separateurCreated with Sketch.

Lider męskiej wspólnoty: Dobra modlitwa mnie kalibruje [Modlitwa, chrześcijaninie!]

Skrzypek
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Dariusz Dudek - 17.04.24
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Nie wiem, czy będę odkrywczy, ale to, co kojarzy się z modlitwą, to: odmówić modlitwę, zmówić modlitwę, powiedzieć paciorek. Zawsze jest ten aspekt aktywny – i to w formie nadaktywności, a w końcu: paplanie takie, że nie zostaje już czasu, by posłuchać Pana Boga.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Nie widziałem się z Piotrem Cyranem* od kilku miesięcy. Poznaliśmy się na pierwszej edycji Drogi Lwa – rekolekcji dla mężczyzn – i przez kilka lat byliśmy we wspólnocie Drogi Odważnych. Zaprosiłem Piotra do rozmowy o modlitwie ustnej nie tylko ze względu na jego krasomówcze zdolności (niestety, spisany artykuł nie odda w pełni płynności wypowiedzi i kolorystyki porównań), ale też przez jego zdolność analizy i szczerej autokrytyki. Oto rozmowa z praktykiem - amatorem modlitwy.

Jak nie paplać na modlitwie? 

Często korzystam z „Biblii pierwszego Kościoła” – to tłumaczenie Pisma Świętego autorstwa ks. Popowskiego. W Ewangelii wg św. Mateusza, gdy Jezus mówi o modlitwie, padają tam słowa: „W modlitwie nie paplajcie, jak poganie” (Mt 6, 7). W innych tłumaczeniach brzmi to łagodniej: „Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi”. Jak nie zmienić modlitwy w paplaninę?

Piotr Cyran: Nie wiem, czy będę odkrywczy, ale to, co kojarzy się z modlitwą to: odmówić modlitwę, zmówić modlitwę, powiedzieć paciorek. Zawsze jest ten aspekt aktywny – i to w formie nadaktywności, a w końcu: paplanie takie, że nie zostaje już  czasu, by posłuchać Pana Boga. I cóż to wtedy jest za rozmowa?! A tą ma być przecież w naszym relacyjnym ujęciu  modlitwa.

Ja z reguły nie używam gotowych tekstów z modlitewników, ale jako dzieciak nauczyłem się od babci większości modlitw małokatechizmowych, bardzo je sobie szanuję i przechowuję w kuferku pamięci do dzisiaj. To od nich zaczynam. To jest taki mój hołd, ukłon – trybut oddany tradycji Kościoła Matki naszej. Ten „paciorek” trwa kilka minut. Każda z tych modlitw ma przypisaną stałą intencję, którą „obrabiam” tą właśnie modlitwą.

Natomiast jest to dopiero moment swego rodzaju rozgrzewki, rozruchu porannego albo ostatni etap wieczornego „wygaszenia systemu”.

To jest Twoja metoda skupienia się na Bogu? Nie chodzi tyle o same słowa, ale o to, by zaczepić się o Boga? To taka kotwica.

Taki rodzaj haka. Tymi słowami przyczepiam się niejako do modlitewnego i Bożego podłoża po to, by złapać kierunek i wiedzieć, do jakiego celu mam iść. 

Jedną z tych modlitw liczonych u mnie na sztuki i odważanych intencjami jest błogosławieństwo kapłańskie z Księgi Liczb (Lb 6, 24-25). I to jest moment, w którym po prostu błogosławię swemu aktualnemu miejscu pobytu, miastu, światu, kosmosowi jako mężczyzna. Kiedyś bardzo mi zaimponowała historia o takim zwyczajnym, świętym człowieku, którego gwoździem programu było poranne błogosławienie: począwszy od sąsiadów, miasteczka i tak dalej. Swoją drogą ciężko byłoby zrobić to bez słów (śmiech).

Natomiast ważne jest, by nie zostać na tej rozgrzewce i nie przyjąć jej jako całości modlitwy. I nie układać reszty życia modlitewnego na jej wzór i podobieństwo. Warto znaleźć dużo więcej przestrzeni na modlitwę Słowem Bożym – owszem, z mówieniem, ale i ze słuchaniem.

Boże mówienie

Znowu mamy zatem jakieś mówienie, ale tym razem jest ono w drugą stronę. Bóg mówi do mnie.

Tak. Choć są i takie momenty, że Słowo nie mówi. Jest z natury swej gęste, zawsze świeże, zawsze skuteczne, zawsze nowe – ale bywa, że czasem nie mówi, a milczy i właściwie jedyne co mogę zrobić, to przepisywać jego fragmenty próbując – jakby aktywnością mięśniową – dotrzeć do jego przekazu. Albo obracam je w ustach, czytam na okrągło i to nie jest już moje paplanie, bo to przecież Jego słowo a ja usiłuję przez usta i uszy utorować mu do siebie jakąś ścieżkę, potrząsnąć moją wiarą. 

Modlisz się czasami brewiarzem?

„Czasami” – to jest dobrze powiedziane. „Czasami” zaczęło się w momencie kiedy formowałem się do posługi nadzwyczajnego szafarza komunii świętej, choć próbowałem smakować  tego już wcześniej. Sięgałem po brewiarz nieporadnie, metodą prób i błędów. Na „kursie szafarskim” pokazano mi tego więcej. Moim bratem rocznikowym był pewien nowotarski księgarz – Boży człowiek (pozdrawiam Stasia!). W promocyjnej cenie „zanabyłem” sobie skrócony brewiarz i zacząłem spędzać z nim trochę więcej czasu.

To był też okres, kiedy długie chwile spędzałem w drodze do pracy. Korzystałem więc też z wersji elektronicznej i to było bardziej intensywne „brewiarzowanie”. Teraz, na skalę porównawczą z tamtym okresem, jest to bardziej „czasami”, jak powiedziałeś, niemniej zostawiłem w brewiarzu dużo serca.

A jak z ciszą na Twojej modlitwie?

Cisza modlitewna jest czymś, co bardzo do mnie przemawia. Cisza liturgiczna była też jednym z tych elementów, które zaimponowały mi w „Trydencie” – przez pewien czas regularnie chodziłem na msze w tej nadzwyczajnej a pięknej dla mojej wrażliwości formie.

Cisza wiąże się u mnie z adoracją. Formuły modlitewne, o których wcześniej wspomniałem, też są preludium do adorowania, kiedy próbujesz się sfokusować, wyciszyć, otrząsnąć z tego, co tam cię jeszcze światowego trzęsie, z czym przyszedłeś. To też może być taka zdrowa dawka rozruchowa. I uspokajająco-porządkująca. 

Wpadnięcie w ciszę powoduje, że to, co wniosłem, zawlokłem z sobą ze świata, krzyczy bardzo głośno. Mogę dzięki „pacierzom” spróbować zagłuszyć te cichnące wrzaski świata.

Car wszechświata, do którego z butami na ramieniu

Ciekawi mnie, co Ty, jako człowiek bogatego języka, sądzisz o tym, że do Boga czasami zwracamy się językiem nienaturalnie wysokim.

No a jak inaczej!? Najmiłościwszy i najwspanialszy Stwórca wszechświata! Umówmy się – Panie Redaktorze – relacja osobista, quasi-ludzka (broń Boże!), równa z Bogiem to jest jakiś wynalazek w ogóle (z piekła rodem!) – ostatnich czasów i kto to w ogóle słyszał o czymś takim?! No przecież wiadomo, że idziesz do „Cara wszechświata” – tak?! No to jak tu się do niego odezwać niewłaściwie? A ja tu taki nieuczony, niewykształcony, nieprzygotowany – ani mówca, ani orator, ani (broń Boże!) ktokolwiek – to nie mogę przecież tak własnymi słowami, bo On mnie gotów nie zrozumieć i moja modlitwa do Niego nie dotrze – nie poskutkuje. 

Wznosząc tę ofiarę, woń przyjemną, na chwałę Jego  jak ja miałbym nienaturalnie (cokolwiek to znaczy) – „wysokim językiem” nie przemówić?! Nawet Pismo Święte, liturgia, i tradycyjna nasza „paplanina”, o której tu przed chwilą było, jest (przebóg!) innym językiem, niż ten, którym my dwaj i inni rozmawiamy między sobą na co dzień.

Co więcej, do Pana Boga „nie mówi się jak do kolegi”. „Boga nie poklepuje się po ramieniu”. Tak, jest oczywiście bratem, przyjacielem, ojcem, tatusiem nawet może, ale zbliżasz się przecież do jakiegoś giga-majestatu. No i na tę okazję załóż najlepiej świeżo wyprane szaty, „kościółkowe” buciki niesione na ramieniu, żeby się nie zniszczyły, gdy my boso przez pola i miedze jak dziadkowie opowiadali o czasach minionych swojej młodości, ruszymy na Boską Liturgię. A na niej: „Przeładuj wersję systemu operacyjnego”, no i użyj odpowiedniego języka, bo jeszcze Pan nie zrozumie, albo się rozgniewa: „I co ty tu mówisz do Mnie w ogóle? Jak ty się do Mnie odzywasz? Stańże prosto! Co ty wyrabiasz z rękami?!”

Mam nadzieję, że czytelnicy, mając do dyspozycji tylko tekst, wychwycą wysoki poziom ironii i sarkazmu. 

Wychwycą! Na wszelki wypadek „emotów” nasadzić trzeba (śmiech).

Czy Ty zwracasz się do Boga tak poufale, tak jak Jezus mówi: Abba, Tatusiu?

Znasz moje przypadłości językowe – przychodzi mi to z dużym trudem. Z większą łatwością przychodzi mi to pomyśleć niż powiedzieć. Ale staram się! Ja też jestem wychowany raczej w drylu około-armijnym, jeśli chodzi o Pana Boga. I odezwać się niepytanym, odezwać się w niewłaściwym momencie, odezwać się w niewłaściwy sposób, niewłaściwym słowem – mam jakiś lęk o to i staram się być ostrożny. To we mnie pokutuje! Mam nadzieję, że dożyję momentu, kiedy będę mógł bardziej pozytywnie odpowiedzieć na Twoje pytania: że tak, zdarza mi się wskoczyć na kolana Tatusiowi, „ukochać”, przytulić się…

A czy praktykujesz, praktykowałeś kiedyś mówienie Mu o tym, co u Ciebie, co przeżywasz, co się dzieje w Twoim życiu? 

Wymaga to ode mnie wysiłku, ale owszem. Tylko że – skoro On wszystko wie – to po co Mu o tym mówić? Odpowiedź dotarła do mojej głowy całkiem niedawno, na skalę mojego „poważnego wieku”, że to, co ja mówię na modlitwie do Boga – już odfiltrowawszy całe paplanie i to wszystko, co jest „mechaniczne” – jest dla mnie a nie dla Niego(!). To nie On potrzebuje, żebym ja to powiedział. To ja potrzebuję to powiedzieć. To jest takie quasi-terapeutyczne. Gdy rozmawiasz z kimś, kto jest ci bliski i wypowiesz coś na głos, to nie słucha cię tylko ta druga osoba, ale ty sam możesz usłyszeć po raz pierwszy „na głos” to, co siedzi w tobie.

Wyobrażam sobie, że gdy na modlitwie wypowiadam takie słowa i, nazywam pewne rzeczywistości, o których Bóg dobrze wie, to On patrzy na mnie, lekko się uśmiecha i mówi: „W końcu to z siebie – synek – wydusiłeś”.

Różaniec i czotka

Czy Ty jesteś człowiekiem różańcowym? Modlisz się na różańcu?

Nie jestem ugruntowanym mężczyzną różańcowym, takim chłopem, który po prostu – bez różańca, jak bez ręki. Chyba czotka** leży mi w ręku lepiej niż różaniec. Lepiej odnajduję się w modlitwie Jezusowej, jakkolwiek też nie czuję się w niej mistrzem świata.

Jak myślisz, dlaczego? 

Mam problem ze swoją religijnością maryjną. Wydaje mi się, że powinienem być bardziej maryjny, że jest takie oczekiwanie względem mnie. No bo jednak moi mistrzowie życia duchowego z wczesnego dzieciństwa używali różańca. W dobrym tonie było, żeby każdy miał swój i na pierwszej komunii każdy swój pierwszy różaniec otrzymywał a i zachęcany był darzyć go jakąś szczególną pieczołowitością. Ale ja jestem mało maryjnym mężczyzną. W mojej męskiej wspólnocie – Drodze Odważnych – Maryję stawiamy sobie mocno za wzór towarzyszki i „uczennicy w szkole Jezusa”. To do mnie przemawia, ale nie do tego stopnia, żebym „przykleił się” mocno do samej Maryi.

Czasem różaniec „mi idzie”. Jakoś biegnie sobie naturalnie i radzę sobie z nim. A czasem jakoś się nim „katuję” – po prostu, staje on jakoś w poprzek. Czasem jest tak, że obróci się cała „koronka” i ja nie wiem nawet kiedy. A innym razem tak, że nie mogę „wylądować” z pierwszą decymką. Nie wiem – coś się dzieje! Bateryjka się wyczerpała? Trzeba coś podładować? (śmiech)

Z drugiej strony lubisz modlitwę Jezusową, która też nie wszystkim leży. 

Mam serce „po wschodniej stronie”. Wracam do tego twierdzenia z lubością. Odkryłem swoje wschodnie korzenie w pewnym momencie dobrze dorosłego już życia. Bo mój dziadek był grekokatolikiem, o czym nikt nie mówił (notabene teraz wiem już też dlaczego). Gdyby nie to, że po II wojnie po prostu skasowano cerkiew grecko-katolicką, ja też prawdopodobnie byłbym dzisiaj „grekiem” – unitą po obrządku. Według zapisów Unii mężczyźni dziedziczyli obrządek po ojcu, a kobiety – po matce.

Mam duży i naturalny – jak się okazuje – sentyment do tradycji chrześcijańskiego Wschodu. Modlitwę Jezusową też gładko przyjąłem jako swoją własną, choć poznałem ją stosunkowo niedawno. Trafiła wszakże na swój grunt. Na przygotowaną glebę – nie wiem w jaki sposób, ale jednak przygotowaną. Może coś zostaje w genach czy pamięci komórkowej?

Są ludzie, którzy nie wyobrażają sobie życia bez różańca, inni kochają brewiarz, jeszcze inni czują się źle, jeśli nie pójdą na pieszą pielgrzymkę. Każdy może mieć coś swojego.

W kwestiach praktyk modlitewnych, w tym różańca, czuję się niedoedukowany. Jezus przyszedł do prostych chłopów, rybaków. Natomiast dziś bez doktoratu z teologii ciężko podejść do niektórych zagadnień – nieco to wyolbrzymiam. Wschodnim braciom bliżej do tego „nie-doktoratu” z teologii – bo każdy jest mistykiem z urodzenia, a w naszym intelektualnym „łacinnictwie” – nie waż się mierzyć niżej niż doktor Kościoła! Nie „połapiesz” (śmiech).

Męska modlitwa

Czy jest modlitwa typowo męska?

Taka forma, która „spasuje” wszystkim mężczyznom? Nie bardzo. Ale męska jako „męska par excellence”, bez względu na osobiste preferencje, to już tak.

Po pierwsze, każda modlitwa, która posadawia mnie sensownie i bezpiecznie względem Boga i względem świata – otoczenia, tych, którym służę, tych, którzy mi służą – to jest męska modlitwa. Wydaje mi się, że mamy tendencję do wpadania we własną „boskość”, stwarzanie świata na swój obraz i kontrolowanie go w sposób niepodzielny. Dlatego wszystko, co nas zdrowo pozycjonuje względem Boga i względem bliźnich jest dobrą, męską modlitwą, która nas zdrowo „kalibruje”.

W  te kryteria wpisuje się doskonale modlitwa Jezusowa. Ona właściwie mówi wszystko, co trzeba: o tym, kto tu jest szefem, kto prowadzi ten samochód, jest jego kierowcą i jednocześnie pokazuje moją ograniczoność: „Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną grzesznym”.

Druga męska modlitwa, wspomniana już na początku, to błogosławieństwo. Błogosławieństwo jako właśnie dawanie siły tym, którzy ode mnie zależą, którzy mnie otaczają, o których myślę dobrze. Dawanie tego niewidzialnego dobra i mówienie dobrze o innych (błogosławić to przecież dobrze życzyć, dobrze o kimś mówić – benedicere) to jest bardzo męskie zadanie.

Ostatnio byłem na spacerze z żoną. Spotkaliśmy przypadkową osobę na swojej wsi i zamieniliśmy z nią parę słów. Poszliśmy dalej i przyszło mi takie pytanie do głowy. Zapytałem żony: „czy uważasz, że ode mnie można otrzymać dobre słowa?” I żona bez zastanowienia a z pełnym przekonaniem powiedziała, że tak. Mało tego, powiedziała – „zawsze”.

Uważam, że kobiety nie są generalnie zbyt dobre w uogólnieniach dlatego cały czas zachowuję ostrożność i rezerwę w stosunku do tego „zawsze”, bo za dobrze siebie znam. Jednak usłyszeć, jak żona w niewymuszony sposób użyła tego określenia: „tak, zawsze dajesz dobre słowo” – to było świetne!


*Piotr Cyran – mąż, ojciec, menadżer IT, nadzwyczajny szafarz komunii świętej i lider w męskiej wspólnocie Droga Odważnych.

**Rodzaj wschodniego różańca, wykonany ze sznurka, pomocny w odmawianiu modlitwy Jezusowej.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.