Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
O. Mieczysław Witalis*, redemptorysta, to doświadczony kapłan, rekolekcjonista i historyk sztuki. W swojej książce „Eucharystia. Zobaczyć więcej” dzieli się swoim przeżywaniem mszy świętej.
Rozpoczął się Sobór
Gdy zmarł Jan XXIII, zapałka przygasła, ale ognisko zostało nieodwołalnie rozpalone. Zaczęto od spraw liturgicznych, a w centrum liturgii – Eucharystia. Skala zmian okazała się taka, że mówimy o mszy świętej przedsoborowej i soborowej. Zmiany wręcz rewolucyjne. Poszerzenie świadomości i wyraźne przestawienie akcentów. Za nowym rozumieniem przyszły nowe dyrektywy, dotyczące nie tylko obrzędów, ale i całej scenerii sprawowanej Eucharystii.
Oczywiście, ten przeskok ku nowemu nie dokonał się natychmiast. Dokument na temat liturgii, skądinąd pierwszy dokument tego Soboru, został ogłoszony 4 grudnia 1963 roku już za papieża Pawła VI. Nowy mszał łaciński ukazał się dopiero po kolejnych sześciu latach (rok 1969), a tłumaczenia na języki narodowe oraz decyzje episkopatów lokalnych o jego wprowadzeniu – jeszcze później. W rezultacie nasza generacja księży celebrowała liturgię w starym rycie jeszcze przez kilkanaście lat.
Dorastanie do pełniejszej świadomości Eucharystii jako ofiary
Pisałem powyżej, jak to na początku naszego kapłaństwa – jeszcze przed Soborem – walczyła w nas posiadana wiedza teologiczna o mszy-ofierze z dominującym ciągle zachwytem, że Jezus jest obecny – i to obecny na słowa wypowiadane przeze mnie, niedawnego chłopaka pasącego krowy nad rzeką… Początkowo było to jeszcze przynajmniej tajemnicze słowo łacińskie, czasem już tylko nasza codzienna polska mowa, ta przyniesiona z łąk, z wiejskiej chałupy i z klasy podstawowej szkoły.
Przypomnijmy – biorę z pudełka w zakrystii białe komunikanty, podczas mszy świętej wypowiadam sakramentalne słowa konsekracji i niebawem zanoszę część tych Hostii i do złotego tabernakulum, z wszystkimi opisanymi wyżej nakryciami, zasłonami, zwieńczeniami, pod gorące czerwone światełko lampki wiecznej, a dzwony z wysokiej wieży kościelnej będą tu ludzi zwoływać. Wtedy przyjdą nowe mamy, z nowymi maluchami, złożą dzieciaczkom rączki, przytkną palec do ust i wszeptają: „cicho, dziecko, tu Bozia!”. Nawet gdy ja sam wrócę tutaj, by podawać komunię lub odprawić jakieś nabożeństwo, pozapalam świeczki, klęknę na klęczniku, z ministrantami będziemy dzwonić i okazać, brać monstrancję przez welon, stawiać ją i puszkę z komunikatami na potrójnym obrusie, z dodaną jeszcze krochmaloną serwetą zwaną korporałem. To ten klimat, ta atmosfera. Ale już wtedy powoli zaczęła się przebijać świadomość, że chociaż po konsekracji przyklękam przed Jezusem, to przecież wypowiadane przeze mnie słowa odnosiły się nie do Niego, lecz jakby ponad Nim (podkreślenie – M.W.) – do Jego Ojca, Boga wszechmogącego w niebie. Ponad Nim, bo On ofiarujący się na ołtarzu nie przychodzi tutaj, by zasiadać na tronie, lecz oddaje się posłusznie w nasze ręce.
Przy konsekracji chleba: Ojcze, Twój Syn, a nasz Zbawiciel, Bóg-Człowiek, w przeddzień swojej męki powiedział, że Ile razy bierzemy ten chleb w nasze ręce, to jest to już nie chleb, lecz Jego Ciało umęczone za zbawienie człowieka
Przy kielichu: Ojcze, Twój Syn, a nasz brat powiedział, że Ile razy bierzemy kielich z winem, to jest to już Jego Krew wylana podczas bolesnej męki na krzyżu za nas na odpuszczenie grzechów.
Gdy zatem po tych słowach kapłan unosi Hostią i kielich ku górze (wtedy wysoko, nad głowę, by sobą nie zasłaniać, skoro celebrowało się plecami do ludzi) to nie był to już tylko gest pokazania wiernym konsekrowanych postaci, ale ofiarnicze wzniesienie daru ku niebu (trochę tak, jak dzieciak zadziera główkę do góry, gdy wręcza mamie na przykład bukiet kwiatów).
Czy ołtarz to droga Boga ku człowiekowi, czy wędrówka człowieka w kierunku Boga?
W okresie gdy dominował klimat adoracji, mówiło się powszechnie, że podczas mszy świętej Pan Jezus przychodzi na ołtarz, w znaczeniu, że to On idzie ku nam. Posługując się obrazem lotniska, można powiedzieć, że ołtarz to rodzaj „lądowiska”, gdzie Bóg przebywa z nieba, aby być wśród nas. Tymczasem w odwiecznym rozumieniu kultu, zarówno w Starym Testamencie, jak i w innych religiach świata, ołtarz zawsze był jak gdyby „pasem startowym” dla człowieka, który zmierzał w kierunku Boga, i to z darem. Ołtarz rzadko bywał miejscem teofanii, czyli objawienia się Boga człowiekowi. To zdarzało się na ogół w innych sytuacjach. Natomiast budowanie ołtarzy i składanie na nich ofiar to najwyższa forma aktywności człowieka w odniesienia do Boga lub bóstw, podkreślić należy: aktywność głównie człowieka (!), to najwyższy przejaw sprawowanego przez niego kultu, czyli czci oddawanej Bogu! I my to dzisiaj spełniamy, celebrując Eucharystię.
Obecnie tak zwana pierwsza modlitwa eucharystyczna (dawniej była jedyna, dziś jest kilka wersji), czyli centralna modlitwa mszy (ta między prefacją i Sanctus a Ojcze nasz i Baranku Boży), zawiera słowa, które wprost nawiązują do omawianej tu odwiecznie tradycji. Już po dokonaniu konsekracji kapłan prosi: „racz przyjąć z rąk naszych tę ofiarę, jak przyjąłeś ofiarę sprawiedliwego Abla, i ofiarę patriarchy naszego Abrahama oraz tę ofiarę, którą ci złożył Melchizedek.”
Szczególnie przejmujące jest odwołanie się do patriarchy Abrahama, który gotów był złożyć ofiarę Bogu ze swojego jedynego syna Izaaka, a przy tym narazić własne marzenia, że on, starzec, mąż długo niepłodnej żony istotnie stanie się ojcem licznego narodu. Odmawiałem codziennie te słowa, jak inne, poprzedzające je i po nich następujące, natomiast pewnego dnia zadrżały mi nogi – poczułem, że stojąc tu i teraz przed ołtarzem, stoję w jakże długim szeregu osób obsługujących ołtarze patriarchów, królów, proroków, także różnych zamierzchłych wodzów plemiennych, ofiarników pełniących funkcje przy pogańskich ołtarzach, gdy zjawisko składania ofiar obejmowało także inne kulty.
Inne kulty, ich ofiary – jak niekiedy drastyczne! W przypadku Abrahama Pan Bóg chciał go jedynie wypróbować, krew Izaaka nie została przelana. Ale tam?! W zbiorach Muzeum Diecezjalnego w Tarnowie mieliśmy przedziwną rzeźbę przekazaną przez misjonarza pracującego w Afryce. Czarna figurka bożka, około 60- 80 cm wysokości. Postać ta najeżona była ogromną liczbą prymitywnych, ręcznie kutych gwoździ. Mówiono, że za każdym takim gwoździem stoi jedno życie ludzkie. Jakiś kult plemienny, rytualne zabicie człowieka, a że była to ofiara na rzecz tego właśnie bożka, więc otrzymywał on taki znak do kolekcji: nowy żelazny kolec wbity w rzeźbie. Dodawało mu to splendoru, jak u nas wota przy cudownych obrazach tyle, że to wersja okrutna. W Starym Testamencie, jak wiadomo, krew lała się obficie, ale była to krew zwierząt ofiarnych, składanych Bogu zastępczo (podkreślenie – M.W.), zamiast własnego życia (zwłaszcza ofiara baranka paschalnego).
I oto nadeszła pełnia czasu – minęła epoka figur i polała się także zbawcza krew Jezusa Chrystusa, Boga-Człowieka, Syna Bożego. Tutaj Bóg Ojciec nie podsunął na wymianę baranka, wplątanego rogami w ciernie krzaka. Ta ofiara, ten Baranek Boży, Mesjasz, Syn Ojca, został tylko podczas męki dodatkowo opleciony wieńcem z cierni wokół Najświętszej głowy. O tym też jest mowa w aktualnie sprawowanej mszy świętej: w modlitwie eucharystycznej, i to każdej, nie tylko pierwszej, zaraz po konsekracji – w tak zwanej anamnezie.
Ta przejmująca świadomość, że kiedy codziennie zajmuję miejsce przed ołtarzem (aktualnie już od ponad 60 lat), staję w wielkopokoleniowym szeregu sprawujących ofiarę, w którym stali przede mną nie tylko sprawiedliwy Abel, heroiczny patriarcha Abraham czy Melchizedek, ale także Noe, Jakub, Samuel, Dawid, jego syn – budowniczy wspaniałej świątyni w Jerozolimie – król Salomon i tylu, tylu innych... Stają też podobnie jak owi pogańscy przywódcy, „z mieczem w kark, włócznią w serce i gwoździem rzeźbę”. Wreszcie jak sam Pan Jezus, Najwyższy Kapłan, który składał krwawą ofiarę z siebie samego na ołtarzu krzyża: włócznia w bok, gwoździe w rękach i stopach, plątanina cierni wokół głowy
My – w szeregu po Nim, ja tu, dziś?
Nie! Ja w łączności z Nim, On – w nas!!! Kapłan jakby sam Chrystus, bo występujący in persona Christi, w Jego zastępstwie, w Jego osobie! To nie jest powtórzenie jego gestu, lecz przedłużenie, uobecnienie (podkreślenie – M. W.) przybliżenie ku dzisiejszym ludziom tamtej Jego ofiary z krzyża – dlatego obowiązkiem jest ustawienie obok ołtarza wizerunku Ukrzyżowanego. Postać Jezusa na krzyżu przy każdym ołtarzu, nad każdą konsekrowaną Hostią i kielichem z konsekrowanym winem.
Fragment książki „Eucharystia. Zobaczyć więcej”, o. Mieczysław Witalis CSsR. Wydawnictwo HomoDEI.