Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Pisząc tekst na temat słów dzieci zapisanych przez terapeutów na niewielkich karteczkach, umyślnie pominęłam jedną z wypowiedzi. Postanowiłam poświęcić jej nieco więcej miejsca i uwagi. Chodzi o rozpaczliwy głos bezradności 7-latka, który, słysząc nocną kłótnię rodziców, czuje, że jego świat rozsypuje się na kawałki.
Nie istnieją małżeństwa, w których nie ma konfliktów. Warto jednak zainteresować się nad tym, co przeżywają dzieci, gdy dorośli się kłócą. Po to chociażby, by umieć przerabiać różnice zdań w sposób, który ochroni granice i potrzeby innych członków rodziny. Co czuje dziecko, gdy jest świadkiem konfliktu dorosłych?
Samotność i morze bezradności
7-latek napisał: „Płaczę w nocy, żeby zasnąć. Moje łzy to moje jedyne towarzystwo. Czuję się samotny. Moi rodzice kłócą się w nocy”.
Osamotnienie jest w takiej sytuacji obezwładniającym uczuciem. Gdy dorosłych zalewają emocje (w tym agresja), dziecko nie ma na kogo liczyć. Do tego, by miało poczucie bezpieczeństwa – niezależnie od tego, czy jest jeszcze maluchem czy już nastolatkiem – konieczna jest równowaga emocjonalna rodziców.
Tylko spokojni ludzie, którzy rozpoznają własne uczucia i potrafią sobie z nimi radzić, mogą stanowić bezpieczny fundament, dzięki któremu dziecko uczy się, że świat jest przewidywalnym miejscem. Gdy więc dorośli wpadają w szał, obrzucając się wyzwiskami, w wewnętrznym świecie dziecka wali się dach, ściany i podłoga. Takie dziecko nie ma do kogo zwrócić się o wsparcie. A czuje, że udziela mu się lęk (na przykład o to, czy rodzina się nie rozpadnie, czy komuś nie stanie się krzywda), złość i smutek (bo rodzice się nie kochają). W takiej sytuacji może się mu wydawać, że jest na świecie całkiem sam.
Ciężary dorosłych stają się ciężarami dziecka
Granice dziecka zostają pogwałcone, gdy docierają do jego uszu treści nieprzeznaczone dla dziecięcej głowy. Rozstrzygając „czyja to wina” albo „kto ma rację”, mówiąc w gwałtowny sposób o dorosłych sprawach, wplątujemy dziecko w nasz związek i związane z nim ciężary. Chcąc nie chcąc, zaczyna ono nieść nasze nierozwiązane problemy niczym przytłaczający bagaż.
Dziecko staje się powiernikiem lęku o domowe finanse, świadkiem targów o to, kto więcej robi dla domu, kto bardziej dba o relację oraz kto kogo i jak bardzo krzywdzi. Możliwe, że słyszy słowa poniżania czy złośliwości. Do jego uszu dochodzą rzeczy, które są obciążeniem dla dorosłego, a co dopiero dla dziecka.
Mama czy tata?
Naturalną potrzebą małego czy młodego człowieka jest możliwość kochania obojga rodziców. Kłótnie sprawiają, że musi wybierać komu przyzna rację, a kogo weźmie w obronę. Robiąc to, czuje jednocześnie, że zdradza jednego z rodziców. Bo przecież zarówno mamie, jak i tacie winien jest lojalność.
To tragiczna sytuacja, gdy rodzice wciągają do kłótni dziecko tylko po to, by rozstrzygało po czyjej stronie leży sprawiedliwość. Jeszcze gorzej, gdy jedno z rodziców zawiera „pakt” z dzieckiem przeciwko temu drugiemu, tłumacząc dlaczego „nie da się z nim żyć”. Taka krzywda obciąża tak samo jak wykorzystanie seksualne, bo też jest wykorzystaniem, tyle że emocjonalnym.
Wycofanie potrzeb na drugi plan
Gdy rodzice walczą ze sobą o rację, dziecko czuje się kompletnie nieważne. I w pewnym sensie tak właśnie jest: rodzice unieważniają w ten sposób emocje dziecka, nie przejmując się tym, jakie uczucia budzą się przez to w jego wnętrzu. W domu pełnym konfliktów mało jest miejsca na dziecięce potrzeby. Dziecko zaczyna je wręcz wypierać lub spychać na drugi plan. Może też czuć się winne tego, że mama i tata nie potrafią dojść do porozumienia. Zaczyna myśleć, że może gdyby było grzeczniejsze, lepiej się uczyło albo chętniej jadło, jego rodzice byliby szczęśliwsi.
W domach, gdzie kłótnie między rodzicami są na porządku dziennym, dzieci mogą też chorować na schorzenia psychosomatyczne. W końcu noszą w swoich ciałach ogromny ładunek napięcia. Chcąc nie chcąc, stają się też nieformalnymi stróżami spokoju. Może się im wydawać, że mogą jakoś zapobiec kłótni, np. żartując, odwracając uwagę rodziców albo występując w roli rozjemcy. Są bowiem gotowi łagodzić nawet najmniejsze zwiastuny konfliktu. Zresztą ten lęk przed konfliktem czasem na dobre zapisuje się w ich wewnętrznym świecie. Zdołały bowiem poznać jego najgorsze oblicza, nie dowiedziawszy się, że można się różnić, a mimo to umieć ze sobą rozmawiać.
Dobro dziecka vs. dobro małżeństwa
Co to dla nas jako rodziców znaczy? Po pierwsze, zachęca do tego, by dorosłe rozmowy zachować na czas, gdy dzieci nie ma w pobliżu. Ale też, by rozwiązywać problemy na czas – najlepiej od razu, gdy tylko się pojawiają. Czekanie w nieskończoność może spowodować, że urosną one do rozmiarów góry lodowej.
Często słyszy się, że na pierwszym miejscu należy postawić relację małżeńską, bo dzieci potrzebują kochających się rodziców. A ja przewrotnie napiszę, żeby na pierwszym miejscu postawić dobro dzieci, dając im możliwość posiadania głębokiej i pełnej zaufania relacji z dorosłymi.
Może łatwiej będzie nam znaleźć wtedy motywację do tego, by ciężkie momenty w małżeństwie przeżywać w taki sposób, który jest w stanie oszczędzić wątłą psychikę dwulatka, siedmiolatka czy też nastolatka. Co jeśli się nie uda? Najważniejsze to przeprosić i wytłumaczyć, że to, co się wydarzyło, nie wydarzyło się z winy dziecka. Że zależy nam na tym, by w naszej rodzinie każdy czuł się ważny i potrzebny.