Te małe i duże supełki, z którymi przyszło się nam zmierzyć, to nie przeszkody psujące wypad, ale fragmenty doświadczeń, którymi haftujemy piękny rodzinny obraz.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Do podróży samolotowej byłam „świetnie przygotowanym rodzicem”, ale do przemierzenia kilku tysięcy kilometrów na czterech kółkach byłam rodzicem nieco zaskoczonym.
Mój hura-optymizm zadziałał na mnie jak opium i jakoś nie wpadłam na to, że ciasne przypięcie pasami, w fotelikach obróconych tyłem do kierunku jazdy, a więc z jakże fascynującym widokiem na… tapicerkę, kilkugodzinna podróż, codziennie z noclegiem w innym miejscu, może wywołać u moich dzieci brak sympatii do samochodu. Argument, że jest fajny, bo czerwony jak wóz strażacki, niebywale szybko przestał działać.
Obrazek naszej rodzinki w pierwszej dobie wyglądał mniej więcej tak: wjazd na autostradę w Chicago, ja i mąż z bananami na twarzach, muzyczka w radio, kilka radosnych ujęć na vloga, podśpiewywanie, łykanie pełną piersią amerykańskiego powietrza prosto z klimatyzacji i ekscytacja razy milion! A za nami druga połowa drużyny znudzona, zniecierpliwiona, pochlipująca i powtarzająca jak mantrę jedno zdanie: „Ja chcem na plac zabaw!”.
https://www.instagram.com/p/BRc0l0YDryu/
To nie jest tak, że nikt nie chciał zaadoptować naszych dzieci, więc no cóż, musimy je jakoś znieść, a one muszą się dostosować. Podróż przez Stany, właśnie w takim a nie innym składzie, to było nasze marzenie. Zatem mocno leżał nam na sercu ich komfort. Że nie będą tego pamiętać? To nic, bo nie o wdzięczność tu chodzi, ale o wspólne przeżywanie, o cementowanie więzi i o uczenie się siebie wzajemnie.
A więc zdarta płyta „ja chcem na plac zabaw”, to był klucz do naszej rodzicielskiej pokory i szacunku wobec tych małych człowieków, po to, żeby to smakowanie przygody było sumą dobrych przeżyć. Nie moich, ale naszych.
Krok pierwszy, a w zasadzie jedyny, to elastyczność i spontaniczność. Obojętne, czy jest to road trip po Stanach, po Polsce, po Europie czy po świecie, to charakter takiej wyprawy wiąże się z tym punktem niemalże automatycznie. Bo przejechanie kilku tysięcy kilometrów – nie po okręgu, ale jak w naszym przypadku przez Stany, które są tak bardzo, bardzo różnorodne – ze sztywnym planem w kajeciku i zarezerwowanymi hotelami na każdy dzień podróży, wydaje się być niemożliwym, a jeśli nawet jest, to z pewnością ultra konfliktogennym.
Obecność dzieciaków ową elastyczność i spontaniczność podnosi do potęgi entej. Oczywiście trudno o radosny spontan, kiedy przed oczami mamy cel podróży i nie jest nim sama droga. Wtedy wszystko co stanie na drodze do tego celu, co go może opóźnić, rodzi spięcia, np. mamy pięć minut na siusiu, czas – start; siedzimy na tym obiedzie już drugą godzinę, a mieliśmy być dawno w drodze; no fajne to miasteczko, ale nie mamy czasu na zwiedzanie; co z tego, że mała chce teraz wyjść, przecież robiliśmy przystanek godzinę temu; pęknięta opona, no ekstra; korki, czy mogło być gorzej? I tak dalej i tym podobnie.
Co pocieszające, ta bomba, sprawiająca, że wszyscy pasażerowie siedzą jak na szpilkach, jest w naszej głowie i można ją rozbroić zmianą oczekiwań. Nam to zadanie ułatwia również strona, przez którą bookujemy noclegi z dnia na dzień oraz polityka rezerwacji w Stanach, czyli możliwość rezygnacji bez ponoszenia kosztów, nawet po godzinie check-in’u.
Jeśli zatem wybierasz się w długą podróż z dziećmi, to zorientuj się, jakie masz udogodnienia w przypadku spontanicznej zmiany planu A, na plan B. Myślisz, że Tobie to nie będzie potrzebne, bo masz bezproblemowe dzieci i w zasadzie to kwestia samodyscypliny? Podziwiam i trzymam kciuki!
Ale i tak plan B warto mieć, bo może się okazać, że siusiu wszyscy zrobią ze stoperem w dłoni, że obiad połkniecie w 10 minut, że na drodze będą same zielone światła i że w ogóle odhaczenie kolejnych punktów na mapie będzie szło zgodnie z planem idealnym, a Twoje dziecko tak po prostu i niespodziewanie, poślizgnie się wchodząc na kanapę, rozerwie sobie wędzidełko w buzi, a wy zamiast gnać do celu, to będziecie spontanicznie gnać do szpitala i elastycznie zmieniać kolejne punkty podróży. Tak było u nas, więc naprawdę: zdarza się.
https://www.instagram.com/p/BRU82rLjq48/?taken-by=druzynab
I żeby w takiej sytuacji zachować pogodę ducha, żeby na słabą kondycję dzieci zareagować uśmiechem i spokojnym „OK, zatrzymujemy się odpocząć”, żeby zjechać z trasy kolejny raz, bo żona ma ochotę na mrożoną kawę, bo jest sklep, w którym kupimy fajną zabawkę, bo mamy ochotę na piknik w pięknym parku, bo mijamy ciekawy zabytek, bo po prostu to droga jest celem – trzeba mieć w sobie przekonanie, że te małe i duże supełki, z którymi przyszło się nam zmierzyć, to nie przeszkody psujące wypad, ale fragmenty doświadczeń, którymi haftujemy piękny rodzinny obraz. Kolejny, który będziemy wspominać z łezką w oku.