To, czego nie pamiętam, to kilka pierwszych miesięcy swojego macierzyństwa. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybym miała sto lat i Alzheimera. Tymczasem minęły dopiero dwa lata. Patrzę wstecz i widzę siebie przygnębioną, sfrustrowaną, z poczuciem winy.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Swoją drugą ciążę pamiętam doskonale. Była pełna stresu. Bałam się, że ją stracę tak jak pierwszą. Żeby przytłumić lęk i nie mieć czasu na rozmyślania, ochoczo skorzystałam z oferty pracy. Mimo to średnio raz na półtora miesiąca stawałam ze ściśniętym żołądkiem w drzwiach gabinetu swojej ginekolożki, by powiedziała mi, czy moje dziecko żyje. Znała moją historię, więc przyjmowała mnie z serdecznością i delikatnością.
W trakcie tych dziewięciu miesięcy projektowałam swoje macierzyństwo. Czytałam tylko pozytywnie nastrajające historie o porodzie, o karmieniu, o opiece i spędzaniu czasu z dzieckiem. Byłam przygotowana na najlepsze. Ale zupełnie nie byłam przygotowana na najgorsze.
Czytaj także:
John Legend o depresji poporodowej: „Wiele kobiet czuje się samotnie”
Przygnębienie, frustracja, poczucie winy
Pamiętam swój poród z detalami. Był zaprzeczeniem tych wszystkich wizji, którymi najadłam się w ciąży o porodach domowych, w wodzie, zgodnych z naturą, rodzinnych, w gronie kobiet i tak dalej. Był piękny, ale był inny. Był trudny. Wyolbrzymił wszystkie moje słabości i raz po raz, minuta po minucie rozwalał we mnie oczekiwania nabudowane przez te kilka miesięcy ciąży.
Mając poczucie, że umrę z bólu, toczyłam w sobie batalię o to, czy jako „dobra matka” mogę wziąć znieczulenie. O ile dziś widzę absurd tamtych rozważań, o tyle wtedy czułam, że w decydującym akcie rodzenia staję się „złą matką”.
Że zawiodłam. Że jestem egoistką. Zamiast 12 lipca być najbardziej dumną kobietą ever, bo wydałam światu nowego człowieka, ja prosiłam męża, by niepytany nie mówił, że wzięłam znieczulenie (po osiemnastu godzinach rodzenia, sic!). I takim sposobem do domu wróciłam cięższa.
To, czego nie pamiętam, to kilka pierwszych miesięcy swojego macierzyństwa. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybym miała sto lat i Alzheimera. Tymczasem minęły dopiero dwa lata. Patrzę wstecz i widzę siebie jak za mgłą: przygnębioną, sfrustrowaną, zezłoszczoną, z poczuciem winy.
Czytaj także:
Czego nie wiesz w pierwszej ciąży, a co już wiesz po trzeciej
Kryzys laktacyjny
Koleżanka ze swoim noworodkiem piekła szarlotkę i czekała na gości, a ja płakałam razem z moim płaczącym dzieckiem, przyssanym do poranionej piersi. Inna znajoma podsyłała mi zdjęcia swojego słodko śpiącego maluszka, a ja w tym czasie walczyłam z bólem kręgosłupa i kolan, od noszenia, bujania i znowu noszenia śpiącej tylko kilka godzin na dobę córeczki. W międzyczasie przeżywałam kryzys laktacyjny za kryzysem i zmagałam się z radami pod tytułem „musisz przecierpieć”.
Miałam ochotę uciec. I uciekałam do łazienki, siadałam na podłodze, ocierałam łzy i wracałam do niemowlaka, który mnie przerastał. Nie spałam albo nie miałam sił wyjść z sypialni, więc całe dnie spędzałam w piżamie.
Mąż napuszczał wody do wanny i mówił „idź, zrelaksuj się”, a potem sprawdzał co kilka minut, czy wszystko u mnie w porządku. Jadłam tylko dlatego, że on przywoził mi wszystkie posiłki i dzwonił upewniając się, czy podeszłam do lodówki.
Położna środowiskowa kpiąco prychała: „Dzieci płaczą, co pani sobie myślała?!”, rodzina marnie pocieszała: „To minie”, znajome pierworódki mówiły: „No coś ty! Jest cudownie, właśnie wybieramy się na spacer!”, a ja czułam, że tracę tożsamość. Czułam, że jestem złą matką. Tak miała na imię moja depresja poporodowa.
Depresja poporodowa
Depresja poporodowa dotyka od około 13 do 30% kobiet na całym świecie (O’Hara, Swain, 1996). Przyczyn depresji jest całe mnóstwo, począwszy od: lęków związanych z przebiegiem ciąży, niskiego progu frustracji, temperamentu dziecka, a kończąc na braku wsparcia ze strony rodziny, najbliższej społeczności czy też chorobie psychicznej.
Depresja objawia się między innymi przez: permanentne przygnębienie; wyraźny spadek aktywności; nadmierną senność lub bezsenność; zamartwianie się sytuacją zdrowotną niemowlęcia, opieką nad nim, przebiegiem karmienia piersią; uczucie bezwartościowości albo nadmierne/nieadekwatne poczucie winy; zmęczenie lub poczucie braku energii; słabą koncentrację lub trudność w podejmowaniu decyzji; nawracające myśli o śmierci, a nawet myśli, plany i próby samobójcze (Born, Zigna, Steinem, 2004*).
Depresji lepiej nie zostawiać na łaskę czasu, bo ten może okazać się mało łaskawy.
Ja miałam to szczęście, że mój mąż troszczył się o mnie i nie zostałam sama, na emocjonalnym pustkowiu. Ale Ty możesz okazać się jedyną osobą, która widzi problem u swojej koleżanki, kuzynki lub siostry. Jeżeli tak jest, to nie zastanawiaj się długo, wproś się na kawę i zaoferuj swoją obecność. Będziesz najlepszym początkiem jej zdrowienia.
Czytaj także:
Depresja poporodowa. Przemiana kobiety w matkę bywa bolesna
*Born, L., Zinga, D., Steinem, M. (2004). Challenges in identifying and diagnosing postpartum disorders.Primary Psychiatry; 11; 29–36