Nic bardziej nie mobilizowało mnie do pracy niż fakt, że jestem tatą, mam żonę i dzieci. Najlepszy motywator.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dziś dzień Ojca, więc siebie powspominam jako ojca. Pozwolicie?
Wszystkim panom to polecam! Bądźcie tatusiami! To cudowne, większej radości na świecie nie ma!
Bycie ojcem, bycie tatą – zwłaszcza na samym początku – to cudowne, słodkie zmęczenie.
Tak, najbardziej pamiętam stan ciągłego niewyspania. Antoś urodził się, kiedy Zosia miała półtora roku. Zosia od razu wyczuła, że ktoś jeszcze dołączył do naszej rodzinki, i zaczęła się też domagać uwagi, szczególnie w nocy.
Mijaliśmy się z żoną, jak zombie, raz ona niosła na rękach Zosię, raz Antka, pół godziny później zmiana, w te i z powrotem. Małe mieszkanko na Ursynowie nie dawało specjalnie możliwości manewru, mijaliśmy się w półśnie, na trasie kuchnia – pokój – łazienka. Potem rano, nieprzytomny jechałem do radia autobusem. Nie zawsze trafiałem tam, gdzie trzeba, parę razy przespałem przystanek i przyklejony do szyby budziłem się na pętli. Cztery godziny dyżuru dj-skiego był czasem ponad siły, pamiętam, jak zasnąłem między piosenkami – „Wild Horses” Rolling Stonesów dobiegły do celu, już spałem na pulpicie, wbiegł wtedy mój kolega, krzycząc, że gram ciszę w Radiu ZET.
Czytaj także:
Szymon Majewski: Najpiękniejszy dzień w życiu
Co ciekawe, nic bardziej nie mobilizowało mnie do pracy niż fakt, że jestem tatą, mam żonę i dzieci. Najlepszy motywator. Każdy z moich nowych pomysłów dedykowałem im. Tylko im.
Byłem z klubu „naznaczonych”, herbu „mleczny rycerz”, wszystkie moje koszule można było rozpoznać po białej plamie na ramieniu, tam gdzie po karmieniu „ulewało się” Antkowi albo Zosi. Przez długi czas moje koszule nosiły ten stempel młodego tatusia. Będąc w radiu, telewizji czy prowadząc imprezę, gdy zdejmowałem marynarkę, zawsze widziałem znak, który łączył mnie z domem.
Oczywiście, byłem przy porodzie Antka i Zosi, jak niektórzy koledzy pytali mnie dlaczego, mówiłem: „byłem przy poczęciu, to jestem i przy porodzie”. Schemat typu „żona rodzi – mąż, pije i klepie się po plecach z kolegami” był mi obcy.
Pamiętam, jak trzymałem w ręku pępowinę, a lekarz pozwolił mi ją przeciąć… ten cudowny moment pamiętam do dziś… pulsowanie tętna w pępowinie…
Oczywiście, nie byłbym facetem, gdybym w czasie porodu nie spytał lekarza o wynik wczorajszego meczu i moje wyniki krwi, bo dopiero zrobiłem badania. Moja żona wspomina to do dziś:
„No i wyobraźcie sobie, że przy maksymalnym rozwarciu słyszę, jak mój mąż pyta pana doktora, czy ma dobrą morfologię!?”.
Czytaj także:
Szymon Majewski: „A ja mam szesnaście lat, nie wiem sam, kto serce mi skradł”
Nauczyłem się pracować przy dzieciach, Antek i Zosia skakali na kanapie, Magda robiła obiad, a ja, pomiędzy nimi, pisałem w kuchni na małym stoliku.
Do dziś tak lubię, mimo że mam swój gabinet – uwielbiam pracować z „rodziną na karku”.
Gdy przeprowadzaliśmy się do większego mieszkania, moja żona została robić remont, a ja pojechałem z maluchami nad morze, byliśmy sami we trójkę w małym pokoiku bez łazienki. Kaszubka widząc mnie, samotnego tatusia, nie wierzyła, że w moim małżeństwie jest OK. Jak to? Facet sam, z dziećmi? Żona w domu? Chciała mi stawiać pomniki, codziennie dawała mi kieliszek wiśniówki i pytała: „Nakarmione, przewinięte, śpią?”.
Były nakarmione i przewinięte, i powiem, że takiego wzięcia na plaży nie miałem już nigdy potem, nawet za czasów Szymon Majewski Show. Gdy bawiłem się albo usypiałem dzieci na plaży, okoliczne panie patrzyły na mnie z podziwem, który nigdy nie spotkał Brada Pitta.
Chciałem być tatą „uczestniczącym” i chyba się to udało. Oczywiście, zawód, który wykonuję, jest zawodem marynarza, ale jak nawet prowadziłem coś w innym mieście, od razu najbliższym porannym pociągiem pędziłem do domu, żeby łapać każdą wspólną chwilę.
To są chwile, których nikt mi i nam nie zabierze. Często o tym myślę, gdy widzę w garderobie buty naszych dzieci: Zosi w rozmiarze 39, a zwłaszcza długie jak kajak 46 synka…
Czytaj także:
Szymon Majewski: Wszystkie słoiki mojej Mamy