym razie trudno byłoby skupić się na meritum.
Piekło, niebo i czyściec to bardziej miejsce czy stan ducha?
Wydaje mi się, że zaświaty są najbliższe spotkaniu. Papież Benedykt pisał, że niektórzy współcześni teolodzy uważają, że: "Ogniem, który spala, a jednocześnie zbawia jest sam Chrystus – Sędzia i Zbawiciel. Spotkanie z nim jest decydującym aktem sądu. Pod Jego spojrzeniem topnieje wszelki fałsz. Spotkanie z nim przepala nas, przekształca i uwalnia".
Bardzo trafia do mnie sposób myślenia o zaświatach jako o Bogu. Przyjęcie Boga – to niebo; Bóg, którego oczekuję i za którym tęsknię – to czyściec, zaś odrzucenie Boga jest piekłem. Czyli to nie Bóg potępia, ale my sami się potępiamy. Dla kogoś, kto przeżył życie w świetle, wyjście na jasność jest życiodajne, a dla kogoś oswojonego z ciemnością światło wiąże się z bólem, od którego ucieka.