Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W ubiegłym tygodniu zakończyły się warsztaty „Ars Celebrandi” w Licheniu, poświęcone starszej formie rytu rzymskiego. Jedenasta edycja tego wydarzenia zgromadziła w tym roku rekordową grupę ponad 230 osób z Polski i zagranicy (m.in. Niemiec, Białorusi i USA), co wyraźnie widać było w pękającym w szwach kościele Matki Bożej Częstochowskiej w Licheniu Starym, gdzie odbywały się warsztaty.
Choć starszą formę liturgii określa się skrótowo – i być może nieco myląco – „mszą trydencką”, to na „Ars Celebrandi” przeżyć można nie tylko mszę, ale i wiele innych celebracji, nabożeństw i form liturgii.
Poranki
"Od lat przyjeżdżam na warsztaty w dużej mierze dla tych niesamowitych poranków. O godzinie 6 rano śpiewamy półgodzinny laudes, czyli odpowiednik jutrzni we współczesnym brewiarzu" – mówi jeden z warsztatowych wykładowców.
W liturgii bierze udział kilkadziesiąt osób, w tym również ubrani w sutanny i komże ministranci zajmujący miejsca „w chórze”, czyli podłużnych ławkach ustawionych w prezbiterium. Po liturgii większość ministrantów przemyka do położonej niedaleko dużej zakrystii, gdzie pomaga przygotować się do mszy pierwszej grupie księży. Gdy wszystko jest gotowe, zakrystia pustoszeje. Księża, zawsze w asyście jednego ministranta, opuszczają ją udając się do któregoś z bocznych ołtarzy rozsianych po terenie licheńskiego sanktuarium. Każdy z nich półgłosem odprawia mszę samodzielnie. "Tu nie ma koncelebry, każdy ksiądz sam odprawia — zapewniają mnie żywiołowo nastoletni chłopcy uczący się dopiero służyć. — Z wyjątkiem święceń, wtedy przecież koncelebrują — dodaje z pobłażliwym uśmiechem starszy ministrant. — Jeszcze sporo muszą się nauczyć" — wzrusza ramionami.
Ołtarzy jest zbyt mało dla tak dużej grupy — gdy po ok. pół godziny, odprawiwszy msze księża wracają do zakrystii, uwijają się już w niej jak w ukropie nowi ministranci, których zadaniem jest szybkie przygotowanie „drugiego bloku Mszy porannych”. "Najczęściej mówię różaniec i przyjmuję komunię na którejś z pierwszych mszy porannych, po czym biegnę do kościoła św. Doroty na Mszę ze śpiewem ludowym" — mówi Jan, uczestnik grupy ministranckiej.
I jeśli o Mszy można w ogóle powiedzieć, że jest „tradycyjna”, to właśnie ta sprawowana jest tak, jak działo się to przez setki lat w większości polskich parafii. Zwrócony tyłem do wiernych celebrans odprawia ją po cichu, czemu towarzyszy prowadzony przez Adama Struga ludowy śpiew pieśni nabożnych w języku polskim.
Zaraz po mszy wyczekane – od pobudki już całkiem długo — śniadanie. Wpierw jednak modlitwa, prowadzona oczywiście po łacinie przez kapelana warsztatów księdza Pawła Korupkę. "Przecież już modliliśmy się w kościele" — żali się młodziutki chłopiec pochłaniając wzrokiem parującą na talerzu jajecznicę. Pod czujnym spojrzeniem ojca odpowiada jednak Benedicite i czyta razem z innymi łacińską formułę.
Warsztaty
Po śniadaniu czas na jeden z dwóch odbywających się każdego dnia bloków warsztatowych. Oferta jest imponująca, do wyboru są trzy zasadnicze „kierunki”: kapłański, muzyczny i ministrancki; każdy z nich podzielony na szereg podgrup.
Kapłani mogą szkolić się zarówno w samym odprawianiu mszy, w służeniu do niej jako główni pomocnicy celebransa, czyli diakon i subdiakon, jak i w sprawowaniu sakramentów. Muzycy uczą się chorału, łacińskiego śpiewu jednogłosowego, który według soborowej Konstytucji o liturgii świętej Sacrosanctum Concilium stanowi „własny śpiew liturgii rzymskiej” i „powinien zajmować pierwsze miejsce wśród innych równorzędnych rodzajów śpiewu” (S.C. 116). Poza śpiewem łacińskim cały tydzień chętni szlifują polskie pieśni na wspominane już msze ze śpiewem ludowym. Na koniec najliczniejsza grupa uczestników, czyli ministranci — ci szkolą się na różnych poziomach: od początkujących, którzy mierzą się z trudem nauki do mszy cichej z jednym ministrantem – tych spotkać można siedzących w różnych miejscach na terenie sanktuarium i szlifujących łacińską „ministranturę”, czyli odpowiedzi na prowadzoną przez księdza modlitwę przygotowawczą na początku każdej mszy. Po początkujących starsi – ci szkolą się w podstawowych funkcjach na mszach ze śpiewem – kiedy ministrantów jest więcej i mają bardziej skomplikowane funkcje, jak kadzidło.
Liturgia
Na koniec najliczniejsza na tegorocznych warsztatach grupa ceremoniarzy, których zadania są już znacznie bardziej złożone. "Ceremoniarz nie może myśleć o niebieskich migdałach, musi być ciągle czujny i pilnować przebiegu liturgii" – mówi jeden z wykładowców. Podczas następującej po bloku warsztatowym uroczystej Mszy 12-letni ceremoniarz podchodzi do jednego z księży upominając go cicho: „Subdiakon wyciera kielich” – wygląda na to, że nauka nie poszła w las. Wykładowca pęka z dumy.
Uroczysta msza jest centralnym punktem każdego dnia warsztatów. Na spotkaniu początkowym organizatorzy zaznaczają, że to na niej o. Marek Grzelczak, dominikanin z klasztoru w Jarosławiu, będzie głosił naukę rekolekcyjną i by w miarę możliwości traktować ten punkt programu jako obowiązkowy. Karność uczestników jest godna podziwu, niewielki kościół Matki Bożej Częstochowskiej wypełnia się, a po wejściu wielkiej, uroczystej procesji, nie da się tam wsadzić nawet szpilki. Nic dziwnego, gdyż jak pisał zmarły przed laty ks. Franck Quoëx „Doskonała logika i harmonia ksiąg potrydenckich; wspaniałość ich rytów, gdy zadajemy sobie trud praktykowania ich takimi, jakimi winny być; atmosfera, która emanuje w pewien sposób z tych ksiąg; sens porządku i prosta elegancja, która bierze źródło w nich samych – to wszystko może ze swej natury karmić duszę i serce jak i pobudzać liczne powołania wobec obrazu Kościoła, jaki przedstawia liturgia święta, a w szczególności liturgia rzymska (…). Te liczne obrzędy, nawet jeśli nie są rozumiane przez wszystkich (…), dają nam uczucie przynależności w czasie i przestrzeni do jednej Tradycji, która nie jest zastygła, lecz żywa”. Od lat msze sprawowane w taki sposób w kościołach i kaplicach w całej Polsce faktycznie przyciągają coraz więcej ludzi – głównie młodych i świadomych swojej duchowej wrażliwości.
Resztę dnia po uroczystej mszy wypełniają bloki warsztatowe, śpiewane ze specjalnymi ceremoniami nieszpory z kompletą, nauka i modlitwa.
Ryt dominikański
Gdy wcześnie rano odszuka się wśród tłumu udających się na mszę księży dominikanina, sposób odprawiania mszy może zaskoczyć nawet osoby uczestniczące na co dzień w starszej formie mszy świętej.
Inne słowa modlitw, odmienne gesty, jak gdy po konsekracji ojciec staje z rozłożonymi rękami na podobieństwo wiszącego na krzyżu Jezusa Chrystusa. To tzw. ryt dominikański, odmienny od rzymskiego, sprawowany przez ojców Zakonu Kaznodziejskiego aż do reform liturgicznych lat ’70. Nie zniknął jednak na zawsze, od lat na całym świecie coraz więcej dominikanów, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, uczy się jego sprawowania, traktując jako dziedzictwo i skarb zakonu. Na warsztatach „Ars Celebrandi” obecny jest od początku, a od kilku lat sprawowany co roku przez innego dominikanina.
Biskup i obawy
Warsztaty odwiedził, już po raz drugi, biskup diecezji włocławskiej, Krzysztof Wętkowski, który pobłogosławił dzieło i jego uczestników. Ten zwyczajny, jak mogłoby się wydawać, gest pasterskiej troski i otwartości trafił w czuły punkt — w tym roku bowiem głównym tematem rozmów stały się doniesienia o prawdopodobnym dalszym ograniczaniu mszy w dawnej formie rytu rzymskiego przez Stolicę Apostolską.
Pierwszy dokument ograniczający tę formę mszy wyszedł dokładnie trzy lata temu, tuż po warsztatach „Ars Celebrandi”. Uczestnicy wyrażali obawy, że tak pielęgnowana przez nich sfera życia duchowego jak liturgia w tej konkretnej formie może zostać im bezpowrotnie odebrana. Jednak w przeciwieństwie do wielu internetowych dyskusji na warsztatach apokaliptyczny ton nie stanowił nawet tła, przebijając się tylko gdzieniegdzie i często gaszony szybko przez pozostałych dyskutantów. "Gdybyś tyle czasu poświęcił na modlitwę, ile poświęcasz na facebookowe dyskusje, to żaden zakaz nie mógłby wejść w życie" — daje się słyszeć przy poobiedniej kawie z jednego ze stolików. A jednak strach, pomimo wielu uspokajających sygnałów płynących ze strony hierarchii Kościoła tkwi uporczywie w duchu. "Będzie, co będzie. Chodź na Mszę" — mówi do mnie z uśmiechem jeden z księży.