Siostra Candida Bellotti przeżyła dziesięć pontyfikatów. W 110 urodziny bezbłędnie zaśpiewała „Aidę” Verdiego. Najpierw różaniec, potem taniec – mawiała.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Wiadomość o odejściu włoskiej kamilianki (27 maja) odnotowały media Europy i za oceanem. Co jest w tym niepozornym wydarzeniu? Czy chodzi tylko o fascynację długością życia zakonnicy? Przez ostatnią dekadę zachwycała, kiedy – choć momentami niewyraźnym głosem – z uśmiechem, gestykulując mówiła z pasją o życiu i Bogu. Choć wiedziała czym jest gorycz i nierzadko dopadająca nas niechęć. Miała na to genialne recepty.
Nie bój się błędów
Jako młoda dziewczyna była świetną krawcową. W regionie Veneto i rodzinnej prowincji Werony – urodziła się 20 lutego 1907 r. w Quinzano – zamawiano u niej swetry, szaliki i bezbłędnie skrojone spódnice. Ślęczała nad nawleczoną na igłę nicią do końca życia.
– Sama reperowała sobie habit, dziergała obrusy. Pewnego dnia woła mnie: „Niech będzie, dajcie mi maszynę do szycia, bo ręce już mi odmawiają posłuszeństwa”. Miała wtedy 107 lat. – opowiada w krótkim dokumencie włoskiej telewizji Tv2000 jedna ze współsióstr s. Candidy ze Zgromadzenia Córek św. Kamila.
Choć św. Kamil, patron chorych żył w XVI wieku, to żeńska gałąź jego zgromadzenia powstała dopiero w 1892, a zatwierdził ją Piusa XI w 1931 roku. I dokładnie wtedy s. Candida złożyła swoje śluby. Jednym z nich jest opieka nad chorymi, nawet za cenę własnego życia.
Czytaj także:
Marzyła o rodzinie – Bóg wysyłał ją do zakonu. Jak 30-letnia Ewa zareagowała?
– Miałam 12 lat i pewien ksiądz podarował mi książkę o misjach. Od tego czasu myślałam tylko by wyjechać na misje – wspominała zakonnica.
Vis-a vis jej domu stał szpital. Często przez otwarte okno widziała jęczących z bólu i zanurzonych w samotności. – Ksiądz powiedział mi: po co ci na misje jechać, skoro tu jest tyle pracy. I zostałam. – mówiła.
Igłę krawiecką zamieniła na tą do strzykawek, przyjęła biały z naszytym czerwonym krzyżem habit. – Byłam słaba i chorowita, bałam się, czy dam radę. A tyle dożyłam! – śmiała się.
Jeszcze przed dwoma laty sama pokonywała schody w klasztorze w toskańskiej Lucce. Dużo czytała i słuchała radia. Potem dzieliła się przemyśleniami:
– Powiedzcie młodym, żeby nie zapominali o starszych. I żeby nie bali się błądzić. Błąd popełnił nawet uczeń Chrystusa, Judasz. Żaden błąd nie przekreśla człowieka, trzeba tylko się modlić. I zaczynać od nowa.
Najpierw różaniec, potem taniec
Wstawała między trzecią a czwartą rano. – Ubieram się o świcie od razu, bo boję się spóźnić na mszę świętą – mówiła. – Bóg jest wszystkim. Rozmowy z Nim uczyła mnie mama. Było nas ośmioro rodzeństwa. Codziennie wieczorem mama zbierała nas na różaniec. Kiedy odwiedzali nas przyjaciele, było dużo muzyki, śpiewu. Mama mówiła gościom: najpierw różaniec, a potem taniec.
Tata Candidy śpiewał w kościele, mama codziennie rano zabierała ósemkę maluchów na mszę. Uczyła je ufać Bogu.
– Wierzyłam, że kiedy przychodzi choroba, ból, niesprawiedliwość, śmierć, to wszystko dla mojego dobra. – mówiła. – Czemu chorzy muszą łykać gorzkie lekarstwa? Żeby wyzdrowieć! I takie jest życie.
Czytaj także:
Była miss idzie do zakonu. „Nie ma się czego bać”
Proste, ale obrazowe porównania brzmiały w jej ustach pod koniec życia jak prawdziwe memento.
– Jedziesz autobusem i rzuca cię na wszystkie strony. Co robisz? Chwytasz się poręczy! W życiu nie wahaj się i chwyć się Boga, bo to jest jedyny bezpieczny punkt odniesienia.
Więcej radości w życiu
20 lutego 2014 r. siostrę Candidę odwiedził sam papież Franciszek. Odwiedzało ją też wielu dziennikarzy w poszukiwaniu magicznej recepty na długie życie. „Siostra jest niezwykła!” – krzyknęła do Candidy jedna z reporterek. Zakonnica rozłożyła ręce i bez wahania odparła: – Wszyscy jesteśmy niezwykli! Ale każdy z nas może być jeszcze bardziej niezwykły!
– A w jaki sposób? – dopytała dziennikarka.
– Żyjąc radością! I wsłuchując się w głos Chrystusa. Niektórzy mówią, że nie wierzą. Jak to? Życie to już jest wiara, skoro patrzysz na słońce i księżyc, na narodziny i śmierć, na wszystko to czego nie pojmujesz i co jest nieuchwytne. To jest już wiara.
Czytaj także:
Siostra Anna Bałchan: Najgorzej jest z osobami złowionymi na miłość