Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
1
Z fasad francuskich katedr spoglądają ku nam setki kamiennych świętych. Mężczyźni i kobiety różnych stanów, duchowni i świeccy, młodzi i starzy. W Chartres na południowym progu świątyni wita nas młodzieniec okryty elegancką kolczugą, szlachetny i piękny, tulący do piersi kopię z chorągwią. Zapewne wyobraża Rolanda – bo też osiem wieków temu, przed tym portalem, śpiewano Pieśń o Rolandzie:
Pod stopami młodzieńca widnieje jego prześladowca: to rycerz Ganelon, który korzy się przed potworną, diabelską maszkarą – Mahometem, knując zdradę.
Z kolei w katedrze w Reims inny zbrojny młodzieniec pochyla się ze czcią przed Najświętszym Sakramentem. Sędziwy kapłan podaje mu wiatyk. Obok oczekuje na starcie uzbrojony Saracen. Kapłan mówi zapewne:
Nie wszyscy badacze uważają, że w Chartres i Reims mamy przed sobą Rolanda. Wszyscy jednak przyznają, że to możliwe. Prawdy nie dowiemy się nigdy, chyba że po drugiej stronie życia: katedry zazdrośnie strzegą swoich tajemnic.
2
Genialny twórca Pieśni o Rolandzie, ukrywający się pod enigmatycznym imieniem „Turold”, żył pod koniec XI wieku. Swoim talentem ożywił legendę, która za jego czasów miała już co najmniej dziesiątki lat, może nawet kilka wieków.
Jego Roland to bohater idealnie waleczny, ale nie bezgrzeszny. Głównym grzechem Rolanda jest pycha. Jako waleczny siostrzeniec cesarza Karola Wielkiego odnosił same zwycięstwa – również podczas wyprawy do Hiszpanii poskramiał saraceńskich, czyli muzułmańskich władców, zmuszając ich do przyjęcia chrztu.
Nie ma jednak zasługi bez zazdrości. Ojczym Rolanda, możny Ganelon, znienawidził pasierba za jego pychę. Wyprawiony w poselstwie do Saracenów, wszedł z wrogiem w układ. Zaprzysiągł na Mahometa, że sprawi, aby Roland wraz z niewielkim oddziałem towarzyszy znalazł się w tylnej straży cesarza. Muzułmanie będą mogli zaatakować go przeważającymi siłami i zabić – a kiedy zginie ów wieczny podżegacz do wojny, nastąpi wreszcie trwały pokój.
Dlaczego jednak Roland miałby zginąć? Przecież wystarczyłoby, aby zadął w swój róg, zwany Olifantem, a cesarz usłyszy wezwanie, powróci i zada poganom klęskę.
O, nie! Ganelon dobrze wie, że pyszny Roland prędzej zginie, niż poprosi o pomoc.
Szczęściem Roland ma też głos sumienia: jest nim jego przyjaciel, mężny Oliwier. I rzeczywiście: kiedy Oliwier dostrzega zasadzkę, wzywa Rolanda, aby zagrał na rogu. Prosi o to trzykrotnie, a Roland trzykrotnie odmawia:
Dopiero kiedy prawie wszyscy jego towarzysze już polegli, Roland zrozumiał, że zgrzeszył pychą. Wówczas decyduje się zagrać na rogu. Również trzykrotnie.
Zatrwożony cesarz posłyszał i wraz z całą francuską armią zawrócił. Tymczasem zrozpaczony Roland pozostał na pobojowisku sam, z konającym Turpinem, arcybiskupem Reims. Teraz „wędruje przez bitewne pole, | Przebywa góry, przebywa wąwozy”, poszukując ciał swoich przyjaciół:
Kiedy umiera i arcybiskup, Roland ostatkiem sił wspina się na sąsiednie wzgórze i pada na ziemię, twarzą ku wrogom. Przed śmiercią postanawia jednak zniszczyć swój miecz, Durendal. Zwraca się do niego czule: „Obyś nie poszedł w ręce poganina; | Winieneś zostać na służbie chrześcijan, | Niechajże żaden tchórz cię nie otrzyma!”. Następuje sławna scena:
I wreszcie przychodzi moment nawrócenia.
3
Jak pisał przed stu laty Joseph Bédier, klasyk badań nad starofrancuską epopeją, te sceny:
Ten właśnie niezwykły Roland objawia się nam na witrażu katedry w Chartres. Gra na rogu i usiłuje strzaskać swój miecz o skałę, stojąc pośród zmasakrowanych trupów chrześcijańskich i pogańskich. Jest niczym wieczne memento odwagi, która nie umiała być roztropna – ale na koniec ukorzyła się przed Bogiem, wyznając grzechy. Wtedy z niebios pokazuje się Boża Prawica – Dextera Domini – na znak, że Pan przyjął Rolanda do swojej chwały.
4
Właśnie skończyłem autorski, poetycki przekład Pieśni o Rolandzie (obficie cytowany powyżej) i jego śpiewną rejestrację. Oba ukażą się rychło w Wydawnictwie Dębogóra.
Ci, którzy obcowali z Pieśnią o Rolandzie w szkole (wciąż jeszcze należy do kanonu lektur) mogą się trochę dziwić: po co pisać o tym ociekającym krwią tekście na katolickich łamach alethei? A w ogóle to po co znowu tłumaczyć Pieśń o Rolandzie, która była już kilkakrotnie przekładana?
Na tego rodzaju wątpliwości mam trzy odpowiedzi.
Przede wszystkim, jak pisał Czesław Miłosz, „przystoi, abyśmy prowadzili | Palcem wzdłuż liter trwalszych niż kute w kamieniu”. Pieśń o Rolandzie mówi o rzeczach najważniejszych i jest tekstem fundamentalnym; jest „kuta w kamieniu”. To pierwsza przyczyna.
Po wtóre, żadnego z dotychczasowych polskich przekładów nie dokonano na podstawie oryginału – wszystkie były zapośredniczone tłumaczeniem nowofrancuskim (a nowofrancuskich tłumaczeń powstało, jak dotąd, bagatela! ponad pięćdziesiąt; ta liczba mówi o znaczeniu tego arcydzieła dla kultury francuskiej).
Po trzecie, żaden z dotychczasowych przekładów nie był przeznaczony do żywego wykonania. A oryginał był przecież śpiewany przez tak zwanych żonglerów do wtóru vielli (oraz, być może, także z akompaniamentem innych instrumentów). Spróbowałem zatem dać polski ekwiwalent starofrancuskiego śpiewu.
Nie mam oczywiście recepty na sukces. Moje przedsięwzięcie to eksperyment, który ocenią odbiorcy: słuchacze i czytelnicy.