separateurCreated with Sketch.

Skoro jest tak źle (z czytelnictwem), to czemu jest tak dobrze?

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Z tym całym zaczytaniem jest trochę jak z kwasem z przypowieści – wystarczy odrobina, by całe ciasto zakwasić.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Czy przeczytanie 52 książek w roku to powód do dumy, jak zdają się sugerować internetowo rzucane wyzwania? Jasne, może być to powód do (samo)zadowolenia, zwłaszcza w dobie, kiedy różne instytucje gromadzące dane na temat naszego czytelnictwa przekazują raporty opatrzone strzałkami skierowanymi w dół.

Książkowi terroryści

Przypominam sobie rozmowę z kolegą, który dowodził, że czytanie stało się obecnie niczym więcej jak modą, taką samą jak bieganie czy przejście na dietę: wszyscy wokół to robią, musisz i ty. Bez względu na to, czy sprawia ci przyjemność i przynosi korzyść. Usiąść w parku na ławce, jechać komunikacją miejską, otulić się wieczorem kocem bez książki w ręku? Nie do pomyślenia. Tak (podobno) rozumują książkowi terroryści.

Książkożercy – nie przeczę, sama się do nich zaliczam. I rzeczywiście, każdą wolną chwilę lubię wypełniać czytaniem. Do głowy by mi jednak nie przyszło, że moje zachowanie nosi znamiona terroryzmu. Przeciwnie. Miło mi niezmiernie, kiedy ktoś zapyta, co czytam, pyta o rekomendację lektury dla siebie albo po prostu napisze, że dzięki kilku książkowym słowom ode mnie odkrył coś, co tak bardzo mu odpowiada. Cóż, jeśli tak wygląda ów „terroryzm”, cieszę się, że jestem na jego usługach.

Myśleć literaturą

Podczas innej rozmowy dowiedziałam się, że istnieje internetowa (a jakże!) platforma, która umożliwia streszczenie tekstu dowolnej długości. Takie narzędzie pozwala, pomimo nieprzeczytania opasłego tomu, w miarę nieźle orientować się w jego treści. Ta wiadomość wywołuje u mnie zdumienie, ale i poczucie triumfu: przecież to jednak oznacza, że tzw. oczytanie nadal poważamy. Skoro chcemy iść drogą na skróty, to znaczy, że na jej końcu znajduje się coś pożądanego. Tak samo przecież szybko chcemy odnosić sukcesy, awansować, zbudować dom, dorobić się.

Last but not least, jak mówi angielskie powiedzonko. Obcojęzyczny wtręt usprawiedliwiam tym, że chcę wspomnieć o wynikach badań przeprowadzonych na Wyspach, a opisanych m.in. w „Guardianie”. Otóż czytanie w znakomity sposób wpływa na naszą atrakcyjność i powodzenie. Nie zdziwi ta konstatacja pewnie nikogo, kto choć raz obdarzył cieplejszym uczuciem drugą osobę po wymianie uwag na temat wspólnych lektur.

I tu dochodzimy do pewnej zasadniczej sprawy. Bo oczywiście czytanie samo w sobie jest cudownym wynalazkiem – ze względu na to, jak genialnie wpływa na nasz język, sposób postrzegania świata i opowiadania o nim, poszerzanie horyzontów, lecz nade wszystko daje nam poczucie przynależności i wspólnoty. Niezależnie od tego, czy przeczytamy 52 czy 2 książki rocznie. Nie o ilość wszak się rozchodzi. Bardziej o pewnego rodzaju umiejętność posługiwania się podobnym kontekstem, skojarzeniem, kodem. Po prostu „dobrze się myśli literaturą”, jak przekonuje w zbiorze swoich esejów literaturoznawca, prof. Ryszard Koziołek. Trzymam się tej tezy jak poręczy, wierzę, że ulepsza nasze myślenie i pozwala nam zbliżać się, jedni do drugich.

Jest dobrze

A że statystyka mówi, że czyta zaledwie 2/5 z nas? Tomasz Makowski, dyrektor Biblioteki Narodowej, która opracowuje raporty czytelnictwa, podkreśla, że sformułowanie “kryzys czytelnictwa” to pewnego rodzaju nadużycie, bo sugeruje, że kiedyś czytaliśmy, a teraz nie. Tymczasem w Polsce nigdy nie był to wysoki odsetek. Pewnym wyjątkiem był początek lat ’90., ale ani w PRL-u, ani przed wojną, ani w XIX w. nie czytano więcej.

Nie ma też co obarczać internetu, bo najmniej czytających jest w grupie 50+, a to osoby, które swoje nawyki wyrobiły jeszcze zanim komputery stały się powszechne, zaś najwięcej czytają ci, którzy rzekomo świata poza komputerem nie widzą, czyli najmłodsi czytelnicy w wieku szkolnym. Cały czas też książka jest świetnym prezentem. Nawet badania pozytywnie zaskakują – w ubiegłym roku w prezencie dostał ją co piąty Polak (rok wcześniej co siódmy). Poza tym, wystarczy wybrać się na dowolne „książkowe” wydarzenie: Targi Wydawców Katolickich, Targi Książki w Krakowie czy – trwające właśnie – Warszawskie Targi Książki, by przekonać się, co dla nas oznacza książka.

Jest zatem dobrze. Niech nas nie wprawiają w zażenowanie liczby. Czytanie to nie słupki, wykresy i procenty. Raporty to jedno, praktyka to drugie. A doświadczenie pokazuje, że nie taki czarny nasz czytelniczy obraz, jak go statystyki kreślą. Bo wcale nie chodzi o to, żebyśmy się na czytanie ścigali. Prof. Koziołek twierdzi, że na szczęście utopia powszechnego czytania się nie ziści. Na szczęście, bo jeśli to książki zaczynają dominować nad codziennością, efektem jest katastrofa. Z tym całym zaczytaniem jest trochę jak z kwasem z przypowieści – wystarczy odrobina, by całe ciasto zakwasić. A gdyby wciąż argumentów nawet za tą odrobiną było mało, pozostaje ten ostateczny (dzięki Wisławo Szymborska!): „Czytanie to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła”.