separateurCreated with Sketch.

Rycerze na współczesne czasy. Cuda Jana Pawła II to ich codzienność

Krzysztof Wąsowski, jeden z Rycerzy Jana Pawła II
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
My, mężczyźni, musimy się za kimś wałęsać. Prawdopodobnie są jakieś wyjątki od tej reguły, ale generalnie facet sam z siebie nie weźmie się w ryzy, potrzebuje kogoś, za kim będzie łaził. A ponieważ nie warto chodzić za byle kim, to chodzę za Panem Jezusem u boku Jana Pawła II – mówi dr Krzysztof Wąsowski.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Katarzyna Szkarpetowska: Prawnikiem jest pan z zawodu czy również z zamiłowania?

Dr Krzysztof A. Wąsowski*: Zarówno z zawodu, jak i z zamiłowania. Prawo jest dziedziną artystyczną. Prawnicy żyją „z interpretacji”. To, w jaki sposób zostanie rozstrzygnięta sprawa, jaki zapadnie wyrok, zależy w dużej mierze od tego, czy prawnik, który reprezentuje danego klienta, jest rzemieślnikiem czy artystą. Praca prawnika polega na interpretowaniu przepisów prawnych, szukaniu odpowiedzi na pytanie: co ustawodawca miał na myśli? To tak jak w przypadku utworu literackiego i pytania: co autor dzieła miał na myśli?

Ale z pierwszego wykształcenia jest pan muzykiem.

Tak. I to pasja do muzyki zaprowadziła mnie na studia prawnicze. Chciałem zostać menadżerem gwiazd i zgłębiać tajniki prawa autorskiego. Ostatecznie jednak wyspecjalizowałem się w prawie administracyjnym.

Skąd ta zmiana?

Na studia prawnicze dostałem się dopiero za czwartym razem, w ramach naboru na płatne studia wieczorowe. Niespecjalnie interesowałem się historią, z której trzeba było zdać egzamin, stąd pierwsze podejścia okazały się nieudane. Na studiach poznałem mojego mistrza – prof. Zbigniewa Cieślaka. Przez pierwsze dwa lata studiowania miałem kiepskie oceny. Niskie wyniki w nauce spowodowały, że nie mogłem uczestniczyć w wykładach specjalizacyjnych z prawa autorskiego. Z kolei w zajęciach prowadzonych przez prof. Cieślaka mógł wziąć udział każdy student. Profesor przyjmował wszystkich, przed nikim nie zamykał drzwi. Spodobały mi się jego zajęcia, sposób, w jaki je prowadzi. Profesor do dnia dzisiejszego jest dla mnie ogromnym autorytetem.

Muzykuje pan?

Bardzo rzadko, przeważnie w święta i gdy wyjeżdżam gdzieś z rycerzami – wtedy zazwyczaj biorę ze sobą ukulele, bo to instrument, który zajmuje niewiele miejsca.

Będąc w szkole muzycznej, zapisał się pan do chóru kościelnego. Decyzja ta nie była jednak podyktowana pragnieniem bliższego poznania Kościoła, ale dziewczyny, która w tym chórze śpiewała.

To prawda, pragnienie bliższego poznania i – co ważne – pokochania Kościoła pojawiło się z czasem, po kursie lektorskim, na który pojechałem do Magdalenki. Ks. Wiesław Kądziela, znany warszawski duszpasterz, który ten kurs prowadził, powiedział do kursantów, a więc i do mnie: „Życzę wam, abyście zakochali się w Kościele”.

Uznałem te życzenia za co najmniej dziwne. Zakochać się w Kościele? Bez przesady! Bóg – jeszcze tak, ale Kościół?

I rzeczywiście, to moje odkrywanie Kościoła, poznawanie go, zakochiwanie się w nim, trochę trwało. To był proces – bez fajerwerków, bez duchowych uniesień.

A jeśli chodzi o dziewczynę, z powodu której zapisałem się do chóru, to ostatecznie nie została moją żoną. Byliśmy parą, chodziliśmy ze sobą przez miesiąc, ale nawet jej nie pocałowałem – taki byłem przejęty (śmiech). Po miesiącu ze mną zerwała i znalazła sobie innego chłopaka. Napisała mi list pożegnalny, a w nim: „Bóg tak chciał”, co bardzo mnie zdenerwowało.

A jak pan poznał swoją żonę?

Ja w tym chórku kościelnym zostałem. Bo tam było jeszcze kilka fajnych dziewczyn. Wpadłem na pomysł, że ogłoszę, że idę do seminarium.

Ten pomysł podpowiedział mi zresztą sąsiad, pan Andrzej. Byłem z nim kiedyś na pielgrzymce i zacząłem się nad sobą użalać: „Panie Andrzeju, rzuciła mnie dziewczyna, jestem zrozpaczony”. On na to: „Chłopie, wyluzuj. Ty po prostu niewłaściwie się za to zabierasz. Musisz obserwować, która się w tobie zakocha i tę wybrać”.

Powiedział to w taki sposób, że pomyślałem: geniusz! Po powrocie z pielgrzymki postanowiłem przeprowadzić eksperyment. Do koleżanki, która była największą plotkarą w chórze, powiedziałem: „Żadna dziewczyna nie zwraca na mnie uwagi. Chyba pójdę do seminarium”.

Stwierdziłem, że ta jest mi pisana, która będzie najbardziej rozpaczać na wieść o tym, że idę do seminarium (śmiech). Okazało się, że tą dziewczyną była moja obecna żona. Chodziliśmy ze sobą sześć lat. W tym roku, we wrześniu, będziemy świętować 24. rocznicę ślubu.

Zobacz galerię ze zdjęciami Krzysztofa Wąsowskiego i Rycerzy Jana Pawła II:

Jaki jest charyzmat Zakonu Rycerzy Jana Pawła II, którego jest pan generałem?

Charyzmatem rycerzy Jana Pawła II jest ojcostwo. Jedną z definicji ojcostwa, która jest mi bardzo bliska, nakreślił kiedyś o. Jan Góra w wywiadzie udzielonym o. Józefowi Augustynowi. Ich rozmowa ukazała się bodajże w „Życiu duchowym”.

Otóż o. Góra, zapytany przez o. Augustyna, co dla niego znaczy być ojcem, odpowiedział: „Jeżeli patrzę na kobietę z pożądaniem, to nie jestem dla niej ojcem. To jestem tylko facetem. Ojcem jestem wtedy, kiedy patrzę ze wzruszeniem, nie z pożądaniem”.

Mam dwie córki i syna. Patrzę na nich ze wzruszeniem. Jestem dla nich ojcem. Ale dla mojej żony na pewno nie jestem ojcem, na nią cały czas patrzę z pożądaniem.

Ojcostwa nie określa to, czy ostatecznie mężczyzna zostaje ojcem biologicznie, a więc to, czy spłodzi dzieci, ale w jaki sposób patrzy na świat. Ze wzruszeniem na świat patrzyli Jan Paweł II, kard. Stefan Wyszyński, abp Henryk Hoser. W taki sposób patrzyli na świat wszyscy wielcy mężczyźni. I my, jako rycerze Jana Pawła II, również chcemy uczyć się takiego patrzenia.

Ilu mężczyzn należy do Zakonu Rycerzy Jana Pawła II?

Obecnie do naszej rycerskiej wspólnoty należy ponad 1500 braci. Swoje prowincje mamy w Polsce, Ukrainie, Kanadzie, Hiszpanii, Francji i na Filipinach. 14 stycznia br. mija dwanaście lat od powstania zakonu.

Nie będzie przesadą, jeżeli powiem, że ma pan kilkaset bratowych. :-)

Nie będzie (uśmiech). Żony braci rycerzy mają status naszych bratowych. One również utrzymują ze sobą relacje, przyjaźnią się. Nasze bratowe doradzają nam na przykład, jakiego kapłana zaprosić na rekolekcje. To jest ich przywilej, ponieważ my wiemy, że one wybiorą tego najbardziej męskiego.

Opowie pan o cudach, jakie za wstawiennictwem Jana Pawła II dokonują się w życiu braci rycerzy?

Tych cudów jest wiele, one dzieją się każdego dnia, ale opowiem o dwóch, najbardziej spektakularnych.

Jeden z nich dokonał się w Hiszpanii. U syna naszego Zacnego Brata Fernanda, prowincjała Prowincji Hiszpańskiej Zakonu Rycerzy Jana Pawła II, w 2010 roku zdiagnozowano raka. Gdy trafił do szpitala w Albacete, okazało się, że to niezwykle agresywna odmiana nowotworu, w dodatku trzecie stadium zaawansowania.

Fernando, usłyszawszy diagnozę, przeraził się. Poszedł do przyszpitalnej kaplicy, aby prosić Boga o ratunek. W kaplicy był tylko jeden mały obrazek – z wizerunkiem Jana Pawła II. Na odwrocie znajdowała się, przetłumaczona na język hiszpański, modlitwa o beatyfikację papieża. Gdy Fernando wychodził z kaplicy, obrazek zabrał ze sobą.

Po powrocie do domu modlił się wraz z żoną do Jana Pawła II o cud uzdrowienia.

Modlili się wytrwale, dzień w dzień. Cud jednak nie nadchodził. Syn czuł się coraz gorzej. Po ośmiu miesiącach Fernando odebrał telefon z informacją, że w prywatnej klinice w Madrycie prowadzona jest eksperymentalna terapia, do której syn, po wykonaniu odpowiednich badań, mógłby zostać zakwalifikowany. „Jeśli chcecie, przyjeżdżajcie” – usłyszał w słuchawce.

Czym prędzej ruszyli do Madrytu. Gdy dotarli na miejsce, 20-latkowi wykonano serię badań, na wyniki których trzeba było czekać prawie dobę. W Madrycie również Fernando udał się do kaplicy, w której – jak opowiadał – modlił się już nie o uzdrowienie syna, ale o to, żeby umiał pogodzić się z jego śmiercią. Widząc pogarszający się stan chłopaka, nie miał nadziei, że ten wyzdrowieje.

Nazajutrz, po nocy spędzonej w kaplicy z obrazkiem Jana Pawła II w dłoniach, usłyszał od lekarzy, że chłopak jest zdrowy, a po nowotworze nie ma śladu.

„Jak to? Rak cofnął się?” – zapytał Fernando. „Nie wiemy, co się stało, ale wszystko znikło. Organizm jest czysty. Jakby tego raka nigdy nie było” – odpowiedzieli lekarze.

Po powrocie do domu zawiadomili biskupa Albacete o tym, co się wydarzyło. Ten z kolei poinformował biskupa Madrytu. Zwołano komisję: lekarską, teologiczną. Cud został skrupulatnie udokumentowany.

Dokumentacja została przesłana do Watykanu?

Tak, do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. I właśnie najfajniejsza jest puenta tej całej historii. Bo wie pani, jaką otrzymali odpowiedź z Watykanu? Odpisano im: „Bardzo dziękujemy za znakomicie udokumentowany cud za wstawiennictwem Jana Pawła II. Cieszymy się, ale otrzymujemy takich dokumentacji tysiące”.

Nie setki. Tysiące. To pokazuje, kim jest Jan Paweł II. Jak wielkim jest orędownikiem. Jak skutecznym.

A ten drugi cud?

Kapelan naszego zakonu w Charkowie, o. Anatol Kłak, który przed świętami przyjechał na krótko do Polski, opowiedział mi o naszym bracie z Ukrainy, który pilnuje klasztoru karmelitanek w Charkowie.

Gdy w wyniku rosyjskiej agresji i oblężenia Charkowa siostry karmelitanki ewakuowały się z miasta (obecnie mieszkają na Jasnej Górze w Częstochowie), nasz brat Oleg, idąc za natchnieniem, które – jak mówi – było od Jana Pawła II, postanowił zaopiekować się opustoszałym klasztorem. Ubrał się w habit karmelitański i mieszka w klasztorze od dziewięciu miesięcy. Do tej pory odparł już pięć prób rabunkowych. Nie ma broni. Jest tylko on, Jan Paweł II i różaniec.

Co wnosi do pana życia bycie rycerzem św. Jana Pawła II?

Przede wszystkim radość i entuzjazm wiary. Bycie rycerzem Jana Pawła II przekłada się na moje codzienne życie. Dzięki rycerstwu mniej myślę o głupotach. Nasz brat z Koszalina, Bernard, na pytanie, dlaczego został rycerzem Jana Pawła II, odpowiedział: „Bo nie chcę chodzić za byle kim”.

My, mężczyźni, musimy się za kimś wałęsać. Prawdopodobnie są jakieś wyjątki od tej reguły, ale generalnie facet sam z siebie nie weźmie się w ryzy, potrzebuje kogoś, za kim będzie łaził. A ponieważ nie warto chodzić za byle kim, to chodzę za Panem Jezusem u boku Jana Pawła II.

*Krzysztof A. Wąsowski – doktor nauk prawnych, współzałożyciel kancelarii prawnej WLP Legal w Warszawie, rycerz Matki Bożej Zwycięskiej z Kamionka, generał Zakonu Rycerzy Jana Pawła II. Prywatnie mąż i tata trojga dzieci.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!