Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Oto fragmenty archiwalnej rozmowy Dominiki Krupińskiej z ks. Janem.
O komunię trzeba walczyć
Aleteia: Skąd pochodzi u księdza zainteresowanie tradycyjną katolicką liturgią? Dlaczego zajęła ona w życiu księdza ważne miejsce?
Ks. Jan Kaczkowski: Pochodzę z domu, który delikatnie rzecz ujmując, Panu Bogu się nie narzucał. Miałem jednak szczęście do księdza katechety, takiego staruszka, który przygotowywał mnie do komunii świętej (stąd uważam, że nigdy nie należy lekceważyć przygotowywania dzieci do komunii świętej). Ten ksiądz zdołał mnie przekonać, że to jest On – Chrystus. Nauczył nas o łasce uświęcającej, o spowiedzi lub komunii godnej lub świętokradzkiej, dokładnie tak, jak Kościół od wieków uczył. Pamiętam niemal każdą jego lekcję. Na przykład kiedyś przebrał się w komżę i w stułę, włożył bursę i powiedział, że jak zobaczymy tak ubranego księdza, to mamy uklęknąć, bo na pewno będzie niósł Pana Jezusa. Zaaferowany tą informacją, pobiegłem do mamy i opowiedziałem o tym. A ona na to: „Wiesz, jechałam na uczelnię i widziałam tak ubranego księdza. Zatrzymałam malucha, zgasiłam silnik, żeby tę obecność Chrystusa uszanować”. Zdziwiłem się i zapytałem: „Mamo, skoro tak wspaniale mówisz o tej komunii, że to jest taka bliskość, taka miłość, że ty tak tęsknisz za komunią, to czemu nie chodzisz do kościoła?” Mama powiedziała, że nie wie.
W pewnym okresie dzieciństwa zafascynowałem się krakowskimi kościołami. Mają one swoją mistykę. Jedyną wierzącą katoliczką w mojej rodzinie jest moja babcia, dzisiaj 93-letnia, mądra katoliczka o dużym intelekcie, która w szkole przed wojną miała świetnych prefektów (myślę, że z teologii dogmatycznej i każdej innej jest lepsza od współczesnych kleryków). Babcia uprawia churching, to znaczy wybiera kościoły i spowiedników. Jest niezwykle krytyczna, ale ma też prostą zasadę: „Zawsze daję na tacę. Idę do teatru, to też płacę za bilet. Co z tym ksiądz zrobi, to już jego sumienie”. Jest niezwykle pragmatyczna i takiego pragmatycznego podejścia do Kościoła mnie uczyła. Ponieważ bardzo źle widzę, babcia zawsze prowadziła mnie pod balaski (to był przełom lat 70. i 80., i w kościołach jeszcze były balaski z obrusami komunijnymi). Kiedy siostra zakonna zapalała świece, a potem je gasiła taką czapeczką, a ministranci wywijali i odwijali obrusy, to dla mnie, dziecka, było to misterium. Wtedy w Krakowie śpiewało się jeszcze Tantum ergo Sacramentum, części stałe były po łacinie i nie wszędzie jeszcze były posoborowe ołtarze. To było fascynujące, gdy ksiądz wchodził na stary ołtarz, dosuwał schodki, miał na sobie welon naramienny... Nie rozumiałem tego, ale jako dziecko chłonąłem tę mistykę. Mistykę w muzyce, mistykę w pięknie.
Później była wspaniała komunia święta, pamiętam, że dramatycznie się wzruszyłem. Umówiłem się ze sobą, jako małe dziecko, że na ostatniej próbie tak się skupię, jakbym przyjmował samego Pana Jezusa. Pamiętam to moje wzruszenie. A ponieważ u mnie w domu nikt nie chodził do kościoła, czasami czułem się bohaterem, kiedy poszedłem sam. Tej gorliwości wystarczyło mi może na rok, może na półtora. Do naszego kościoła trzeba było chodzić przez cmentarz. Nie bałem się cmentarza, ale bałem się grabarzy, bo byli non stop pijani. Nawet przez chwilę byłem ministrantem, bardzo gorliwie chodziłem na msze święte, ale wyrzucili mnie, bo nie chodziłem na zbiórki. Najbardziej lubiłem chodzić rano, kiedy był taki stary prałat Grucza, który – pamiętam jak dziś – jakoś dziwnie dokonywał puryfikacji, podwójnie. I wszyscy wiedzieliśmy, że prałatowi Gruczy trzeba najpierw podać wino, a potem wodę. Teraz już wiem, dlaczego.
Potem pamiętam wielką walkę, żeby pójść na rocznicę komunii świętej; wiadomo, że na niedzielę dokądś się wyjeżdża z rodzicami i rodzeństwem: „Jan, nie terroryzuj nas kościołem”. A ja płakałem: „Ja chcę do kościoła, ja chcę do kościoła”. Dlatego teraz, gdy chłopcy czy dziewczynki przychodzą po roku do spowiedzi i od komunii nigdy nie byli w kościele, to im często mówię: „Wiecie co, miałem bardzo podobnie. Musicie walczyć, musicie być apostołami w waszych domach, wyciągajcie waszych rodziców do kościoła”. Chcę ich w ten sposób wesprzeć.
„Odważyłem się”
Kiedy pojawiła się u księdza skonkretyzowana myśl o celebrowaniu mszy św. w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego?
Do odprawiania przygotowywałem się przez długie lata – jestem księdzem czternasty rok – ale byłem bardziej teoretykiem niż praktykiem. Dużo czytałem o historii rytu, napisałem pracę magisterską pt. „Symbole i ich znaczenie w potrydenckim obrzędzie chrztu dzieci”. [...] Zatem dużo czytałem, uczyłem się, ale bałem się mszę świętą w rycie nadzwyczajnym sprawować, ponieważ msza święta to nie jest zabawa, a ja jestem kiepski z łaciny i mam astygmatyzm, litery skaczą mi przed oczyma. W dodatku teraz mam glejaka i jestem lekko sparaliżowany. Bałem się, że nie będę w stanie tych gestów bardzo precyzyjnie wykonać, a wiedziałem, że jest to niezwykle ważne. Ale kiedy w zeszłym roku zobaczyłem, że na warsztatach liturgii tradycyjnej Ars Celebrandi był ksiądz jeżdżący na wózku, to pomyślałem, że skoro on może, to i ja. I odważyłem się.
Nadzwyczajna forma dziś
Jaką rolę może odegrać w dzisiejszym Kościele nadzwyczajna forma rytu rzymskiego?
Jeżeli popatrzymy na mszę świętą właśnie w tej hermeneutyce ciągłości, to kapłan, który odprawia msze w zwyczajnym rycie, znając ryt nadzwyczajny, może, przy wysiłku duchowym i intelektualnym, głębiej przeżywać Eucharystię. Ja na przykład uświęcam się głównie przez formę zwyczajną, bo nie będę w hospicjum odprawiał nadzwyczajnej. Oczywiście czasem, jak mam jakiś lot, to przysuwam ołtarz do ściany i odprawiam zwyczajną (Kanon to właściwie cały czas odprawiam i znam go na pamięć). To mi pomaga przeżywać tę zwyczajną formę mszy świętej. Czuję intuicyjnie, że odnowa polskiego życia liturgicznego i życia Kościoła może przyjść przez nadzwyczajną formę. Tylko że dla mnie podstawowym pytaniem jest: Jak to mądrze zrobić, żeby nas nie zeżarli, żeby nam nie obcięli głów? Jak zachwycić tą formą? Jak przekonać młodych ludzi, że bycie księdzem może być fascynujące? Że bycie współcześnie księdzem w celibacie może być poruszającą przygodą, że nie jest ograniczeniem wolności? Że celibat wybrany pozytywnym aktem woli to nie jest chroniczny brak okazji, tylko bardzo ważna decyzja, która skutkuje niezwykłą bliskością z Chrystusem eucharystycznym?
Liturgia w formie nadzwyczajnej może być drogą rozwoju Kościoła, ale trzeba się zastanowić, jak do tego podejść. A zatem – jak?
To jest tylko moja intuicja. Pewne rzeczy czuję intuicyjnie. Kiedy widzę rosnącą falę młodych i, jak mam nadzieję, mądrych ludzi (nie szaleńców, których też nie brakuje w tej grupie), przywiązanych do nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego, to mam nadzieję, że będzie to oddziaływało na cały Kościół. Ale jeszcze raz podkreślę, że muszą być mądrzy, działać delikatnie, metodą małych kroków: najpierw dużo o tej liturgii opowiadać, później zdjąć z niej pewne brzemię „nieprawomocności”. Wymowa dokumentu Benedykta XVI jest oczywista, ale wciąż mało kto o nim wie i mało kto do niego zagląda. Myślę, że wszyscy boją się, że nagle przyjdzie grupa dwudziestu osób, zawładnie Kościołem i go podzieli. Trzeba pomyśleć, jak przekonać do tego, że tak nie będzie – przede wszystkim biskupów. Należy być przebiegłym jak wąż i nieskazitelnym jak gołąb, żeby pozyskać chociaż jednego polskiego biskupa, który stałby się promotorem tej liturgii. Niestety boję się, że obecne pokolenie biskupów jest skażone, było bowiem wyświęcane tuż po soborze i cały czas indoktrynowane posoborową zmianą liturgiczną. Jak ich przekonać – nie wiem. Na pewno mądrze i otwarcie o tym mówiąc, pokazując mądrych, nowoczesnych tradycjonalistów, którzy pracują w bankach, są ludźmi z górnej półki socjety, ludźmi kultury, i których łączy zamiłowanie do Mszy św. w rycie nadzwyczajnym. To tylko moje intuicje; nie wiem, jak to zrobić, ale czuję w tym potencjał. To jest pytanie rzucone w środowisko.
Początkujący na mszy
Co poradziłby ksiądz osobom młodym czy też „początkującym”, które chciałyby dobrze przeżywać mszę świętą w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego?
Na początek należy się przygotować: kupić dobry przewodnik, gdzie omówione jest odprawianie Eucharystii. Zacząć nawet od mszy świętej w formie zwyczajnej, wybrać kościół, gdzie jest ona odprawiana spokojnie, poprosić księdza, żeby zaczął mówić Kanon Rzymski. To jest też zachęta do młodych księży, żeby, kiedy wyjeżdżają z młodzieżą, nie bali się odmawiać Kanonu Rzymskiego i żeby go w miarę potrzeby wytłumaczyli. To się zaczyna od najprostszej formacji liturgicznej w parafii: dowiedzieć się, czym jest korporał, humerał, do czego służą – po to, żeby nie iść na łatwiznę liturgiczną, żeby się nie dystansować zawsze i wszędzie od wszystkiego. To jest rozbudzanie ciekawości – tak, jak wydarzyło się w moim życiu, kiedy trafiłem na tego bardzo przyzwoitego wikarego, który odprawiał w formie zwyczajnej, ale pięknie, pobożnie i w skupieniu; często sięgał po Kanon i widać było, że on się mszą świętą prawdziwie modli. To mnie pociągnęło do dalszego szperania. Piękne odprawianie w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego może pomóc w przeżywaniu zwyczajnej, a piękne odprawianie w formie zwyczajnej może zachęcić do pójścia w głąb i poszukiwania nadzwyczajnej.
Na mszę świętą w formie nadzwyczajnej taka osoba powinna pójść albo z kimś znajomym, kto będzie swego rodzaju „suflerem”, albo z mszalikiem, albo nawet z wydrukowaną z Internetu książeczką. Należy ją sobie wcześniej przeczytać, zwłaszcza po polsku. Trzeba zadać sobie trud, żeby z nabożeństwem odsłuchać mszy świętej — bo to słuchanie mszy świętej ma wielką wartość intelektualną. Mszy świętej słuchało się nie dlatego, że leciała jak audycja w radiu, tylko po to, żeby za nią nadążać intelektualnie. Teraz się mówi, że we mszy świętej się uczestniczy. Ale jak się w niej uczestniczy? Ludzie jej nie słyszą; jednym uchem wpada, drugim wypada. Zazwyczaj dotyczy to mszy świętej parafialnej w zwyczajnej formie rytu rzymskiego; dlatego najpierw może właśnie trzeba się nauczyć słuchać nowej mszy, słuchać jej z nabożeństwem i zaangażowaniem. Z mszą świętą jest jak z Pismem Świętym: kiedy je czytamy, chociaż znamy je prawie na pamięć, zawsze nas uderzy jakieś jedno słowo. Kiedy zaś będziemy słuchali prefacji, Kanonu czy innej modlitwy eucharystycznej, jeśli się nad nimi naprawdę skupimy, to zawsze jakieś jedno słowo nas uderzy, pociągnie do kontemplacji. To jest właśnie ta kontemplatywna postawa uczestnictwa we mszy świętej.
Fragmenty archiwalnej rozmowy Dominiki Krupińskiej z ks. Janem Kaczkowskim. Całość znajdziesz TUTAJ.