Od kiedy zostałam mamą mam… jeszcze więcej czasu dla siebie! Jak to możliwe? Podzielę się z Wami kilkoma sprawdzonymi patentami.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kiedy jeszcze kilka lat temu myślałam o macierzyństwie, wydawało mi się, że to taki potwór, który pożera caluteńki czas kobiety. Bo w końcu w domu, przy dziecku (nie mówiąc już o dzieciach) zawsze jest coś do zrobienia.
Niezliczone sterty prania (z mężem mamy nawet takie powiedzenie, że „dzień bez, to dzień stracony”), bo dzieciorexa przebiera się po naście razy dziennie. Tym bardziej, jeśli mały człowiek właśnie przechodzi etap nauki samodzielnego jedzenia i potrafi trzema malinami wymazać się od stóp do głów, a starczy mu jeszcze na kilka metrów kwadratowych podłogi. Po każdym posiłku trzeba nie tylko przebrać, ale wcześniej wykąpać. A jeszcze wcześniej przetrwać kilka napadów histerii (bo jak to, matka ośmiela się przerwać cudowną zabawę malowania obrazów na ścianie jajecznicą?!).
Do tego spacerki, zabawa w piaskownicy (i kolejny napad histerii, kiedy trzeba zabrać dziecia do domu), przygotowanie żarełka dla nieletniego odkurzacza (zachodzę w głowę każdego dnia, ile może wciągnąć moje dziecko i że jest to właściwie więcej, niż ja zjadam), zrobienie zakupów, 51. pozbieranie zabawek i 48. przetarcie podłogi i blatu w kuchni. Patrzę na zegarek, a jest dopiero 10:30. What??? Tak, 10:30 rano, a ja już jestem zmęczona i pod nosem mamroczę ewangeliczne (a jakże!) „dosyć ma dzień swojej biedy”.
Czytaj także:
Dlaczego pranie ma być obowiązkiem tylko matki? Wzruszający list ojca do córki
Po takim wstępie można pomyśleć, że będąc mamą nie masz już absolutnie na nic czasu. Oczywiście, poza matkowaniem. Praca zawodowa? Zapomnij. Chyba, że posyłasz dziecko do przedszkola albo masz supernianię. Czas dla samej siebie, shopping, kawa z przyjaciółką, wizyta u kosmetyczki? A gdzie to niby wcisnąć w kalendarz? Nie wspominając o rozwoju osobistym, lekturze ciekawych książek, studiach podyplomowych czy lekcjach języka obcego.
Nie, nie i jeszcze raz nie!
Zdecydowanie zaprzeczam twierdzeniu, że matka nie ma na nic czasu. A co więcej, spieszę z kontrowersyjną tezą, że odkąd zostałam mamą mam… jeszcze więcej czasu dla siebie! Jak to możliwe? Podzielę się z Wami kilkoma sprawdzonymi patentami.
1. Dobry plan to podstawa
Bez planera, najlepiej naprawdę grubego, ani rusz. Wpisuję w nim wszystko: terminy oddawania tekstów, spotkań redakcji, wizyt lekarskich, godzin, w których maluch zostaje pod opieką niani. Na papierze rozplanowuję także takie banalne, prozaiczne czynności, jak pranie, zakupy czy przygotowanie posiłków. Oczywiście, nie chodzi o to, żeby sztywno trzymać się grafiku i z zegarkiem w ręku pilnować czasu przeznaczonego na pieczenie zdrowych muffinów na drugie śniadanie.
Czytaj także:
Macie dzieci i oboje jesteście aktywni zawodowo? Oto kilka porad dla Waszej rodziny!
Faktem jednak jest, że ten czas trzeba jakoś „wykroić” (a czasem wręcz wyszarpać), więc rozsądne planowanie, w którym uwzględnione zostają priorytety, deadliny pozwala poupychać wiele obowiązków. Poza tym, ma to walor hm… mocno budujący. Kiedy po całym tygodniu zaglądam do swojego kalendarza i widzę, ile rzeczy udało mi się ogarnąć, puchnę z dumy i chcę sobie kupić koszulkę z napisem „Super mother”.
2. Pełne skupienie
Napisanie prostego tekstu w epoce BC (before child) zajmowało mi statystycznie o połowę więcej czasu, niż teraz. Dlaczego? Najpierw kawka, później porządny research (a czasem, bądźmy szczerzy, scrollowanie fejsa w „poszukiwaniu inspiracji”), kilka telefonów, kolejna kawa, bo poprzednia przestała już działać. Zanim się „rozgrzałam”, mijała połowa dnia. Dziś, kiedy siadam do pisania (czy do pracy w ogóle), wyłączam wszystko – telefony, dostęp do internetu, myślenie o wszystkim innym. Skupiam się maksymalnie, bo wiem, że przede mną jedyne trzy godziny, z których muszę wycisnąć każdą sekundę. Na maksa. W sfokusowaniu się na konkretnym zadaniu pomaga myśl, że jak się z nim uporam, oddam się „słodkiemu” mamowaniu.
3. Podział obowiązków
Nie będę ściemniać, że ja sama tak świetnie ogarniam nasz rodzinny chaos. No dobra, ja nim świetnie zawiaduję, ale bez mojego męża byłabym pewnie w czarnej… dziurze. Bo faktem jest, że dzielimy się obowiązkami. I nie będę się tu rozwodzić, że równo, że sprawiedliwie, że gender. Po prostu – on, tak samo jak ja, jest pełnoprawnym rodzicem, mieszkańcem naszego domu, a co za tym idzie, ma też obowiązki. I jak prawdziwy facet bierze je na klatę. Bo wstawienie pralki, zmywarki, wykąpanie dziecia i ugotowanie zupy nie ujmuje męskości (no chyba jedynie komuś, kto jest męski tylko na pozór).
Czytaj także:
Podzielmy się obowiązkami – oboje zyskamy
4. Kofeina
Powinnam napisać, morze kofeiny. Ocean! Nie, całe akweny ziemskie wypełnione pachnącą kawą. Każdy ma jakiś swój „dopalacz” (moim jest kawa) i o ile jego używanie nie grozi pozbawieniem kilku lat wolności, to wszystko jest w porządku. Nie oszukujmy się – na pracę zawodową mam czas przede wszystkim nocą (kiedy zza ściany dobiega słodkie posapywanie mojego brzdąca). Nie, nie czuję się męczennikiem. To mój świadomy wybór. Wolę spać mniej (duuużo mniej), bo przeznaczam ten czas na pracę, której nie zdążę wykonać w dzień, ale za to spędzać więcej czasu z moim synkiem.
5. Elastyczność
Właściwie powinnam to była napisać na początku, bo luz, elastyczność i umiejętność zmiany planów to podstawa. Matka pracująca to po prostu żonglerka czasem i mistrzyni „planów B”. Oczywiście, żeby to sprawnie funkcjonowało, trzeba też podobnego nastawienia np. ze strony pracodawcy. Ale to już temat na inny tekst.