Udało mu się. Jestem jednym z tych, których przyciągnął do siebie w ostatnich dniach swojego życia – pisze Marcin Styczeń.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Wszystkie wiersze, które pochłaniałem wzrokiem, wyrażały głęboko skrytą we mnie tęsknotę za Bogiem” – te słowa Karola Wojtyły z „Pieśni o Bogu ukrytym” śpiewałem już na koncertach kilkaset razy, ale niedawno uświadomiłem sobie, że tak naprawdę śpiewam o sobie. A tym, który się nade mną pochylał, który się o mnie upomniał, był właśnie święty Jan Paweł II.
Nie będę oszukiwał, że zawsze był dla mnie autorytetem. Mimo, że urodziłem się w inaugurację Jego pontyfikatu, 22 października 1978 roku, moje życie nie było naznaczone głęboką duchowością. Po sakramencie bierzmowania w kościele pojawiałem się rzadko, a jak się już pojawiałem, szybko znikałem, nie znajdując tam niczego dla siebie.
Chodziłem swoimi drogami, karmiłem się poezją, lekceważąc kościelne nakazy i zakazy. Wstyd powiedzieć, ale nigdy osobiście nie uczestniczyłem w spotkaniach z Janem Pawłem II, a przecież odwiedzał Polskę tyle razy.
Pisząc te słowa, patrzę na zdjęcie z beatyfikacji papieża, które mam na tablicy, przy swoim biurku. Jan Paweł II pogodnie się uśmiecha, oczy ma lekko zmrużone, ale przenikliwe, jakby chciał się wwiercić w samą duszę. Udało mu się. Jestem jednym z tych, których przyciągnął do siebie w ostatnich dniach swojego życia.
Czytaj także:
Jan Paweł II: Europo, nie lękaj się! Ewangelia nie jest ci przeciwna
Pracowałem wtedy w Radiu dla Ciebie, czytałem serwisy informacyjne. Każdy z moich redakcyjnych kolegów modlił się, żeby przypadkiem informacja o śmierci papieża nie pojawiła się w czasie jego dyżuru. Ja też. Udało się tylko częściowo. 1 kwietnia, w piątek wieczorem, telewizja CNN poinformowała, że Jan Paweł II nie żyje. Po krótkiej konsultacji z wydawcą podałem tę informację. Po kliku minutach ją dementowałem, ale wypowiedzenie tych słów: „Jan Paweł II nie żyje” było niezwykle trudne. Gardło miałem ściśnięte. Prawdopodobnie dlatego, że tłumiłem płacz. A przecież mężczyzna nie płacze…
Dzień później, 2 kwietnia skończyłem dyżur w radiu o godzinie 21:00. Szedłem pieszo z ulicy Myśliwieckiej na Mokotów. Kiedy dotarłem do Rakowieckiej, była 21:37, zaczęły bić dzwony we wszystkich kościołach. Teraz już wiedziałem. Papież odszedł… Mogłem zapłakać, bo nikt nie patrzył…
Po śmierci papieża przez tydzień trwała żałoba narodowa. Dla nas, dziennikarzy to był bardzo gorący czas. Mieliśmy kilkugodzinne dyżury, podczas których rozmawialiśmy z ekspertami o papieżu i jego pontyfikacie z różnych perspektyw: duchowej, społecznej, historycznej, politycznej, psychologicznej i filozoficznej.
Jednym z moich rozmówców był teolog Grzegorz Łęcicki, dzisiaj profesor UKSW. Po audycji zaproponował mi, abym skomponował muzykę do wierszy Karola Wojtyły. Znał moje wcześniejsze dokonania muzyczne, wiedział, że potrafię pisać muzykę do poezji. Początkowo odmówiłem. Tłumaczyłem, że jestem niegodny, że przez lata byłem daleko od kościoła, że zostanę posądzony o koniunkturalizm. Dał mi czas do namysłu.
Czytaj także:
Jan Paweł II zawsze miał na klęczniku stosik specjalnych karteczek
Później wszystko działo się jakby poza mną. Przypadkiem w księgarni natrafiłem na wybór młodzieńczej poezji Karola Wojtyły. No i przepadłem. Wszystkie wiersze, które pochłaniałem wzrokiem, wyrażały głęboko skrytą we mnie tęsknotę za Bogiem. Muzyka do dwóch pierwszych wierszy: „Ktoś się długo pochylał nade mną” oraz „Miłość mi wszystko wyjaśniła” tylko przeze mnie przepłynęła.
Tego samego wieczoru śpiewałem je w kółko, a słowa papieża wwiercały się we mnie równie mocno jak jego spojrzenie ze zdjęcia. Lekko oszołomiony wybiegłem z domu. Idąc ulicą, poczułem ogromną potrzebę wyspowiadania się. I nagle, jakby na życzenie, zza rogu wyszedł dominikanin. Zagadnąłem go i zapytałem, czy nie mógłby mnie wyspowiadać. Odmówił, ale odesłał mnie na furtę klasztorną.
Spowiedź po wielu latach nie była łatwa, ale oczyszczająca. Poczułem się trochę jak syn marnotrawny. Co prawda uczty nikt na moją cześć nie wydał, ale mnie chciało się śpiewać:
„Miłość mi wszystko wyjaśniła
miłość wszystko rozwiązała –
dlatego uwielbiam tę Miłość
gdziekolwiek by przebywała”.