Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Gdyby pewnego dnia mój starszy brat, którego darzę wielką sympatią, przyszedł do mnie i powiedział, że zostawia żonę, aby związać się z koleżanką z pracy, raczej nie zareagowałbym pozytywnie. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby brat chciał mnie przekonać, że robi to, co jest wolą Bożą, i że powinienem cieszyć się jego nowym szczęściem. Prawdopodobnie on zareagowałby tak samo, gdybym ja oznajmił, że porzucam kapłaństwo. Czy nasze lojalności nie mają ze sobą czegoś wspólnego?
Tak długo jak istnieje Kościół, księża, a nawet biskupi porzucali kapłaństwo. Znam kilku z nich. Niektórzy są (i pozostają!) moimi przyjaciółmi. Ktoś musiał wziąć odpowiedzialność za dziecko, które sprowadził na świat. Ktoś inny postanowił, że nie chce oszukiwać i prowadzić podwójnego życia, więc odszedł z kobietą, z którą nawiązał tak bliską relację, że nie mógł już wyobrazić sobie życia bez niej. Tak, ksiądz może się zakochać. To nie choroba! To nawet dowód na to, że taki ksiądz pozostał mężczyzną. Ale, podobnie jak żonaty mężczyzna, może on i powinien zrobić wtedy krok w tył i przypomnieć sobie, że jego serce jest już zajęte i że kiedyś już powiedział „tak”. Takie jest znaczenie jego święceń, jego całkowitego daru z siebie dla Chrystusa i Kościoła.
Niektóre pytania
Niektórzy z odchodzących doświadczają wątpliwości w wierze. Ale przede wszystkim doświadczają pewnego rodzaju zmęczenia duszy, tajemniczego znużenia, związanego czasami (nie zawsze) z kryzysem wieku średniego. Temu wypaleniu często towarzyszy utrata poczucia misji, zagubienie wiary w sens bycia kapłanem w naszym Kościele i w naszych czasach. „Jaki to ma sens?” – mówią. Tak, jakby lepiej było odejść. W końcu kto chce być nieszczęśliwy? Nikt! A tym bardziej nieszczęśliwy i samotny.
Księża porzucający kapłaństwo doświadczają zmęczenia duszy, związanego czasami (nie zawsze) z kryzysem wieku średniego. Temu wypaleniu często towarzyszy utrata poczucia misji.
Każde porzucenie kapłaństwa – we Francji jest ich około 15 rocznie – jest dla mnie przede wszystkim okazją do bardzo osobistego rachunku sumienia [w Polsce, według danych z 2017 r., to 73 księży rocznie - przyp. red.]. Życie jest długie i pełne radości i prób. Co zrobiłem, a przede wszystkim czego nie zrobiłem, aby mój brat był szczęśliwy i spełniony w swoim kapłaństwie? Dlaczego czuł się tak samotny? Dlaczego nie umiałem odebrać i odczytać subtelnych sygnałów, które pokazałyby mi, że niezwykła przygoda życia poświęconego Bogu drenuje go i wyczerpuje? Co takiego było w wirze życia parafialnego i działalności duszpasterskiej, co przekonało go, że jest na złej drodze – chociaż miał, podobnie jak ja, przynajmniej siedem lat (czasem więcej) na rozeznanie, czy ten styl życia jest dla niego odpowiedni?
Wyobrażam sobie, że te pytania muszą być jeszcze bardziej dręczące dla biskupów, którzy zastanawiają się pewno nad takimi sprawami jak duchowe towarzyszenie księżom, równowaga w ich życiu, sposób komunikacji z nimi i tak dalej.
Smutek
Ponieważ nie mam satysfakcjonujących odpowiedzi na moje pytania, przez większość czasu akceptuję niewiedzę i nie osądzam, wierząc, że sprawy są bardziej skomplikowane, niż mi się wydaje. Modlę się, aby Pan zachował mnie w wierności, bo wiem, że jestem zbyt kruchy i niegodny, by służyć Mu przy ołtarzu. Modlę się również za tego brata księdza, który niedawno odebrał sobie życie. Przez jakie cierpienie musiał przechodzić, by popełnić ten przerażający czyn!
Z drugiej strony, jestem szczególnie zaniepokojony, gdy moi współbracia zamiast odejść skromnie i dyskretnie, próbują usprawiedliwić swój wybór i oskarżyć instytucję Kościoła o wszelkie zło, jakby to ona była za wszystko odpowiedzialna. Kiedy dochodzi do rozwodu, rzadko winna jest jedna osoba...
Jestem też głęboko zasmucony, gdy niektórzy z braci porzucających kapłaństwo zachowują się tak, jakby zupełnie nie szanowali wspólnoty, której byli pasterzami. Ich bezceremonialność robi wrażenie, tylko szkoda, że nie zwracają oni uwagi na parafian. W końcu, co jest całkiem zrozumiałe, ci ludzie czują się opuszczeni i zdradzeni. Ksiądz udzielił im ślubu, wyspowiadał ich, towarzyszył im. Wyobrażam sobie, że nawet zachęcał ich do wytrwałości, gdy sami mierzyli się z pokusami. Może przypominał im, że powinni być wierni swoim obietnicom i zobowiązaniom.
Porzucenie kapłaństwa zostawia ślady
Odejścia księży są często doświadczane jako porzucenie i pozostawiają trwałe ślady w parafii. Otwarcie rozmawiamy o niezaprzeczalnym bólu człowieka, który nie może dłużej znieść bycia księdzem. Ale czy powinniśmy także mówić o równie prawdziwym bólu parafian, którzy zostali porzuceni? Oni także cierpią! Ich wierność i wytrwałość są budujące.
Pamiętam księdza, który wyznał mi, że dręczy go acedia, doprowadzająca go do zniechęcenia. Oprócz tego, że pozwolił sobie towarzyszyć i pomagać, powiedział mi, jak bardzo każdego dnia pomagała mu obecność jego parafian, ludzi, do których został posłany. „Ich wierność karmi moją wierność – powiedział mi. - Nie mogę ich opuścić! Nie odważyłbym się spojrzeć na siebie w lustrze”. Co za wiara i odwaga! Czy ja zdobędę się na taką samą postawę w wieczory pełne zniechęcenia?
Porzucenie kapłaństwa i okoliczności
Chociaż nie ma dwóch takich samych sytuacji, musimy przyznać, że swoje konsekwencje mają także warunki życia księży, mniej lub bardziej trudne w zależności od miejsca i czasu. Na przykład w latach 70. na całym świecie odeszło z kapłaństwa 32 tysiące księży. To był największy krwotok od czasów reformacji protestanckiej. Nie da się zaprzeczyć, że ważną rolę odegrały tu nastroje 1968 roku i powszechne kwestionowanie ram i punktów odniesienia. Ta rana zostawiła blizny. Została one później uwydatnione przez kulturę jednorazowości, prowizoryczności i odrzucanie zobowiązań na całe życie. Ta kultura zachęca do jednorazowych relacji, postrzega zaangażowanie jako ograniczenie wolności, a rozwodu jako czegoś nieuchronnego.
Jakie to dalekie od promiennych słów młodej kobiety o swoim mężu: „W dniu ślubu nie obiecywałam, że będę w nim szaleńczo zakochana, w każdej chwili, na zawsze. Nie mogłam tego zrobić: uczucia są tak zmienne! Ale tego dnia obiecałam mu przed Bogiem, że wybiorę go ponownie każdego ranka naszego życia, abyśmy mogli wytrwać razem przez radości i smutki naszego życia”.
Po co nam celibat?
Wydaje się, że należy również wziąć pod uwagę inne obiektywne czynniki, takie jak sposób postrzegania księdza przez parafian. Czy jest on człowiekiem świętym i poświęconym Bogu, który „niepokoi” ich, kiedy udziela komunii świętej, spowiada, błogosławi, głosi kazania? A może jest specjalistą od wszystkiego, wprawdzie nieco lepiej wykształconym niż świecki, ale przede wszystkim organizatorem-menadżerem-koordynatorem-biznesmenem-odpowiedzialnym za personel? Czasami nie jest już proboszczem, tylko kierownikiem.
Nie jest już biednym grzesznikiem, jest wszechobecnym geniuszem pogodzonym z duchem tego świata albo wręcz nim przenikniętym. Pozbawionym wrażliwości mistrzem wszystkich profesji. Szwajcarskim scyzorykiem pracy duszpasterskiej.
Wyświęcony
Ten problem odnosi się również do kształcenia kapłanów w seminarium. Czy nie położono zbyt dużego nacisku na koncepcję kapłaństwa jako posługi convivium (czynienia dobra dla ludzi) ze szkodą dla posługi świętości, transcendencji i... krzyża? Czy nie za bardzo wygładziliśmy twarz kapłana? Czy nie doprowadziliśmy go do przekonania, że powołanie to wspaniała rzecz, ale kapłaństwo jest kwestią działania, a nie bycia? Kładąc zbyt duży nacisk na powołanie, które otrzymał, zapominamy, że ksiądz jest przede wszystkim wyświęcony, czyli oddany Bogu, Chrystusowi i Kościołowi. Jego celibat jest tego znakiem.
Pójście za Chrystusem oznacza również podążanie za Nim w Wielki Piątek na krzyż, a pewnego dnia oczekiwanie na chwałę poranka wielkanocnego
Dodajmy do tego podziały i zazdrość między księżmi – „sport”, który niestety nie jest rzadkością wśród duchowieństwa i który podważa relacje – oraz przypadkowe, źle motywowane nominacje. Dlaczego mielibyśmy się dziwić, że młodemu, nieco tradycyjnie usposobionemu księdzu trudno jest wytrzymać z „postępowym” proboszczem w parafii naznaczonej podziałami? Oczywiście, katolickie kapłaństwo to piaskownica. Pójście za Chrystusem oznacza również podążanie za Nim w Wielki Piątek na krzyż, a pewnego dnia oczekiwanie na chwałę poranka wielkanocnego! Ale wraz z izolacją i zmęczeniem nieuchronnie pojawia się pytanie o pierwotne „tak”. Celibat staje się bardziej uciążliwy i traci swoje znaczenie, zwłaszcza gdy misja staje się coraz mniej ekscytująca.
Celibat: wolny, wymagający i owocny wybór
Paradoksalnie, każde z tych odejść ma swoją zaletę: pokazuje, że w XXI wieku kapłaństwo jest cennym, ale kruchym skarbem. A celibat jest świadectwem i znakiem sprzeciwu. To całkowite poświęcenie swojego życia Chrystusowi na znak wyłącznej miłości, a także na znak, że ta miłość może wypełnić serce, nawet jeśli wszystkiego nie zastąpi. Na przykład kapłani muszą – to prawda – zgodzić się na pewną samotność i oswajać ją przez lata. Ale ten stan życia nie wynika ani z pogardy dla ciała, ani z awersji do seksualności: jest wolnym, wymagającym i owocnym wyborem. Przyjmując go, kapłan pokazuje, że nie jest urzędnikiem państwowym, pracownikiem duszpasterskim ani społecznikiem. Stara się pokazać, że priorytetem jego serca są inni ludzie, a nie jego własna żona i dzieci (co jest dla mężczyzny naturalnym wyborem). Aby należeć do wszystkich, trzeba nie należeć do nikogo.
Są powoływani dla ludzi, by im towarzyszyć i nimi kierować. Ich stan zależy również od więzi, jaką tworzy z nimi wspólnota.
Trudno zrozumieć to, że wśród niektórych katolików celibat jest źle rozumiany, a czasem nawet zwalczany. Kiedy kilka lat temu ksiądz z diecezji Lille porzucił kapłaństwo i ogłosił to z ambony podczas swojej „pożegnalnej mszy”, wierni bili brawo. Czy przyklasnęliby rozwodowi swojego brata lub siostry?
Celibat to też sprawa wspólnoty
Kapłani nie są ludźmi, którzy spadli z nieba „czystymi pośród nieczystych”. Są powoływani dla ludzi, by im towarzyszyć i nimi kierować. Ich stan zależy również od więzi, jaką tworzy z nimi wspólnota. Módlmy się za naszych kapłanów, powołanych i konsekrowanych do służby. Módlmy się także za naszych biskupów, którzy są strażnikami trzody.
Obyśmy nigdy nie zapomnieli, z jaką żarliwością kładliśmy się na posadzce podczas litanii do Wszystkich Świętych w dniu naszych święceń. Była to postawa wyrzeczenia i ogromnego zaufania, która mówiła: „Tak, Panie, jestem biedakiem posłanym do innych biedaków. Nie wiem, jakimi drogami mnie poprowadzisz, ale będę szedł dobrze, jeśli będziesz mnie mocno trzymał za rękę!”.