separateurCreated with Sketch.

Fascynujące początki TOPR. „Górale uważali swoich gości za skończonych niedołęgów”

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Jak relacjonuje Mariusz Zaruski, początkowo organizowanie wyprawy ratunkowej było jedną wielką improwizacją i nieraz trwało cały dzień, przez co „nieszczęśliwy turysta mógł lekko zemrzeć”…

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Jak relacjonuje Mariusz Zaruski, początkowo organizowanie wyprawy ratunkowej było jedną wielką improwizacją i nieraz trwało cały dzień, przez co „nieszczęśliwy turysta mógł lekko zemrzeć”…

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Turystów, którzy bywają w polskiej stolicy Tatr regularnie, nie dziwi charakterystyczny warkot śmigłowca TOPR sunącego po niebie w zawrotnym tempie. Na jego pokładzie trwa akcja ratownicza. Ekipa toprowców działa jak szwajcarski zegarek zarówno podczas ewakuacji rannego turysty, jak i podczas pierwszych medycznych działań.

Początki TOPR wyglądały jednak znacznie mniej okazale, o czym barwnie w tomie „Na bezdrożach tatrzańskich” pisze jeden z jego założycieli i pierwszy naczelnik, gen. Mariusz Zaruski. Warto pamiętać o tej wyjątkowej postaci, której 150-lecie urodzin wspominaliśmy 31 stycznia.

 

Turystami trzeba się w górach opiekować

Zaruski notuje, że jedną z głównych z przyczyn powołania Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego było zwiększenie się wypadków śmiertelnych w górach, co z kolei było skutkiem rozwoju tego rodzaju turystyki. A opisuje to tak:

Górale uważali swoich gości za skończonych niedołęgów, którzy potrafią spaść z każdego głazu, o ile zejdą z wychodzonej ścieżki. Kierowały nimi tu obawa utraty zarobków i szczera troska o życie i zdrowie „panów”. Jeżeli weźmiemy pod uwagę niski poziom wychowania fizycznego u nas i idący z nim w parze brak wyrobienia fizycznego i zręczności, musimy przyznać przewodnikom słuszność. Takimi ciaraparami [ciamajdami – red.] jak nasza młodzież, a jeszcze bardziej ludzie dorośli z końca XIX wieku, należało się istotnie jak dziećmi opiekować w górach.

 

Wyprawy ratunkowe to wielka improwizacja

Jak relacjonuje Zaruski, początkowo organizowanie wyprawy ratunkowej było jedną wielką improwizacją i nieraz trwało cały dzień, przez co nieszczęśliwy turysta mógł lekko zemrzeć.

Nie brakowało też przy tej okazji interesujących dialogów. Zaruski przytacza jeden z nich:
Przychodziło się do domu przewodnika gdzieś na Gubałówce, Bystrem lub innym Żywczańskiem.
– Gazda w domu?
– Ni, konie pasie pod lasem. Jędrek, chybaj po ojca.
Leciał Jędrek i po długiej chwili wracał zdyszany.
– Ociec nie pójdom, bo jutro jadom na jarmark.
Trzeba było iść na drugi koniec zakopiańskiego świata, na trzeci i czwarty, zanim zebrało się gromadkę ludzi.
A czasem, niestety, słyszało się odpowiedź:
– Dacie sto papirków, to pójdem.
Słuszność każe zaznaczyć, że takie odpowiedzi należały do wyjątków.

Jak widać z powyższego opisu, trzon Pogotowia Ratunkowego stanowili górale świetnie znający teren i zaznajomieni z niebezpieczeństwami górskich szlaków. Specjalnie dla nich Mariusz Zaruski wymyślił telegraf tatrzański oparty na gestach, które można było odczytywać z oddali i w ten prosty sposób komunikować się na odległość.

Członkowie akcji ratowniczych dzielili się na co najmniej trzyosobowe oddziały, które w góry prowadzili kierownicy. Pierwsi ratownicy dysponowali bardzo ubogim sprzętem – używali lin, czekanów, raków, a rolę noszy pełniły lekkie i wytrzymałe kije bambusowe owijane siatką. Kto wtedy by pomyślał o śmigłowcach, karetkach czy skuterach śnieżnych?!

 

Siła mięśni i woli – główne atrybuty ratowników TOPR

Sam Mariusz Zaruski poprowadził wiele wypraw ratunkowych, ale jednej z nich poświęca w książce „Na bezdrożach tatrzańskich” szczególną uwagę. Była to akcja poszukiwawcza towarzysza jego górskich wycieczek Mieczysława Karłowicza – kompozytora i wielkiego entuzjasty nart, który 8 lutego 1909 roku (czyli na kilka miesięcy przed formalnym powołaniem TOPR) zginął u stóp Małego Kościelca porwany przez lawinę śnieżną.

Ekipa ratunkowa przemieszczała się po śladach właśnie w stronę Kościelca. W końcu, jak relacjonuje Zaruski, na grani odsłania się widok straszny: ślady nart, idące po zboczu, gubią się w bruzdach i pokruszonych bryłach śniegu już spadłej ogromnej lawiny… Z drugiego końca już nie wychodzą! Naga i bezduszna prawda: to jego mogiła!

Czytając opis tych wypraw, można sobie nie tylko po raz kolejny uświadomić potęgę górskiego żywiołu, ale także to, jak bardzo zmieniła się turystyka w Tatrach. Okazuje się, że przed stu laty przez wiele godzin, a nawet dni popularne dziś szlaki były zupełnie puste. Nie zmieniło się jednak to, że i wtedy, i dzisiaj siła mięśni i siła woli były głównymi atrybutami ratowników TOPR.


MARIUSZ ZARUSKI
Czytaj także:
Założył TOPR. A potem oddał życie za Ojczyznę


EWELINA ZWIJACZ KOZICA
Czytaj także:
Baby w górach, czyli o ratowniczkach TOPR


JAN PAWEŁ II, WANDA RUTKIEWICZ
Czytaj także:
3 polskie dni, które wstrząsnęły światem. Jan Paweł II i Wanda Rutkiewicz na szczytach

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Tags:
Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!