Jeśli w instalacji elektrycznej zaniknie napięcie, przestaje działać lodówka czy telewizor, albo całe osiedle jest bez prądu. Podobnie rzecz ma się z chrześcijaństwem.
Kiedy w życiu niczego nie oczekujemy, niczego się już nie spodziewamy, niczego nie pragniemy, zaczyna się w nas proces wewnętrznej erozji. Można to nazwać syndromem wypalenia.
Życie staje się apatyczne, mdłe. Jakoś się toczy, ale nie ma w sobie już pewnego napięcia. Jeśli w instalacji elektrycznej zaniknie napięcie, przestaje działać lodówka czy telewizor, albo całe osiedle jest bez prądu.
Z człowiekiem jest tak samo. Często dotyka to starszych osób, które są przekonane, że swoje już przeżyły i teraz trzeba jakoś w miarę spokojnie przetrwać do końca.
Abraham był starcem, który niczego już się nie spodziewał po swoim życiu, był zrezygnowany. Człowiek wypalony, skończony. Aż do momentu, kiedy Bóg przyszedł i dał mu obietnicę, że zrobi z jego życiem coś niesamowitego. Od tej pory w Abrahamie wraca napięcie. Zaczyna żyć obietnicą i dzięki niej.
Chrześcijanin też może być jak starzec, bez napięcia. Można od lat być w Kościele, ale tak naprawdę niczego nie spodziewać się po Bogu.
Nie chodzi o nasze oczekiwania w stylu: żeby zdrowie było, żeby praca się znalazła, żebym zdał egzamin itp. Chodzi o wiarę w to, że Bóg może zrobić z naszym życiem coś zaskakującego i dobrego, że może przyjść jak do Abrahama i powiedzieć: teraz stworzę z Tobą wielką historię.
Chrześcijanie pierwszych wieków żyli w ciągłym napięciu: Pan przyjdzie niebawem! Oczekiwali czegoś wielkiego. Oczekiwanie nie oznaczało bierności, ale sprawiało, że „żyli na pełnej petardzie”.
Chrystus nie mówi, kiedy przyjdzie, właśnie dlatego, żebyśmy mieli w sobie napięcie. Wcale nie chodzi tylko o to przyjście na końcu czasów, ale także o to przychodzenie tu i teraz. Może Bóg chce TERAZ zrobić coś z naszym życiem, może teraz chce wejść w nie w zaskakujący sposób, w najmniej oczekiwanym momencie?
Jest pokusa, żeby zatrzymać się tylko na pewnych rytach kościelnych, pacierzach, mówiąc: to mi wystarcza. Chodzę przecież do kościoła, modlę się rano i wieczorem. Jestem chrześcijaninem. Niczego więcej nie potrzebuję.
Nie ma napięcia.
Chrześcijaństwo bez napięcia umiera. Największym zagrożeniem dla chrześcijaństwa nie są ani prześladowania, ani wojujący ateizm, ani gender, ale chrześcijanie bez wiary, która jest napięciem, oczekiwaniem, spodziewaniem się. Czasami wydaje się, że ludzie łapiący Pokemony mają więcej napięcia w poszukiwaniu kolejnego rzadkiego okazu od ludzi wierzących i oczekujących przyjścia Pana.
Marana Tha!
I Czytanie: Mdr 18, 6-9
II Czytanie: Hbr 11, 1-2.8-19
Ewangelia: Łk 12, 32-48
*Ks. Łukasz Kachnowicz – ksiądz archidiecezji lubelskiej, duszpasterz akademicki.