Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Krwawe surowce” Konga
Nazwana pokojową misją ratunkową papieska pielgrzymka do Demokratycznej Republiki Konga dotyczy każdego z nas. Codziennie bowiem korzystamy ze smartfonów i komputerów, do których produkcji wykorzystywane są „krwawe surowce”, leżące u źródeł wojny, już trzy dekady wyniszczającej ten afrykański kraj.
– Bogactwa mineralne Konga, takie jak kobalt, koltan i niob, są zarazem jego największym przekleństwem, a widzianym gołym okiem paradoksem jest to, że w tak bogatym kraju większość jego mieszkańców cierpi skrajną biedę i każdego dnia ludzie umierają z głodu i łatwo wyleczalnych chorób – mówi Aletei siostra Agnieszka Gugała.
Zobaczcie zdjęcia z misji w Kongu:
Najbardziej krwawa wojna
Misjonarka ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów pracuje w najbardziej zapalnym regionie tego kraju – Kiwu Północnym, gdzie właśnie z nową siłą wybuchła kolejna rebelia, sprawiając, że, mimo wcześniejszych planów, papież Franciszek nie przyjedzie na te tereny.
Do stołecznej Kinszasy przybędzie za to delegacja tamtejszych mieszkańców, by opowiedzieć mu o niekończącej się tragedii, w którą wpisane są m.in. masowe gwałty, gdyż stosowanie przemocy seksualnej jest jednym z narzędzi walki w tej barbarzyńskiej wojnie.
Dodam, że jej przyczyn należy też szukać w ludobójstwie w Rwandzie i nieudolności ONZ-owskiej misji pokojowej, która, mimo ogromnych nakładów, jest niezdolna do zmiany sytuacji (roczne utrzymanie 14 tys. żołnierzy MONUSCO przekracza roczny dochód narodowy całego Konga), a ostatnio także w atakach islamistów docierających z sąsiedniej Ugandy.
W tej najbardziej krwawej wojnie w Afryce, otwierającej zarazem czołówkę zapomnianych przez świat konfliktów, zginęło już 6 mln ludzi, najwięcej od czasów II wojny światowej.
Siostry od aniołów
Ntamugenga jest małą wioską, w której mimo konfliktu siostry od aniołów nieprzerwanie prowadzą przychodnię, szpital i punkt dożywiania dla dzieci. Teren ich misji od kilku tygodni znajduje się na terytorium okupowanym przez rebeliantów z ugrupowania M23. Przejęcie go poprzedziły walki, które rozpoczęły się w marcu ub. roku.
– Żyjemy tylko z Bożej Opatrzności, bomby spadły po obu stronach naszego klasztoru, kilka metrów różnicy i już byłoby po nas. Przynosili do nas rannych, ściany miałyśmy czerwone od krwi – opowiadała misjonarka w czasie najbardziej ostrych starć, gdy nad ich klasztorem trwał nieprzerwany ostrzał moździerzowy.
Nasilenie walk oznacza zawsze zwiększony napływ uchodźców, którzy przybywają schronić się na misję. Obecność sióstr daje im poczucie bezpieczeństwa i nadzieję, że sytuacja wciąż nie jest jeszcze beznadziejna. Po walkach pod opieką zaledwie trzech sióstr w najbliższej okolicy było ponad 70 tys. osób, które potrzebowały wsparcia medycznego i żywnościowego, a zdobycie czegokolwiek nadal graniczy z cudem.
W czasie największych walk prowadzony przez siostry szpital pękał w szwach próbując pomieścić 5 tys. pacjentów, w tym wielu rannych. Wśród nich jak w ukropie uwijał się jeden! pielęgniarz.
Pewny posiłek
W przyklasztornym ogrodzie wciąż koczują matki z dziećmi. – Sklecili szałasy z folii i patyków i w nich się chronili. Gotują tradycyjnie, na trzech kamieniach, na zewnątrz. Są tak przyzwyczajeni do biedy, że najmniejsza rzecz ich ogromnie cieszy – mówi misjonarka.
Dzięki jej zapobiegliwości udało się przetrwać najtrudniejszy czas, bo nauczona wieloletnim doświadczeniem zgromadziła w magazynie zapas leków, opatrunków i długoterminowej żywności. Międzynarodowe organizacje humanitarne już od miesięcy nie docierają z pomocą, a każdy wyjazd w teren w poszukiwaniu leków i żywności jest bardzo trudnym przedsięwzięciem.
Jedna z kobiet, które siostry wzięły pod swe skrzydła, wyznaje, że wcześniej było jej dzieciom jeszcze trudniej, bo jedli raz na kilka dni, a teraz każdego wieczoru mają pewny posiłek.
Siostry zostają „na dobre i na złe”
Gdy sytuacja się zaogniła i rozpoczęła się ewakuacja pracowników humanitarnych, propozycja wyjazdu padała też z różnych stron pod adresem sióstr. Nie pierwszy zresztą raz w czasie tej wojny. Misjonarki zawsze stawiały jednak jeden warunek.
– Mówiłyśmy, że wyjedziemy jedynie z ludźmi, których mamy pod opieką – opowiada siostra Agnieszka. – Przyjechałyśmy być na dobre i na złe. Nasza obecność dodaje ludziom otuchy i jest dla nich gwarancją bezpieczeństwa. Mówią o nas „nasze siostry”, co znaczy, że jesteśmy dla nich bardzo bliskie – opowiada misjonarka.
Gdy słucham jej mrożących krew w żyłach opowieści, które dla nich są codziennym chlebem, mam przekonanie, że Bóg obdarza misjonarki prawdziwym darem męstwa.
Dzieci z karabinami
W czasie obecnej rebelii swój wojenny chrzest przeszła siostra Anna Nowakowska. Wspomina zatrważający świst lecących pocisków i odgłos wybuchów. Wyrzutnie były ustawione blisko ich domu zakonnego, szkoły podstawowej i kościoła. Misjonarka opowiada, że wojna pociągnie za sobą straszną biedę.
Kolejna jej odsłona wybuchła, kiedy ludzie zebrali z pól fasolę, soję czy kukurydzę i zgromadzili plony w domach. Wszystko to zostało rozkradzione przez rebeliantów i zwykłych złodziei, a pola są teraz poorane przez bomby i pociski.
Prawie połowa dzieci poniżej 5 roku życia cierpi na tym terenie na chroniczne niedożywienie. Ludzie nadal nie mogą uprawiać żywiących ich pól i wciąż żyją w pogotowiu, by uciekać w razie kolejnych ataków.
Działa tu aż 120 różnych grup zbrojnych, z których niektóre są lepiej uzbrojone niż kongijska armia. W szeregach rebeliantów jest wiele dzieci, a dopóki one będą walczyć w Kongu z karabinem w ręku, w kraju tym nie będzie pokoju.
Pokojowa misja ratunkowa Franciszka
– Kiedy wróci pokój, nie będzie już więcej chat z bananowych liści i głodujących dzieci – mówił mi przed laty Simba, pokazując na żyzną ziemię, gaje bananowe i pola fasoli rozciągające się na wzgórzach wokół wioski, gdzie posługują siostry od aniołów.
Niestety, mimo upływu czasu Kiwu Północne żyje w stanie prawdziwego oblężenia, a sytuacja humanitarna ciągle się pogarsza. Kongijczycy wierzą jednak, że Franciszek może przynieść ich ojczyźnie „błogosławieństwo pokoju”. Misjonarki nie pojadą do Kinszasy na spotkanie z papieżem. Droga jest zbyt niebezpieczna, poza tym fundusze na podróż wolą przekazać na pomoc potrzebującym.
– Funkcjonujemy dzięki resztkom zapasów, które udało się zgromadzić dzięki współpracy z fundacją Dobra Fabryka, Maitri i innymi przyjaciółmi naszego zgromadzenia. Sytuacja staje się jednak krytyczna – mówi siostra Agnieszka (więcej o możliwości wsparcia na stronie www.misje.siostryodaniolow.pl).
Ostatnia deska ratunku
Obecnie front oddalił się od ich misji, ale wielkim znakiem zapytania jest to, co się wydarzy, gdy wojska kongijskie zaczną odbijać te tereny z rąk rebeliantów.
Nie martwią się jednak na zapas. Na dziś w ich sercu jest troska o pożywienie, leki, odbudowę domów i zapewnienie tak podstawowych rzeczy, jak mydło, cukier, sól, jakiś materac, koc czy garnek, których każda rodzina potrzebuje na już.
Proszą o modlitwę, by miały siły i zdrowie, by dalej być wśród ludzi, dla których często są ostatnią deską ratunku i światełkiem nadziei w mrokach wojny.