Były momenty, kiedy czułem się jak ścierka. Ale kiedy kolejny i kolejny raz zderzałem się z miłosierdziem Boga, to On we mnie to kruszył, zacząłem patrzeć na siebie inaczej – mówi Karol.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Anna Malec: Od dawna nie pijesz?
Karol, 34 lata: Od dwóch miesięcy.
To krótko.
Zacząłem pić, jak miałem 18 lat. Mój najdłuższy czas abstynencji to 19 miesięcy. Potem piłem całe wakacje, nie tak, że nie trzeźwiałem, ale piłem. I potem 2 miesiące niepicia, znów picie. Teraz od 2 miesięcy jestem trzeźwy.
Brzmi jak emocjonalny rollercoaster. Taka sinusoida musi być męcząca.
Do tej pory nie zajmowałem się przyczynami, nie zastanawiałem się, czemu piję, tylko koncentrowałem się na samym wybuchu, na tym, co się stanie, kiedy zacznę pić. Nie cofałem się te parę metrów, żeby zobaczyć, jak ten lont jest podpalany.
Teraz już to wiesz?
Coraz bardziej to widzę. Kiedy odpowiednio wcześniej zobaczę narastające we mnie napięcie, to jestem w stanie coś z tym zrobić.
Ale wiem też, że nie ma jednej przyczyny.
Na pewno nie radziłem sobie z poczuciem odrzucenia, czułem wręcz ból fizyczny, potrzebowałem wtedy potwierdzenia swojej wartości z zewnątrz. Czułem się szczęśliwy, kiedy spotykałem się z ludźmi, którzy mnie akceptowali.
Strasznie mnie też męczyły wyrzuty sumienia. Nie jakieś jedno wydarzenie z mojego życia, ale codzienne napięcia – czułem się nadodpowiedzialny, przymuszony do wielu rzeczy. Miałem wyrzuty sumienia, jak robiłem coś dla siebie.
Wcześniej kompletnie nie ufałem temu, co czuję. Nie rozumiałem, że w sobie mam szukać swojego szczęścia. A Pan Bóg dał mi wszystko, czego potrzebuję, by być szczęśliwym. Nie muszę ratować świata. Ta świadomość przebija balon z moimi napięciami.
Co na to twoja rodzina? Nie zauważyli, że z grzecznego chłopca stajesz się alkoholikiem?
Tata przetarł mi szlaki w sięganiu po alkohol. Dzisiaj też on bardzo się zmienia, ten proces zaczął się jakiś czas temu i trwa. A ja teraz nie wymagam od niego, żeby stanął na głowie i robił jakieś cuda.
Komu trudniej wybaczyć? Ojcu, który pił, czy sobie samemu?
Dzisiaj nie mam w sobie nieprzebaczenia. Ale wiem, że jedno z drugim jest powiązane.
Były momenty, kiedy czułem się jak ścierka, ale gdy kolejny i kolejny raz zderzałem się z miłosierdziem Boga, to On we mnie to kruszył. Mogłem spojrzeć na siebie bez potępienia. I przez to inaczej też patrzę na ludzi.
Tak naprawdę po ludzku ciężko jest wybaczyć. Najprościej trudne sprawy zamieść pod dywan – to, że ojciec mnie bił, że pił, że wszystko było nie tak. Trudniej zmierzyć się z tym bólem, zobaczyć, co we mnie siedzi.
Po ludzku wybaczenie ciężkich krzywd jest niemożliwe, to jest rzecz nadprzyrodzona. Życie naznaczone krzywdą może zmienić tylko Pan Bóg.
Tak po prostu? Bez buntu? Bez pytań, czemu cię to wszystko spotkało?
Musiałem się z tym zmierzyć. Było we mnie to pytanie – gdzie był Pan Bóg, kiedy ojciec mnie bił? Ale spojrzałem wtedy na krzyż. Uświadomiłem sobie, że Jezus cierpiał za ten grzech, który mój ojciec popełniał.
Zrozumiałem, że bezsensowne jest cierpienie, które już ktoś na siebie wziął. Mam prawo brać całą tę krzywdę i nosić ją na sobie, ale o wiele ciekawsza jest ta perspektywa, że mogę być od tego wolny. I żyć w radości.
Wcześniej, kiedy zaczynałem pić, czułem się tym zdeterminowany, myślałem, że muszę się napić, uciekałem w ten sposób przed tym, co czułem, czego się bałem. To było bez sensu.
Pamiętasz, kiedy pierwszy raz celowo się upiłeś?
Tak. To było po wypadku. Marzyłem o karierze piłkarza. Byłem w tym dobry, byłem chwalony za to, jak mi idzie na boisku. Wtedy całe swoje poczucie wartości opierałem właśnie na tym.
No i poważnie złamałem nogę. Okazało się, że nie będę jednak świetnym sportowcem. Załamałem się. W jednej chwili zburzył się mój cały świat.
Na początku piłem sam. Potem z kolegami. Alkohol sprawiał, że potrafiłem być przebojowy, mniej zakompleksiony. Jak piłem, to czułem, że żyję. Jak nie piłem, to życie nie miało takiego smaku.
Jak piłeś, czułeś się lepszy, bardziej wyluzowany?
Przez trzy godziny.
A potem?
Trzeźwiałem.
Mówiłem sobie, ze nie chcę już pić, ale uważałem, że to silniejsze ode mnie. Wiedziałem, że mnie to niszczy, ale szedłem do sklepu i kupowałem kolejną butelkę. Piłem, bo czułem się fatalnie.
A teraz czuję, że nic nie muszę, nie każę nikomu mnie kochać.
Czym teraz zastępujesz alkohol? Co jest twoim nowym smakiem?
Największym – poznawanie siebie. Tego, co mi się podoba, czego chcę, jaki jestem. Szukanie siebie takiego, jakiego mnie Pan Bóg stworzył.
Lęk przed oceną innych ludzi przestał mnie terroryzować. Wiem, że mam tendencję do tego, żeby wchodzić w takie myślenie, zastanawiać się, czego inni ode mnie oczekują. Ale wiem, że teraz ja stałem się dla siebie autorytetem. Będę szczęśliwy, kiedy będę realizował to, co jest we mnie wpisane.
Ostatnio zacząłem chodzić na msze dla dzieci, bo przeżywam teraz swoje dzieciństwo, którego nie miałem. Potrzebuję na ten moment obrazu pana Boga, który jest ojcem. Radości, luzu.
To znaczy, że nie potrzebujesz już alkoholu?
Moim problemem nie jest alkohol, tylko ból. Nie piłem, kiedy byłem szczęśliwy, tylko kiedy cierpiałem. Napiję się pewnie wtedy, kiedy będę się czuł fatalnie, kiedy zacznę patrzeć w jakiś fałszywy sposób na siebie i na rzeczywistość.
Człowiek ma wszystkie narzędzia do tego, żeby być szczęśliwym. Każdy nosi w sobie skarb, to nie jest uwarunkowane zewnętrznie. A ja piłem, bo szukałem szczęścia na zewnątrz.
Kilka lat temu czułeś się jak ścierka, a teraz jak na siebie patrzysz, to kogo widzisz?
Ostatnio jechałem samochodem i zobaczyłem kwitnące drzewa. Pomyślałem, że to jest teraz obraz mojego serca – kwiat na łące u Pana Boga, który się z nikim nie porównuje. Każdy kwiat jest inny, ale każdy jest taki, jaki ma być.
Zazwyczaj ci, którzy mają problem z alkoholem czują się raczej jak chwasty. Jak odbić się od dna kolejnej pustej butelki? Przecież teraz zamiast pić herbatę, mógłbyś pić coś mocniejszego.
Pewnie jakbym dalej pił, to właśnie wstawałbym po trzydniowej imprezie, na strasznym kacu, zastanawiałbym się, czy już jestem w stanie wsiąść do samochodu i marzyłbym o tym, żeby ten dzień już się skończył…
Ale zobaczyłem ludzi, którzy byli autentycznie szczęśliwi, nie wesołkowaci. Myślałem, że jak człowiek jest trzeźwy, to dużo musi a mało mu wolno, nie ma miejsca na spontaniczność. A oni byli inni. Byli w kościele i od Boga czerpią tę radość. Otwarcie i bez zażenowania mówili o tym, że to Pan Bóg prowadzi ich życie. A ja myślałem, że Pan Bóg wkłada człowieka w dyby i zakłada mu smutną maskę.
Wiara była dla nich napędem a nie stoperem. Też tak chciałem. Wtedy żyłem w świecie pełnym napięcia, myślałem, że wiele rzeczy mi nie wypada, że czegoś nie mogę. A to nieprawda. Dziś wiem, że mogę być wolny. I szczęśliwy.
Czytaj także:
Był alkoholikiem, menelem i pił denaturat. Teraz w „Betlejem” ma pomnik nie do obalenia
Czytaj także:
Sprawia, że rocznie umiera jedno miasteczko. Jak alkohol zabija Polaków
Czytaj także:
Sukcesy, pieniądze, rodzina… i katastrofa. HFA, czyli alkoholicy wysokofunkcjonujący