Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dilexit Nos (On nas umiłował), czwarta encyklika papieża a zarazem bogata medytacja na temat Najświętszego Serca Jezusa, pełna Pisma Świętego, Tradycji i świętych - spotkała się z bardzo niewielką krytyką w całym spektrum teologicznym. Dla obrońców papieża jest to mile widziane uzupełnienie papieskiego przesłania miłości i miłosierdzia, a dla jego krytyków powrót do Chrystocentryzmu, po dwóch encyklikach społecznych - chociaż, jak podkreśla sam papież, te dwa obszary nauczania są ze sobą bardzo powiązane (patrz paragraf 217).
Z opatrznościowym wyczuciem czasu Franciszek ponownie skupił uwagę Kościoła na zasadzie jedności: miłości emanującej z Chrystusa Zbawiciela. Dla papieża, któremu nie są obce kontrowersje, jest to niemal kontrowersyjnie niekontrowersyjny dokument o miłości Boga i bliźniego.
Chociaż nabożeństwo do Najświętszego Serca może wydawać się raczej prostą tradycją religijną - rodzajem modlitwy popularnej wśród pobożnych starszych pań - nabożeństwo to było, przynajmniej na początku, dość kontrowersyjne, a w całym dokumencie pojawiają się przebłyski tego skandalu, który obecnie w dużej mierze przeszedł do historii.
W dokumencie poznajemy prawdziwy poczet świętych wagi ciężkiej, którzy utrwalili Najświętsze Serce w świadomości Kościoła, w tym Doktorów Kościoła, takich jak Franciszek Salezy i Teresa z Lisieux. Ale papież przestrzega nas też przed możliwościami wypaczenia nabożeństwa przypominając, że Kościół musi we wszystkim zachować prawdziwie katolicką równowagę.
Ci, którzy odrzucali nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa
Pierwsza wzmianka w encyklice o św. Małgorzacie Marii Alacoque, XVII-wiecznej francuskiej zakonnicy, której powszechnie przypisuje się zapoczątkowanie nabożeństwa, znajduje się w cytacie z papieża Jana Pawła II:
„Nabożeństwo do Najświętszego Serca, które rozwinęło się w Europie dwa wieki temu pod wpływem mistycznych doświadczeń św. Małgorzaty Marii Alacoque, było odpowiedzią na jansenistyczny rygoryzm, który ostatecznie zlekceważył nieskończone Boże miłosierdzie” (80).
Janseniści (ruch teoogiczno-duchowy, który powstał mniej więcej w tym samym czasie we Francji,) są najbardziej znani ze swojego rygoryzmu moralnego, jednak po raz pierwszy zyskali rozgłos wskutek walki z częstym przyjmowaniem komunii świętej (wspomniano to w paragrafie 84 Dilexit Nos). Ich pragnieniem był Kościół mniejszy, bardziej purytański. Janseniści byli ruchem radykalnym, głęboko podejrzliwym wobec ludzkiej natury i świata. Odrzucai wszystko co "ziemskie" stawiając wyłacznie na duchowość.
Nic więc dziwnego, że wielu jansenistów uważało nabożeństwo do Najświętszego Serca za „trudne do zrozumienia”. Mówiąc słowami papieża Franciszka, „patrzyli z dystansem na wszystko, co ludzkie, afektywne i cielesne, a więc postrzegali to nabożeństwo jako oddalające nas od czystego kultu Najwyższego Boga”, który był „wzniosły, oddzielony i odległy” (86). Janseniści potępiali czcicieli Najświętszego Serca za zbyt bliskie przywiązanie do tego, co antropologiczne, emocjonalne i uniwersalne. Zostai nazwani przez jansenistów „cordicoles” (dosłownie „czciciele serca”), a w 1786 r. jansenistyczny biskup Scipione de' Ricci na synodzie w Pistoi potępił nabożeństwo. Działaniew to z kolei zostało potępione osiem lat później przez Stolicę Apostolską.
Czułość... i poświęcenie
Chociaż Franciszek przypomina nam o błędnej krytyce jansenistycznej, przytakuje również niektórym ich obawom.
Przede wszystkim podkreśla, że „nabożeństwo do Serca Chrystusa nie jest czczeniem pojedynczego organu w oderwaniu od Osoby Jezusa. To, co kontemplujemy i adorujemy, to cały Jezus Chrystus, Syn Boży, który stał się człowiekiem” (48). W tym celu papież Franciszek składa uderzającą deklarację w paragrafie 54:
„Chociaż przedstawienie płonącego serca może być wymownym symbolem płonącej miłości Jezusa Chrystusa, ważne jest, aby to serce nie było przedstawiane w oderwaniu od Niego”. Przypis 33 dodaje, że podczas gdy „Kościół zabronił umieszczania na ołtarzu przedstawień samego serca Jezusa lub Maryi”, używanie takich obrazów w prywatnej pobożności jest dozwolone, chociaż nadal „grozi to przyjęciem serca jako przedmiotu adoracji”. W ten sposób papież zaciekle broni się przed „kultem serca”, którego obawiali się janseniści.
Franciszek podkreśla również znaczenie cierpień Chrystusa i „nabożeństwa pocieszenia” - „Głęboka rana zadana włócznią i rany korony cierniowej, które zwyczajowo pojawiają się w przedstawieniach Najświętszego Serca, są nieodłączną częścią tego nabożeństwa” (151) - i akcentuje skruchę, zadośćuczynienie i walkę z grzechem, którą można zasadnie określić jako rygorystyczną:
„Samooskarżenie jest częścią chrześcijańskiej mądrości. . . . Jest miłe Panu, ponieważ Pan przyjmuje skruszone serce” (188).
Tak jak nabożeństwo do serca Chrystusa nie może być oddzielone od Jego boskiej osoby, tak nabożeństwo do Jego miłosierdzia nie może być oddzielone od Jego ofiary na krzyżu. Nabożeństwo do Jego otwartości na ludzkość nie może być oddzielone od udziału każdej osoby w tym krzyżu. W tym wszystkim Franciszek chroni wymiar duchowy, aby nabożeństwo do Najświętszego Serca nie przekształciło się w humanizm dobrego samopoczucia.
Od kontrowersji do głównego nurtu
W XIII wieku wykorzystanie Arystotelesa przez Tomasza z Akwinu było postrzegane jako niebezpieczna innowacja zagrażająca integralności wiary; dziś tomizm jest kamieniem milowym dla filozofii katolickiej. Widzimy podobną tendencję w nabożeństwie do Najświętszego Serca: To, co zaczęło się jako budząca kontrowersje forma pobożności, przekształciło się w główną celebrację miłości Chrystusa do ludzkości.
W tym wszystkim pobrzmiewa mądrość G.K. Chestertona, którego papież Franciszek od dawna podziwia:
"To wyjaśnia, dlaczego współcześni krytycy historii chrześcijaństwa nie potrafią zrozumieć pewnych zjawisk. Mam na myśli wojny o drobne punkty teologii czy ogromne emocje związane z gestem lub słowem. Chodziło o niewielkie różnice, ale drobiazgi mają znaczenie, gdy stawką jest równowaga. Kościół nie mógł pozwolić sobie na wahania w kluczowych kwestiach, jeśli chciał kontynuować swój wielki eksperyment zachowania delikatnej harmonii. Wystarczyło, że jedna idea osłabła, a inna stawała się zbyt potężna. Chrześcijański pasterz nie prowadził spokojnego stada owiec, ale groźne byki i tygrysy — silne ideały i potężne doktryny, z których każda mogła przerodzić się w fałszywą religię i zniszczyć świat. Pamiętajmy, że Kościół mierzył się z niebezpiecznymi ideami. Był jak pogromca lwów…"
To ekscytujący romans z ortodoksją. Ludzie przyzwyczaili się myśleć o niej jako o czymś ciężkim, nudnym i bezpiecznym. W rzeczywistości nigdy nie było nic bardziej niebezpiecznego i ekscytującego niż ortodoksja.