Znowu przy wigilijnym stole możemy być w rodzinnym komplecie, bo w daniach szykowanych przez nas jest przecież szczypta obecnej tu i teraz przeszłości.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Świąteczne wspomnienia – ciepło i radość rodzinnego domu
Przedświąteczny czas przygotowań. To właśnie teraz. Robię wszystko, by nie dać się wpędzić w szaleństwo zupełnie niepotrzebne i paraliżujące zmysły.
Pamiętam z rodzinnego domu wcześniejsze rozpisywanie wigilijnego menu. Babcia z Mamą siadały przy stole w kuchni i notowały, która z nich co przygotuje na świąteczny czas. Tworzyły listy niezbędnych zakupów. Gdy zamknę oczy, udaje mi się przenieść na chwilę do tych momentów zapamiętanych z dzieciństwa.
Ostatnie dni przed Wigilią i świętami kojarzą mi się niezmiennie z zaparowaną, gorącą kuchnią, zapachem duszonej kapusty, grzybów, nutą cynamonu w powietrzu, ze szronowymi kwiatami wymalowanymi na kuchennych oknach, jest też w tej pamięci miejsce na wilgotność pary buchającej spod pokrywek garnków i zapach pieczonego ciasta.
We wspomnieniach jest i krzątanina, która była dla mnie stałym elementem przygotowań do pięknego rodzinnego spotkania. Od małego zawsze chciałam się przydać w tych kuchennych pracach. Babcia uszyła mi nawet fartuszek – kopię jej fartucha kuchennego. Zakładałam go z dumą przez głowę, kokardę z tyłu wiązała mi Babcia lub Mama i w takim rynsztunku byłam gotowa do pracy.
Otrzymywałam zadania na miarę moich możliwości. Małymi palcami wyławiałam z kubka namoczone migdały i odzierałam je z wilgotnej, brązowej skórki, byłam kilkuletnią specjalistką i zmiennikiem do ubijania piany z białek i w rękach dzierżyłam porządną trzepaczkę, ewentualnie drewnianą pałkę, którą z zapamiętaniem i pełnym skupieniem dzielnie ucierałam na zmianę z Mamą cukier z żółtkami. Zadania rosły wraz ze mną.
Czytaj także:
Pizza w kształcie karpia. Nie zabijajmy się o to, co nieistotne
Misterium pokoleń
Nauka przez doświadczenie, współtworzenie, współgotowanie. Czułam się tak, jakbym wstępowała do nurtu rzeki, która od tego momentu zaczyna płynąć ze mną, we mnie. Porywa.
Święta Bożego Narodzenia to smaki potraw, które co roku były obecne na rodzinnym stole. Przez tyle lat przygotowane przez Babcię, siostrę Babci czy moją Mamę. Ich specjalności. Wyczekane.
Jedną z takich potraw, która zawsze pojawiała się w czasie Wigilii w moim domu, to makiełki – pochodzący z poznańskiego deser składający się z masy makowej z bakaliami przekładanej namoczoną w mleku bułką. Robione były przez moją Prababcię, potem Babcię, a następnie Mamę.
Ja pomagałam robić makiełki, odkąd sięgam pamięcią. Były na stałe wpisane w krajobraz Bożego Narodzenia. Kręciłam sam mak i mak z cukrem. Pamiętam starą, żeliwną maszynkę, która nie chciała się za nic trzymać kuchennego stołu, a od jej nieustannie spadającej rączki robiły się odciski. Z jaką radością korzystałyśmy później wszystkie z ekspresowej maszynki elektrycznej! Kroiłam bakalie, rozpuszczałam w garnuszku masło, odmierzałam porcję płynnego miodu, razem z Mamą mieszałam wszystkie składniki masy makowej, patrzyłam, jak dolewa jeszcze do niej syropu wiśniowego, potem wykrawałam środek bułki i kroiłam go w kosteczkę, którą zalewałam ciepłym mlekiem, tak by je wchłonęła i napęczniała.
Tyle lat asystowałam w układaniu kolejnych warstw w szklanych salaterkach: mak, bułka, mak, bułka…
Czytaj także:
Reżyser „Cichej nocy”: Rodzina jest najważniejsza. (Nie) tylko od święta?
Pierwsze Boże Narodzenie bez nich…
Przyszło pierwsze takie Boże Narodzenie, w którym ani Babci, ani Mamy już nie ma z nami. Dzień przed Wigilią – zupełnie nagle w mojej głowie pojawiło się jasne, wyraźne pytanie – kto w tym roku zrobi makiełki? Przecież nie może ich zabraknąć. Decyzja przyszła błyskawicznie: tym razem to moja kolej.
W głowie ułożyłam sobie listę brakujących mi do makiełkowego szczęścia składników, pomknęłam w te pędy do sklepu. Przy okazji z rodzinnego domu zabrałam gruby zeszyt z przepisami Mamy, by na wszelki wypadek poszperać w nim i sprawdzić, czy o czymś istotnym nie zapomniałam. Ale okazało się, że…. w zeszycie nie było ani śladu tego przepisu. To właśnie wtedy zrozumiałam, że zupełnie nieświadomie dane mi było od małego uczestniczyć w czymś, co można by nazwać kobiecą, ustną tradycją makiełkową.
Zatem mogę kontynuować ten przekaz, a dzięki szykowaniu tego smakołyku co roku przy wigilijnym, świątecznym stole tak mocno czuję, że są obecne te, tak bliskie mi i kochane nieobecne.
I ilekroć teraz sama zabieram się do planowania świątecznego gotowania, przenoszę się myślami do tej kuchni, w której byłyśmy wszystkie razem, do tego piękna międzypokoleniowych przygotowań, w których dane mi było uczestniczyć.
Mogłam się uczyć i chłonąć, wpisana zostałam tak dosłownie, namacalnie w rodzinną tradycję, a przepis na makiełki został we mnie, mogę go dalej świątecznie realizować, a to jest piękne i daje mi niesamowitą radość!
Jeżeli możecie – zachęcam – odszperajcie w pamięci choć jeden rodzinny przepis, który też możecie ocalić i ożywiać. W święta wkraczamy w swojego rodzaju „pozaczas”. Znowu przy wigilijnym stole możemy być w rodzinnym komplecie, bo w daniach szykowanych przez nas jest przecież szczypta obecnej tu i teraz przeszłości.
Czytaj także:
Zróbmy to razem! Pieczemy pierniczki – na choinkę i na prezent