Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dariusz Dudek: Jest pani pedagogiem i psychoterapeutką związaną z inicjatywą Zranieni w Kościele. Czy Pani zaangażowanie w pomoc osobom skrzywdzonym zaczęła się właśnie od tej inicjatywy, czy już wcześniej zgłaszały się do pani takie osoby?
Maria Bremer*: Zranieni w Kościele to miejsce, gdzie po raz pierwszy zaczęłam pomagać takim osobom. W terapii spotykam je, bo po prostu wiedzą, że tym się zajmuję. Terapeuci w pewien sposób specjalizują się w określonych dziedzinach.
Jakie spustoszenia w ludzkiej psychice, funkcjonowaniu i sposobie myślenia może wywołać krzywda wykorzystania seksualnego?
To zależy, jakie było to wykorzystanie. Łatwiej jest czasami poradzić sobie z wykorzystaniem przez obcą osobę, bo jest prościej zezłościć się na nią i odczuć gniew na to wykorzystanie, by mieć jasny stosunek do tego, co się wydarzyło.
Natomiast jeśli chodzi o wykorzystanie przez kogoś, kto wcześniej wszedł w jakąś relację, albo jest to osoba bliska, to jest to bardziej skomplikowane. Sprawca coś dał osobie skrzywdzonej, czego nie dostała gdzie indziej: uwagę, zainteresowanie, poczucie bycia ważnym, przyjaźń i bliskość. I dopiero na tak zbudowanej bazie wykorzystuje seksualnie. To dlatego osoby skrzywdzone są bardzo zdezorientowane. Ktoś, kto stworzył dla nich coś ważnego, później je wykorzystał i przekroczył ich granice. Trudno się w tym momencie odciąć od tego, co było dobre, i poczuć złość na sprawcę. Co więcej, osoby skrzywdzone przeżywają nieraz wstyd, że dały się omotać i że do wykorzystania doszło z ich winy.
Niejednoznaczne sytuacje są najgorsze, by sobie z nimi poradzić.
Jak powinien się zachować ktoś bliski: z rodziny czy spośród przyjaciół, kto słyszy o wykorzystaniu?
Zdarza się, że pierwszą reakcją kogoś z otoczenia jest niedowierzanie i zaprzeczenie. Mówienie czegoś w stylu: „Przesadzasz, na pewno nic się nie stało”. To czasami dokonuje się w konfesjonale, gdy spowiednik doszukuje się winy w skrzywdzonej osobie lub mówi, by zapomniała i przebaczyła. Nie tędy droga. To powtórna wiktymizacja osoby skrzywdzonej, przez co zaczyna ona wątpić w swoją ocenę sytuacji i w to, czy na pewno dobrze wszystko pamięta.
Taką osobę trzeba przyjąć przede wszystkim z empatią wysłuchać i uznać, że takie zdarzenie miało miejsce. Nie należy mówić banałów w stylu: poradzisz sobie, musisz przebaczyć. Trzeba dać jak najwięcej współczucia, a jak najmniej oceny.
Niedawno przeczytałem świadectwo kobiety skrzywdzonej, która przez lata słyszała w konfesjonale, że musi przebaczyć, ale jej proces zdrowienia stał w miejscu. W końcu trafiła na spowiednika, który powiedział, że przebaczenie, owszem, powinno być, ale musi też być wymierzona sprawiedliwość. Dopiero takie ustawienie sprawy pomogło jej ruszyć do przodu.
Nie chodzi o to, żeby nie przebaczać, ale najpierw musi być nazwanie tego, co się stało, co to wywołało i jak można sobie z tym poradzić. Chodzi o zadbanie o siebie. Przebaczenie to nie droga na skróty. Jeśli tak spróbuje się do niego podejść, to będzie ono nieprawdziwe.
Skoro mówimy o radzeniu sobie z traumą, chciałem zapytać, czy terapia jest zawsze potrzebna. Czy można poradzić sobie samemu?
To zależy od człowieka. W psychologii jest takie pojęcie: resilience, czyli odporność. Nie wiadomo do końca dlaczego, ale jedni mają ją większą niż inni. To, czy ktoś potrzebuje specjalisty w uporaniu się z traumą, zależy od jej okoliczności, od tego, co do niej doprowadziło, kto był jej sprawcą. Znaczenie ma także to, czy osoba skrzywdzona ma wsparcie w środowisku i rodzinie.
Nie powiedziałabym, że terapia jest zawsze konieczna, ale w wielu przypadkach warto sprawdzić, czy by się nie przydała. Ktoś może mieć poczucie, że sobie poradził i już nie pamięta o krzywdzie, ale to nie znaczy, że problemy nie wyjdą za jakiś czas.
Jak ocenić, czy potrzebuję terapii?
Kiedy coś do mnie cały czas wraca. Gdy dostrzegam, że te traumatyczne przeżycia wpływają na jakość moich relacji: że są one niewartościowe lub że w ogóle nie potrafię budować więzi, bo obawiam się ponownej krzywdy. Może być tak, że na co dzień ktoś funkcjonuje normalnie, pracuje, ale powracają do niego koszmary i ogarnia go lęk. Powodem do terapii jest nie sam fakt krzywdy, ale to, jak ona wpływa na człowieka.
Warto w tym miejscu powiedzieć, że w przypadku dzieci i nastolatków pomoc psychologiczna powinna być udzielana rodzinie, by poradziła sobie z tym, czego czasami dzieci nie są w stanie jeszcze przepracować na terapii. W tym przypadku trzeba pracować z najbliższymi, by to oni mogli skutecznie pomóc młodszym. Rodzina potrzebuje także wsparcia w przypadku ujawnienia wykorzystania seksualnego, gdyż przeżywa wtedy wstyd, złość, poczucie winy.
Gdy już dojdzie do procesu terapeutycznego, czy to indywidualnego, czy grupowego, jak może on wyglądać?
To też zależy, z czym przychodzi ta osoba. Raczej nie jest tak, że ktoś na pierwszym spotkaniu mówi, że został wykorzystany. Często można nie pamiętać tych sytuacji, gdyż zostały one wyparte ze świadomości, ale ciało pamięta – są na ten temat badania, że mózg ukrywa przed nami traumatyczne doświadczenia, ale ich efekt zostaje w ciele. Osoba może przyjść na terapię np. z powodu problemów w relacjach. Gdy w trakcie psychoterapii zostanie zbudowane zaufanie, to wtedy osoba jest gotowa, żeby powiedzieć o tym, co się wydarzyło. To są rzeczy tak wstydliwe, że trudno je ujawnić na pierwszym spotkaniu.
Inaczej jest, gdy ktoś dzwoni na telefon zaufania Zranieni w Kościele i w wyniku tej rozmowy umawia się na terapię lub do grupy wsparcia. Wtedy jest to jasno nazwane. Pracuje się wtedy nad tym zdarzeniem, pomaga zrozumieć, jak do niego doszło, żeby zdjąć z siebie odpowiedzialność. Sprawdza się, jak wpływa to na obecne życie i co można zrobić, by zmienić negatywne skutki.
A jak wygląda praca w grupie wsparcia?
Grupa wsparcia nie jest grupą terapeutyczną i dlatego ta praca jest inna niż w procesie terapeutycznym. W grupie wsparcia jest ważne to, że spotyka się osoby, które doświadczyły tego samego. Inny mógł być wiek, okoliczności, ale to ten sam dramat. Nie ma tutaj oceny i doradzania, co powinno się zrobić. Jest większe zrozumienie tych trudnych i skomplikowanych emocji, które osoba skrzywdzona ma często wobec sprawcy. A jednocześnie w grupie wsparcia czasami, gdy słucha się historii innych osób, łatwiej jest zezłościć się na innego sprawcę, i to pomaga z czasem odczuć złość wobec tego, kto skrzywdził mnie. I kolejna rzecz jest taka, że osoby mówią sobie o tym, co zrobiły albo czego obawiają , jeśli chodzi o zgłoszenie, o kontakty z kurią czy z delegatami. To jest przestrzeń na to, żeby ktoś tego słuchał i wytrzymywał. Czasami bliscy osób skrzywdzonych są już przytłoczeni tym tematem i proszą, by ta osoba przestała o tym opowiadać.
Czy duchowość może pomóc takiej osobie? Czy lepiej, żeby skrzywdzona osoba zerwała kontakt z Kościołem nawet na jakiś czas?
Tak jak poprzednio: to zależy. Nie ma reguły i złotego środka, który byłby dobry dla wszystkich. Każdy musi sam sprawdzić, z czym wiąże się u niego życie duchowe. Jeśli chodzenie do kościoła wiąże się z przymusem i wielką złością, to w tym momencie może nie mieć sensu. Ale są osoby, które trwają w Kościele. I warto sprawdzać, czy robią to z miłości i chęci rozwoju duchowości, czy po prostu dlatego, że czują taką powinność.
Czasem trzeba skorzystać z pomocy kogoś, kto się na tym zna. W Zranieni w Kościele możemy polecić duszpasterzy, którzy wiedzą, jak rozmawiać z osobami zranionymi i nie będą iść na skróty.
Jak ustrzec się przed manipulacją i wykorzystaniem?
To zaczyna się bardzo wcześnie, bo to rodzina uczy nas, jak sobie radzić w różnych sytuacjach. Bardzo ważne jest, by w wychowaniu było miejsce na różne emocje i postawy, na to, że ze starszym można się nie zgodzić. Że można mu powiedzieć wszystko i nie zostanie się skrytykowanym, ocenionym czy wyśmianym.
Ważne jest, żeby dzieci, młodzież i młodzi dorośli uczyli się własnych granic i tego, jak reagować, gdy ktoś je przekracza, oraz zaufania do tego, co sami przeżywają w związku z jakąś sytuacją. Bywa, że młody człowiek został nauczony, że nie może się sprzeciwiać, a w relacjach ma być zawsze grzeczny i podporządkowany, by uzyskać czyjąś akceptację. Będzie wtedy łatwo podatny na manipulację. W trosce o rozwój tych umiejętności warto korzystać z warsztatów i szkoleń.
Kolejną ważną sprawą jest wrażliwość na innych. Bywa, że ktoś został zmanipulowany i uwikłany w relację tak, że nie jest w stanie sam z niej wyjść, ale jego sytuację widzą inni, i to oni mogą mu pomóc, wesprzeć. Jeśli otoczenie nie reaguje, osoba skrzywdzona może czuć się samotna i zagubiona.
Jakie są czynniki ryzyka, które czynią człowieka łatwiejszym celem dla sprawcy wykorzystania i manipulacji?
Czynnikami ryzyka jest to wszystko, czego nie doświadczamy jako dzieci w naszym życiu, czyli wszystkie niezaspokojone potrzeby. Mogą być nimi przemoc i alkohol w rodzinie, zbyt sztywne zasady lub ich całkowity brak i obojętność. Czynnikiem może być zaniedbanie emocjonalne. Czasami to choroba jednego członka rodziny, przez co inny jest zaniedbany i szuka bliskich relacji gdzie indziej.
Mogą to być też czynniki ekonomiczne. Jeśli w rodzinie jest trudna sytuacja materialna i przychodzi ktoś, kto obsypuje dziecko prezentami albo zabiera na wycieczki , to wszyscy są szczęśliwi, ale to może być sposobem wikłania i uzależniania od sprawcy.
Czynnikiem ryzyka są też trudności emocjonalne osoby, która nie wchodzi w relacje z rówieśnikami. Jeśli dziecko nie ma przyjaciół, dorosły może to wykorzystać, okazać zainteresowanie, a potem skrzywdzić.
*Maria Bremer – psychoterapeutka i pedagog. Ukończyła studia podyplomowe profilaktyka przemocy seksualnej wobec dzieci i młodzieży w Centrum Ochrony Dziecka przy Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Jest związana z inicjatywą Zranieni w Kościele.
Rozmawiał Dariusz Dudek – Fundacja Świętego Józefa.