Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Bóg załatwił mu niezłą fuchę
„Kiedy utraciłem stałą pracę, zastanawiałem się, co dalej? Otrzymywałem nawet ciekawe propozycje, ale tylko na umowę zlecenie, więc wiadomo – przyszłość była niepewna” – opowiada Piotr Lachowski. „Martwiłem się jak to będzie, a w modlitwie, zadawałem pytanie: Panie Boże, dlaczego mnie to spotkało? Jaki sens, że wciąż nie ma dla mnie stałej pracy. Kiedy we wrześniu powódź ogarnęła południe Polski i bez przerwy dochodziły do mnie dramatyczne historie i opowieści o ofiarach kataklizmu, pomyślałem: trzeba działać i to szybko.
Mogę dać świadectwo, że po 6 tygodniach naszej akcji: Południe Gdańska dla Południa Polski, teraz wiem jedno: że Pan Bóg ma dla mnie i każdego z nas swój plan. Dla mnie teraz jest wreszcie jasne, że gdybym otrzymał pracę przy biurku, nie byłbym w stanie dyżurować i pomagać, czasami nawet 24 godziny na dobę. W ciągu dnia przyjmowałem i pakowałem dary z całym zespołem wspaniałych wolontariuszy, m.in. Małgosią i Robertem Rubacha, Sandrą i Krzysiem Kabza, Anetą Steller, Radkiem Guzickim, Kacprem Zapadką, Jakubem Zwarą, Marcinem z żoną oraz Natalią i Tomkiem i wieloma innymi osobami. W nocy lub nad ranem jechałem samochodem wypełnionym po brzegi najpotrzebniejszymi rzeczami na południe Polski, często po 800 kilometrów w jedną stronę.
Południe Gdańska dla Południa Polski
Jesteśmy wdzięczni, że nasza parafia św. ojca Pio, której proboszczem jest ksiądz Rafał Dettlaff tak życzliwie nas przyjęła i wspiera każdego dnia. To tutaj na plebanię ludzie w pierwszych dniach powodzi przywozili wodę pitną, jedzenie, środki czystości i inne, najpotrzebniejsze rzeczy. Stopniowo, dzień po dniu angażowały się nie tylko osoby prywatne, ale też różnego rodzaju firmy, np. budowlane.
Byłem niezwykle poruszony szczerym zainteresowaniem wszystkich. Ciągle słyszałem pytania: Jak pomóc, co jeszcze można zrobić? Co mogę przynieść? Angażowali się dosłownie wszyscy. Nawet szkoły i przedszkola, od których dostałem kredki, farbki, kartki i pluszaki, aby dać je dzieciom, które straciły swoje domy i poczucie bezpieczeństwa.
Wszyscy wolontariusze pomagający w dostawie najpotrzebniejszych rzeczy dla powodzian, to niezwykle cudowni ludzie o szlachetnych sercach: najmłodszy Radek ma 17 lat i jest z nami od początku. Mogę powiedzieć, że jestem w ciągłym biegu, przemierzając zalane wodą wsie i miasteczka. Ludzie, którzy przeżyli to nieszczęście – nierzadko tracąc dorobek całego życia – potrzebują nie tylko pomocy materialnej, którą im ofiarujemy. Bardzo często trzeba się naprawdę zatrzymać. Usiąść gdziekolwiek się da, posiedzieć, porozmawiać. Okazać współczucie i wsparcie duchowe, dać nadzieję. To naprawdę bardzo ważne. Jedni dają sobie radę z tą całą dramatyczną sytuacją, a inni zwyczajnie nie.
Kiedy widziałem w czasie rozmowy, że ludzie się załamują, to potrzebują życzliwości. Chwilę czasu, choćby na symboliczną herbatę, nawet jak nie ma gdzie jej wypić. Nawiązaliśmy relacje z ludźmi, którzy teraz dzwonią do nas, dzielą się tym, co się dzieje aktualnie u nich i zazwyczaj powraca do nich nadzieja, że wszystko da się odbudować. Mam wielkie wsparcie w mojej żonie Grażynie. Jest przy mnie, dodaje mi skrzydeł i rozumie to, że teraz od tych 6 tygodni jestem poza domem, że wyjeżdżam z darami setki kilometrów i muszę wszystko ogarnąć. Bez żony, jej obecności, towarzyszenia i wsparcia, ta moja pomoc nie byłaby możliwa” – puentuje Piotr.
Wolontariuszka na wózku
Kiedy widzę przygotowany samochód bagażowy załadowany po brzegi potrzebnymi rzeczami, który za chwile wyruszy w okolice Wrocławia, moją uwagę przykuwają ręcznie wykonane poduszki z sympatycznym napisem: „Gdańsk Południe dla Południa Polski”. Dopytuję się, kto ofiarował takie jedyne w swoim rodzaju poduszki. Słyszę od Piotra, że to dzieło Sandry Kobzda, która zaraz się tutaj pojawi. Czekam z zainteresowaniem.
Po chwili w oddali widzę uśmiechniętą twarz dziewczyny, która porusza się na wózku. „Jestem Sandra, przedstawia się” – „Każda poduszka jest przeze mnie ręcznie zaprojektowana i uszyta. Choruję od kilku lat na stwardnienie rozsiane, ale myślę, że nawet tak ciężka sytuacja nie jest przeszkodą, aby wyjść ze swoich czterech ścian i rozejrzeć się dookoła, zobaczyć, że nie tylko ja cierpię. Że jest wiele osób, które potrzebują pomocy, ciepła, miłości, życzliwość. Nie wiem, jak potoczy się moje życie, dlatego pragnę tu i teraz dać z siebie wszystko, co mam najlepsze. Myślę, że zawsze, kiedy doświadczamy różnych przeszkód – u mnie uporczywej choroby – możemy odkryć, że warto zrobić coś dobrego, aby żaden dzień nie był stracony. Tutaj przychodzę pomagać razem z mężem Krzysiem”.
„Sandra jest takim naszym światełkiem, który nigdy nie gaśnie. Ta jej niezłomność bardzo nas motywuje do pracy” – mówią wolontariusze. „Na co dzień szyje te niezwykle piękne i przytulne poduszki na licytację, aby mieć na leczenie. Ale teraz przekazuje je gratis dla ofiar powodzi” – dodaje Piotr.
Najmłodszy z wolontariuszy, to Radek Guzicki, który ma 17 lat i jest związany z parafią św. pjca Pio, znajdującą się na gdańskim Ujeścisku. „Jestem tutaj ministrantem i lektorem. Od najmłodszych lat lubię po prostu pomagać, to takie dla mnie naturalne” – opowiada Radek. Myślę, że najlepszą wizytówką każdego z nas jest miłość w działaniu, nawet jeśli są to skromne, często niezauważalne czyny. Życie jest naprawdę pasjonujące i warto je przeżyć na pełnej petardzie jak to mawiał ks. Kaczkowski. Lubię pomagać” – kończy Radek.