Coraz częściej ponoszę porażki w sferze komunikacji. Okazuje się, że język, którym się posługuję zaczyna być dla młodzieży niezrozumiałym.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Mając żywe bystre oko, w miarę szczupłe ciało i nosząc od czasu do czasu obniżone modne spodnie i czapkę z daszkiem sądziłem, że się zakonserwowałem. Mimo że broda siwa i trzeszczy w kolanie (autentyk: schodząc po schodach usłyszałem trzeszczenie, myślałem, że to drewno się rozeschło, a to były… moje kolana!) sądziłem, że to, że umiem wysłać maila i mam fejsa, to to mnie jakoś trzyma na równi z młodymi.
Tymczasem coraz częściej ponoszę porażki w sferze komunikacji, otóż przestajemy się rozumieć. Okazuje się, że język, którym się posługuję zaczyna być dla młodzieży niezrozumiałym. Zobaczcie, już w słowie „młodzież“ jest jakiś, jakby powiedzieli „młodzi“ – oldskul. Wyobraźcie sobie, że pojawiam się na spotkaniu w szkole i zaczynam od słów:
– Szanowna młodzieży!
Buhahahhaha! Ale by były „komy”! Za moich czasów „komy” to były żarty, dla młodych to już „beka” i „przypał”.
Beka z grajcarka
Pamiętam, jak mój dziadek na otwieracz mówił „grajcarek”. Śmiałem się. Wstydziłem się, że dziadek wyjedzie z grajcarkiem na przyjęciu i będzie „beka”.
Ostatnio mój syn powiedział, żebym nie mówił na telefon „aparat”, że aparat to jest na zębach lub fotograficzny. Pamiętam, jak mój kuzyn, który przyjechał z Hiszpanii na pytanie, kiedy wyjechał, odpowiedział : „Wtedy, kiedy były Szwedy” i zaśmiał się głośno, niestety sam. Tu w Polsce w 1994 roku już nikt tak nie mówił.
Dwa lata temu interweniowałem na podwórku. Była zadyma, mój syn i jego koledzy mieli jakiś konflikt z kolegami z innego budynku, klasyk. Wypadam więc do nich, staję w pozycji rozjemcy i mówię:
– Panowie, co wy, nie można drzeć kotów!
A no to jeden chłopak:
– Proszę pana, ale my żadnemu kotu nic nie zrobiliśmy…
Zna pan tę pozycję?
Kto zrozumie teraz kiedy powiem na pieszczoty „słodkie karesy”? Tylko moja żona wie o co chodzi, ale ona jest wytrenowana w moim słownictwie.
Ostatnio w księgarni, mówiąc do młodej… ekspedientki… no właśnie, sprzedawczyni, powiedziałem:
– Czy zna pani tę pozycję? – mówiąc o nowej książce kogoś tam.
Trzeba było widzieć jej oczy!
Moje dzieci mają „polewkę”, kiedy mówię na torebkę plastikową: „torebka nylonowa” albo jak mówię do córki:
– Ukrój mi proszę „talarek” tej kiełbaski.
Beerpoint
Siwieją więc nie tylko włosy, ale i słownictwo, jakiego używamy, pogłębia to też technologia.
Przyszłość będzie taka, że któregoś dnia wejdę do pubu i powiem:
– Serwus młodzieńcze, zaserwuj mi zacnego trunku ciupasem.
A ten odpowie :
– Nie sellujemy rakiet tenisowych i ciupag. To jest beerpoint.