„Proszę zdjąć koszulkę – usłyszałem od położnej. – Będzie pan kangurem”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Historia przytrafiła mi się cztery lata temu, gdy na salę pooperacyjną przywieziono moją najmłodszą córeczkę. Wcześniej jedna z pań wspominała mi w trakcie „wizyty zapoznawczej”, że u nich w oddziale podobna praktyka jest stosowana od dłuższego czasu.
Co to jest kangurowanie? Po porodzie przez pół godziny to tata trzyma na rękach dziecko, ma je kołysać. Jest jednak pewna kardynalna zasada. Tata nie może mieć żadnej bluzki, ani koszuli na sobie. Ma być goła skóra, by mogło ją poczuć maleństwo. Raz nawet chłopiec pomylił klatkę piersiową taty z piersiami mamy. Dzidziuś zapewne się zdziwił, bo mleko wcale nie popłynęło. Podobno tamten tata także się zdziwił.
Kangurowanie noworodka
Ja nie byłem zdziwiony. Byłem zachwycony!
Będąc już wówczas tatą dwóch starszych córeczek, miałem doświadczenie w ich noszeniu, usypianiu, kołysaniu. Znajomi mówili mi, że przez pewien czas kołysałem się, nawet nie mając na rękach dziecka (do dziś mi zostało). Kangurowanie jednak coś we mnie zmieniło.
Po narodzinach nasza najmłodsza córeczka trafiła na chwilkę do mojej żony. Dla mnie ten moment zawsze był mistyczny. To niezwykłe spojrzenie matki, która dziecko nosiła, tuliła własnym ciałem, słuchała, aż wreszcie urodziła. Wyobrażam sobie, że właśnie tak patrzy na nas Bóg. Patrzy na nas jako na ucieleśnienie własnej miłości. Jako tata zawsze miałem świadomość, że nie jestem w stanie doświadczyć takiej bliskości, takiego zjednoczenia z kimś nowym, a tak dobrze już znanym.
Kangurowanie uświadomiło mi coś nowego. Zrozumiałem, że tata to ten który kołysze, który niesie, który trzyma.
Tata ma być aniołem
Robert Kościuszko w książce „Niewidziana gra” pokazuje sytuację czwórki bohaterów, którzy czują, że lecą. Są niesieni, jakby na dłoni. I faktycznie, okazuje się, że jest to dłoń anioła.
Tata ma być takim aniołem. Jego dłoń ma nieść i błogosławić. Brzmi to pewnie idyllicznie, a nawet słodko. Przecież dzisiaj prawdziwych ojców już nie ma… Ponadto dłonie ojca tak łatwo przedstawiane są w mediach jako symbol złego, bolesnego dotyku. Na przekór temu, mnie przypomina się pewna scena, którą opisał nieżyjący już ks. Jan Kaczkowski.
Był świadkiem sytuacji, w której tata nosił na rękach synka. Synek miał już dobre pięć lat, a on kołysał go do snu. Do wiecznego snu, chłopiec bowiem umierał na raka. Tata tulił go i po cichu mówił: „Możesz już umrzeć, możesz już odejść”.
Scena ta bardzo mocno we mnie weszła. W ramionach kołysałem moją córeczkę i dalej to robię. Myślałem o tym, żeby nie zmarzła. Zastanawiałem się, czy może oddychać, czy ręcznik jej nie przeszkadza. Tamten tata trzymał syna na rękach. Też patrzył, czy on jeszcze oddycha, myśląc czy jest mu chłodno czy już sam staje się chłodny.
Często myślę o tym, jakim jestem tatą. Czy potrafię być z moimi córkami? Nie udawać, ale być. Czy umiem z nimi rozmawiać? Czy słucham co mówią, albo czego nie mówią?
Nim odpowiem na te pytania, pójdę i je pokołyszę.
Czytaj także:
Nie można być „zbyt zdrowym” – co to jest rodzicielstwo bliskości?
Czytaj także:
Jak budować bliskość z dzieckiem?
Czytaj także:
Sześciolatek kanguruje maleńkiego braciszka. „Ich więź jest wyjątkowa”