Monika Rogozińska była jedyną kobietą w zespole Andrzeja Zawady, który w 1997/98 wspinał się na Nanga Parbat. Rogozińska była korespondentką. W książce “Lot koło nagiej damy” opisała swoje doświadczenia.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Od kilku dni nasze myśli uciekają daleko w Himalaje, krążą wokół Nanga Parbat – góry którą zdobywali Elisabeth Revol i Tomasz Mackiewicz. Dlatego przypominamy nasz wywiad z Moniką Rogozińską, korespondentką, jedyną kobietą w zespole Andrzeja Zawady podczas wyprawy na Nangę w 1997/1998, która opisała swoje doświadczenia w książce “Lot koło nagiej damy”.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Skąd u Pani pasja do wypraw w najwyższe góry świata, która przez wiele lat była niedostępna dla kobiet?
Monika Rogozińska*: Komandor Don Walsh – przyjaciel, którego ogromnie cenię za mądrość i skromność, pierwszy człowiek, który dotarł na dno Rowu Mariańskiego w 1960 roku, a zarazem Honorowy Prezes The Explorers Club – uważa, że każdy rodzi się z genem eksploracji. To gen ciekawości, chęci poznania świata, pragnienia zajrzenia za horyzont. Często tłumią go dorośli, szkoła, obyczaj. Eksplorację definiuje prof. Walsh jako ciekawość w działaniu. Ten gen jest mocny, a zarazem bezbronny – można go w sobie zabić palcem, naciskając zbyt często klawisze pilota telewizyjnego. Człowiek niczego nie dowie się o sobie i świecie, choć wydaje mu się, że jest inaczej. Każdy też rodzi się z zamiłowaniem do czegoś, pasją. Trzeba ją tylko odkryć w sobie i podążyć za nią. Gdyby nie ów gen i pasja, dziś nie robilibyśmy przygotowań do podróży na Marsa, tylko siedzieli wciąż w jaskini i obgryzali kości. Krótka odpowiedź na pytanie brzmi: mam to wrodzone.
Kobieta na Nanga Parbat
„Sir Monika” – tak zwracano się do Pani podczas zimowej wyprawy na Nanga Parbat, co dość dobrze pokazuje, że kobieta w Himalajach/Karakorum to zjawisko dość egzotyczne.
Nie tyle chodziło o kobietę w Himalajach/Karakorum, co o kobietę w świecie islamu. Nanga Parbat leży w Pakistanie. Sir („proszę pana”) – tak zwracali się do mnie muzułmanie, którzy nie mogli pojąć szacunku, jakim obdarzali mnie Polacy, koledzy z ekspedycji. W ich mniemaniu nie mogłam być kobietą, skoro mężczyźni traktowali mnie jak towarzysza wyprawy, a nawet lepiej.
To jest zderzenie światów. Nasza kultura, oparta na chrześcijaństwie i etosie rycerskim, ma głęboko wpisany szacunek do niewiasty, gwarantowany także prawnie. Zasada czcij ojca i matkę płynie z religii. Wizerunek kobiety – Matki Bożej mężczyźni adorują na kolanach. Ewangelia tłumaczy, dlaczego nie należy ukamienować jawnogrzesznicy. W islamie taką kobietę kamienują. Mieszkańcy Hunzy, położonej niedaleko Nanga Parbat, są ismailitami – gałęzią islamu otwartą na obcych. Kobiety nie zakrywają tam twarzy. Dzięki ich przywódcy duchowemu żyjącemu na Zachodzie, Aga Khanowi (jego żoną była m.in. gwiazda hollywoodzka, aktorka i tancerka Rita Hayworth) szkoły, które fundował, są koedukacyjne. Pochodzący z Hunzy przewodnik Ali był dla mnie miły i uczynny.
Ali, czy takie zachowanie nie łamie twoich pryncypiów? – zapytałam.
To tylko moja praca – odpowiedział.
Gdy przedstawił mi w Hunzie swoją synową, pielęgniarkę, dziewczyna przy powitaniu pochyliła się i pocałowała go w rękę. Tym bardziej zdumiewa mnie, że w Polsce są kobiety, które wściekają się na naszą kulturę. Odrzucają ten szczególny szacunek do siebie i paradują gołe w „paradach równości”. Nie zdają sobie sprawy, że możność defilowania z gołymi biustami i… głowami na karkach zawdzięczają tolerancji wynikającej z naszej religii. Wysyłałabym takie panie na kilkumiesięczny program kulturowy do Pakistanu.
Czytaj także:
Adam Bielecki, himalaista. Co w nim zmieniło spotkanie ze śmiercią?
Razem się wyrusza w góry i razem wraca
Dużo miejsca poświęca Pani w swojej książce Andrzejowi Zawadzie. Wraz z nim odszedł pewien etos wspinania. Jakie były zasady, którymi się kierował?
Normalne zasady w taternictwie, alpinizmie, czyli partnerstwo i odpowiedzialność. Związanie się wspólną liną zobowiązuje. Razem się wyrusza w góry i razem wraca. Ten etos wcale nie odszedł.
W jakiej kondycji jest dziś polski himalaizm? Czy ma jeszcze coś wspólnego z etosem z epoki Rutkiewicz i Kukuczki, czy jest wyłącznie nakierowany na zdobywanie szczytów?
To jakieś nieporozumienie. „Etos z epoki Rutkiewicz i Kukuczki” był jak najbardziej nakierowany na zdobywanie szczytów. Determinację parcia na szczyt wspierał ustrój komunistyczny, bo finansował wyprawy, a także dlatego, że wspinacze nigdy nie wiedzieli, czy władze dadzą paszport na następny wyjazd. Każda wyprawa mogła być ostatnią szansą zaatakowania góry. Więc parli.
Wspinaczka zimą, bez tlenu, wytyczanie nowych dróg, coraz krótszy czas wejścia – nie ma Pani wrażenia, że himalaizm (nie tylko w wykonaniu Polaków) zamienił się w wyścig, który ma coraz mniej sensu, a który prowadzi nieraz do tragedii?
Zawsze tak było. Człowiek podejmuje wyzwania. Przekracza granice niemożliwego. To świadczy o jego wielkości. W Tatry kiedyś nie chodziło się nawet latem. Przed przybyciem dr. Tytusa Chałubińskiego w drugiej połowie XIX wieku, w nasze najwyższe góry wkraczali tylko pasterze, „polowace” na zwierzynę, poszukiwacze skarbów i banici. Z czasem górnicy. Chałubiński swoimi hucznymi wycieczkami w Tatry tworzył kulturę turystyki górskiej i podwaliny taternictwa. Proszę prześledzić historię taternictwa i relacje z „rozkoszy płynącej ze zwalczania trudności”. Wejście w Tatry zimą było kolejnym etapem tej rozkoszy. Podobny proces wydarzył się w Alpach i wielu innych łańcuchach górskich. Tak jak u nas, tak i tam, pociągał ofiary w ludziach.
Czytaj także:
O Wandzie, która została w górach na zawsze…
Etyka w Himalajach
Jak ocenia Pani polską wyprawę na Broad Peak w 2013, z której nie wrócili Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski? Wywołała ona ogólnonarodową dyskusję, w której padały mocne zarzuty. Przywoływano też słowa Wawrzyńca Żuławskiego, że „partnera się nie zostawia, nawet jeśli jest już tylko bryłą lodu”.
Dyskusja zajmowała się skutkami, a nie przyczyną. To, co wydarzyło się na Broad Peak, było konsekwencją popełnionych wcześniej błędów. Program Zimowego Himalaizmu został rozkręcony na dużą skalę, medialnie i marketingowo. Niestety, nie bardzo miał kto się w nim wspinać. Ten wirtualny matrix zderzył się z realną górą i najwyższym wyzywaniem – wspinaczką na ośmiotysięcznik w zimowych warunkach. Rzeczywistość dokonała brutalnej weryfikacji. Nie wyciągnięto wniosków po wcześniejszej zimowej wyprawie na Makalu, gdzie bardzo niewiele brakowało, by doszło do podobnej tragedii. Dowiedziałam się, jaki przebieg miała wyprawa na Makalu, bo usłyszałam to od jej uczestników i kierownika. Napisałam w artykule w „Rzeczpospolitej” kilka swoich uwag. Wybuchła awantura. Zamiast dyskusji na argumenty, nakręcono internautów, którzy mnie zdeptali epitetami, opluli insynuacjami, oraz wysłano prawników. Mieli sprawić, żebym bała się pisać. Zabrakło więc prawdy.
Te same maniery stosowano wtedy w polityce. Spór o pryncypia sprowadzano do osobistych wycieczek. Zamiast argumentów rzucano obelgi, a dziennikarzy, którzy poszukiwali prawdy, nękano sądami, wyrzucano z pracy. Ale w górach nie da się zawrzeszczeć rzeczywistości, oszukiwać. Zasady są proste: człowiek tam ma tylko trzy możliwości – może wejść na szczyt, wycofać się albo zginąć.
Nie można wysyłać zimą na trudny ośmiotysięcznik ludzi, którzy w ogóle nie byli na wysokości 8000 metrów, nie doświadczyli reakcji swego organizmu na taką wysokość nawet w łatwiejszych warunkach, latem. Bo stają się zagrożeniem dla siebie i innych. W składzie tak trudnej wyprawy powinien być lekarz. Członkowie muszą wcześniej się poznać i zgrać latem na ekspedycji na ośmiotysięcznik. Nie może być tak, że w zimowej bazie u stóp górskiego giganta spotykają się ludzie, którzy się nie znają, prawie ze sobą nie rozmawiają, bo siedzą przyklejeni do telefonów i utrzymują kontakt z krajem, swoimi mentorami, mediami, domami, Facebookiem, internetem. To nie jest żaden zespół.
Spory o etykę himalaizmu czy konkretne sytuacje tam, w górze, zawsze jednak będą ocenianiem z perspektywy komfortowych warunków. Czy siedząc w kapciach w fotelu możemy w ogóle zabierać głos w sprawach, które rozgrywają się na wysokości 8 tys. metrów?
Historia himalaizmu, podobnie jak historia lotnictwa, pisana jest życiem ludzkim. Katastrofy lotnicze badają nie ci, którzy byli w samolocie, gdy runął z wysokości tysięcy metrów. Po to zbiera się szczątki samolotu, wydobywa je z dna oceanów, żeby dotrzeć do prawdy o tym, co się wydarzyło, do przyczyny katastrofy, żeby uchronić na przyszłość innych, uchronić nas. Powinni zajmować się tym specjaliści. Niestety, himalaizmem zajmują się media. Osoby z mikrofonami w rękach, zwane „dziennikarzami”, nie szukają przyczyn katastrofy, tylko nakręcają emocje.
Przypomniała mi się pewna anegdota. Byłam na konferencji prasowej Ryszarda Pawłowskiego na lotnisku w Warszawie po jego powrocie z Everestu, gdzie zginęło wielu ludzi. Pewna młoda panienka z telewizji zadawała dużo pytań w rodzaju: „co pan czuł?”, „co pan myślał?”. W pewnym jednak momencie zmarszczyła czoło w wysiłku umysłowym i szeptem zwróciła się do mnie: Pani wygląda na osobę, która wie, o co chodzi. Czy może mi pani powiedzieć, co to jest ten szerp? On tak często o tym mówi. Kiedy relacjonowałam tę konferencję Annie Milewskiej-Zawadowej, wykrzyknęła: Po co dziewuszce tłumaczyłaś! Trzeba było powiedzieć, że to owad na rododendronie!
Czytaj także:
Były heroinista uzależniony od gór. Poznajcie niezwykłą historię Tomasza Mackiewicza
Nanga Parbat – Naga Dama
Himalaizm, niesamowita historia polskiego pilota czy miłość – co jest tak naprawdę głównym tematem książki „Lot koło Nagiej Damy”?
Głównym? Polska dzielność, ofiarność, piękna przyjaźń, bo oparta na bezgranicznym obustronnym zaufaniu, konsekwencje zdradzenia Polski przez zachodnich aliantów, jak zwykle załatwiających własne interesy z Rosją, wtedy Związkiem Radzieckim Stalina…
Co Panią zaintrygowało w informacji o polskim pilocie, który latał w Pakistanie i sprawiło, że rzuciła się Pani w wir poszukiwań? Przecież to mogło być całkiem oczywiste, że po wojennej zawierusze Polak znalazł się w Himalajach.
Nie, to nie było wtedy oczywiste, że polscy lotnicy po uratowaniu Anglii, potraktowani cynicznie przez Brytyjczyków, tworzyli lotnictwo w najwyższych górach Pakistanu: Hindukuszu, Himalajach, Karakorum; że Henryk Franczak miał swój udział w 1953 roku w ratowaniu zdobywcy dziewiczej Nanga Parbat. To wciąż nie jest dostatecznie znane wśród Polaków, a zupełnie nieznane w świecie, nawet w Pakistanie. A ten pilot, wzmiankowany w „The National Geographic” w 1952 roku, odnalazł mnie, a nie ja jego.
Jakim człowiekiem był Henryk?
Wiernym Bogu, Honorowi, Ojczyźnie. Był polskim dżentelmenem starej daty. Bohaterem i bardzo skromnym, uroczym człowiekiem.
Postać Henryka jest z pewnością nietuzinkowa, ale czy takich historii Polaków, którzy tworzyli pakistańskie lotnictwo, było więcej?
O tym wszak piszę w książce. Polska historia rozprysła się na skutek wojny, zmiany granic, wypędzenia na Syberię tysięcy ludzi, eksterminacji w obozach koncentracyjnych i gułagach, popalonych miast, książek i dokumentów, rabunku dziedzictwa narodowego, nie wpuszczenia do PRL rodaków, którzy walczyli u boku aliantów, żelaznej kurtyny, jaka zapadła między nami a Zachodem. Komunizm opierał swą władzę na kłamstwie, manipulacji i przemocy, więc długo nie można było składać tego lustra naszej historii, budującego tożsamość. W każdej polskiej rodzinie możemy znaleźć bohaterów. Trzeba tylko sięgnąć w głąb dziejów. Sąsiedztwo geograficzne, w jakim się znajdujemy, od tysiąca lat wymusza na Polakach dzielność, heroizm. Nasz naród poddawany jest ekstremalnym próbom. I tak hartowany trwa. Zrozumienie metod, jakimi posługuje się zło, którego tak tragicznie doświadczali Polacy, pomaga bronić się przed nim. Dotąd nie wybito z nas umiłowania wolności, ofiarności, bezinteresownej pomocy innym, służby wspólnemu dobru, miłości do ojczyzny. Skąd my to mamy w sobie? Oczywiście, że z religii. Z chrześcijaństwa.
A myślałam, że porozmawiamy o książce…
Czytaj także:
Lodowi wojownicy
*Monika Rogozińska ‒ dziennikarz, członek The Explorers Club. Absolwentka polonistyki i kulturoznawstwa Uniwersytetu Warszawskiego, po studiach pracowała w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Została ratownikiem i przewodnikiem tatrzańskim, przewodniczącą „Solidarności” w schroniskach. Tworzyła dla cudzoziemców programy zwiedzania Polski. Współorganizowała i uczestniczyła w zimowych ekspedycjach na ośmiotysięczne szczyty jako korespondent dziennika “Rzeczpospolita”, radia, TVP. Organizowała i prowadziła wyprawy otwierające nowe kierunki w światowej turystyce. Współautorka książek, wystaw, publikuje w kraju i za granicą. Jest matką dwóch synów