separateurCreated with Sketch.

Reżyser „Szarych Aniołów” o filmie, ludziach ulicy i Polaku uratowanym w Nowym Jorku

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Jego dokument obejrzał sam papież Franciszek. Po seansie miał powiedzieć: „Błogosławię Twórcom tego filmu”. Aleteia rozmawiała z Josephem Campo, reżyserem.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

„Outcasts. Szare Anioły” to film o Franciszkanach Odnowy, którzy w różnych miejscach świata pomagają tym, którym pomóc się już nie da: wieloletnim narkomanom, przestępcom, prostytutkom, wyrzutkom, zdegenerowanej młodzieży czy umierającym na AIDS.

 

Znamy Joe Campo jako świetnego reżysera i producenta niesamowitego filmu, który przyciągnął do kin wielu ludzi na całym świecie. Ale masz też ogromną charytatywną działalność za sobą. Mógłbyś powiedzieć o niej więcej?

Prowadzę na Brooklynie taki sam dom, jak ten franciszkanów i zabieram tam młodych mężczyzn, którzy potrzebują drugiej szansy w życiu. Czasami potrzebują trzech lub czterech takich szans. Zapewniamy im bezpieczny kąt, miejsce, gdzie mogą zdobywać edukację, pracę, gdzie właściwie mogą zmienić swoje życie. Ten dom jest bardzo restrykcyjny. Nie ma tam narkotyków, alkoholu. Nic z tych rzeczy. To bardzo ustrukturyzowana społeczność, która ma pomagać młodym ludziom wychodzić z biedy.



Czytaj także:
Jak bracia z Bronxu łamią wszelkie bariery w jednym ruchu

 

Joe Campo na Brooklynie

Jak długo się tym zajmujesz?

Dom został założony w 1967 roku, ale ja jestem jego dyrektorem od 26 lat.

Jak to się stało, że obsadzono Cię na tym stanowisku?

Nie mogli znaleźć kogoś wystarczająco szalonego do tej pracy. Ja się pojawiłem i… kocham to!

Przyszedłeś do nich i powiedziałeś „chcę być dyrektorem ośrodka dla wyrzutków”?

Nie, właściwie ten dom był prowadzony przez pewnego ojca. Miał zamiar w końcu go zamknąć, ponieważ nie mógł nikogo znaleźć na swoje miejsce. Czułem wtedy, że jestem wezwany do zrobienia czegoś, ale myślałem, że pojadę do któregoś z krajów Trzeciego Świata, będę się uczył nowego języka, wiesz, jak to jest. W końcu ten franciszkanin zapytał mnie, czy nie rozważałem przeprowadzki na Brooklyn. Oczywiście, nigdy o tym nie myślałem, bo z Brooklynu ludzie się raczej wyprowadzają. Ale powiedziałem „tak”. Zakochałem się w tym domu, zawsze chciałem pracować z ubogimi i poczułem, że to świetna okazja, by odkryć swoje powołanie.



Czytaj także:
9 księży i osób zakonnych. 7 krajów. 1 misja: ewangelizacja przez muzykę

 

Bezdomny Polak w Nowym Jorku

Wiele lat temu pomogłeś pewnemu młodemu Polakowi, który przyjechał do Nowego Jorku i trafił na ulicę…

Tak, pewnego dnia bracia opowiedzieli mi o młodym Polaku, który jest bezdomny, nie ma dokąd pójść. Zapytali mnie, czy mógłbym z nim porozmawiać i sprawdzić, czy nadaje się do domu. Kiedy bracia do mnie dzwonią, zawsze się zgadzam. Poszedłem i spotkałem się z Waldim. Rozmawiałem z nim i czułem, że jest dobrym człowiekiem. Zapytałem go, dlaczego jest bezdomny. Odpowiedział mi: „Przyjechałem do USA z moimi przyjaciółmi, ale oni nie robią nic poza piciem i imprezowaniem. Ja tak nie mogę”. A ja mu na to: „Ok, w moim domu nie ma imprez ani picia, to bardzo poważne miejsce. Jeśli chcesz, mogę ci pomóc, ale musisz naprawdę chcieć tej pomocy”. Przyjęliśmy go i po kilku dniach spędzonych wspólnie, doszedłem do wniosku, że przyjeżdżając do Nowego Jorku nie zdawał sobie sprawy z tego, jak trudno mu tu będzie – był młody, jego angielski nie był aż tak dobry. Powiedziałem mu: „Waldi, pójdę z tobą na układ. Pozwolę ci tu zostać przez kilka miesięcy, musisz dostać pracę, tutaj są inni Polacy przy Green Poincie na Brooklynie, którzy cię zatrudnią. Chcę, żebyś zaoszczędził wszystkie pieniądze. Nie płać mi za wynajem, nie martw się o jedzenie, po prostu zarabiaj pieniądze. Trzymaj je w swojej kieszeni, nie dawaj ich nikomu, nie kupuj alkoholu”.

Byłeś dla niego trochę jak ojciec?

Tak, trochę tak. Potem powiedziałem mu: „Chcę, żebyś wrócił do Polski”. Zapytał: „Dlaczego?”, a ja mu na to: „Nie jesteś gotowy na Amerykę. Zaufaj mi, masz 20 lat, jesteś młodym człowiekiem. Nie rozumiesz tutejszej kultury, popadniesz w tarapaty”. Tak właśnie zrobił. Wrócił do Polski, stał się biznesmenem z sukcesami, ma żonę i dwoje dzieci.

Spotkaliście się podczas Twojego pobytu w Polsce?

Tak, nie mogłem w to uwierzyć. Był wśród publiczności dwa dni temu. Spojrzałem na niego i pomyślałem: „To jest on!”.

Rozpoznałeś go bez problemu?

Tak, jest nieco grubszy (śmiech), podobnie jak ja. Ale tak, rozpoznałem go. Znałem te oczy. Przyjechał tu, by mnie spotkać, jechał samochodem 2,5 godziny, by mi podziękować. Nie mogłem tego pojąć. Uwierzysz, że zatrudnia dziś 30 osób?

Naprawdę?

Tak, nawet daje pracę swoim rodzicom. Powiedziałem mu: „To świetnie, że tak dobrze ci idzie w interesach, ale czy wierzysz w Boga?”. Okazuje się, że chodzi do kościoła, wierzy, wszystko idzie świetnie. Czyli to naprawdę jest dzieło Boga.

Czujesz się ojcem jego sukcesu, czujesz, że to, jak on żyje dzisiaj, to Twoja zasługa?

Cieszę się z jego powodu. Moja praca to dzieło Boże. Nie liczę sukcesów, nie liczę zysków. Waldi jest tym, który powinien zebrać pochwały. Nie ja. On wykonał całą robotę, ja byłem tylko przewodnikiem.



Czytaj także:
Robert De Niro i Massimo Bottura, szef najlepszej restauracji na świecie, otwierają garkuchnię na Bronksie

 

Jeśli robisz coś dla Boga, to musi być świetne!

Jesteśmy pod wrażeniem filmu, ale nie tylko ludzkich historii, które tam przedstawiasz, ale także walorów technicznych. Skończyłeś jakąś szkołę filmową?

Nie, nie skończyłem żadnej szkoły filmowej.

Jak to się stało, że film jest tak profesjonalnie zrobiony?

Cóż, wierzę, że jeśli coś jest zrobione dla Boga, to musi to być „pierwsza klasa”, więc zacząłem sam uczyć się z książek. Żadna z osób, która ze mną współpracowała nie kształciła się w szkole filmowej – z wyjątkiem jednej. Wszyscy jesteśmy samoukami i wiemy, że jesteśmy artystami. Wierzę, że Bóg dał każdemu człowiekowi przynajmniej jeden talent. Ludzie, którzy ze mną pracują, mają wiele talentów. Częścią mojego powołania jest wzięcie tych talentów i ich wyeksponowanie – my to robimy poprzez filmy. Jeśli zabierasz się za coś, co jest dla Kościoła i Boga, to musi to być nie tylko dobre, ale świetne! W przeciwnym razie nie ma sensu tego robić.

Tysiące osób w Polsce przyszło, by zobaczyć Twój film, ale też po to, by spotkać się z Tobą osobiście. Spodziewałeś się tak olbrzymiego zainteresowania?

Jeśli tworzysz coś takiego, nie wiesz, co z tego wyniknie. Jestem bardzo wdzięczny, że film został zaakceptowany tak pięknie. Cieszę się, że mogę być tutaj z tymi ludźmi, bo uwielbiam ludzi. Ale przede wszystkim jestem wdzięczny Bogu za to, że mogłem to wszystko zrobić.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.