Czy Wy też nie umiecie mieć wakacji? I czy wykorzystywanie lata musi odbywać się w miejscach publicznych?
Wbrew obiegowym opiniom wakacje nie zawsze są czasem lemoniady z bąbelkami, smażonych nad ogniskiem marshmallowsów i szalonej jazdy różowym kabrioletem po Los Angeles.
Powiem więcej. W lecie nie zawsze mamy z kim pogadać. Nie wszyscy z wypiekami na twarzy rzucamy się na bilety na Openera. Ba, niektórzy z nas nie dostąpią nawet zaszczytu zjedzenia kiełbasy z grilla.
Bo zdarza się tak, że wakacje to nie do końca miły czas.
Nie pogarszać sytuacji
Może to kwestia introwertyzmu, przemęczenia, wypalenia, niskiego ciśnienia. Albo tego, że nikt nie zabiega o nasz aktywny udział w życiu kulturalno-towarzyskim. A może, tak jak Paulina Mikuła z „Mówiąc inaczej”, nie umiemy odpoczywać, bo nigdy się tego nie nauczyliśmy?
Powodów dla trudnego lata może być sporo. Ale nawet, kiedy jest ciężko, można nie pogarszać sytuacji.
Zmarnowane życie
Wiem, bo sama to robię. Rok za rokiem zakładam, że latem zorganizuję sobie tournée po najciekawszych festiwalach, skorzystam ze wszystkich zaproszeń, poznam tuzin ludzi, napiję się grejpfrutowego piwa nad jeziorem i skoczę na bungee. I byłoby to całkiem realne. Gdyby nie jeden niezmienny fakt.
Od kiedy pamiętam, lato znoszę kiepsko. Albo jeszcze gorzej.
I zamiast się z tym pogodzić, stawiam sobie wymagania. Bo czasu mi nikt nie wróci. Bo szkoda go na zwalnianie tempa. Bo naprawdę bym chciała. Co roku cierpię więc nie tylko na obniżony nastrój i brak sił, ale też na chroniczne poczucie zmarnowanego życia.
Czytaj także:
Jola Szymańska: Belgijska msza, z którą szans nie miały nawet gofry
Eventowe rozczarowania
Z tego powodu wiele razy podejmowałam wyzwanie. Na przekór obawom, lękom i niewygodom wyjeżdżałam w nieznane, szukając własnej recepty na udane wakacje.
I tak, z pielgrzymki do Częstochowy zawróciłam w połowie drugiej doby. Zrozumiałam, że zmęczenie i frustracja nie wpływają pozytywnie na moją relację z Bogiem.
Z festiwali chrześcijańskich pamiętam przepłakane w sypialni koncerty, długie kolejki do spowiedzi i zawstydzenie. Nigdzie nie czuję się tak samotnie, jak w grupie nieznanych i roześmianych osób.
Nawet wakacyjne wyjazdy ze znajomymi były dla mnie bardziej kosztem, niż zyskiem. Nieznane miejsca i obcy ludzie, którzy siadają przy ognisku między oswojonymi twarzami, wywołują we mniestres i popychają do marzeń o pelerynie niewidce.
Z ulgą i żalem
W tym wszystkim zastanawia mnie dziś jedna rzecz. Wybaczcie, że wykorzystam tu nieco patetyczną liczbę mnogą, ale… po co my, introwertycy, robimy sobie taką krzywdę? Dlaczego nie cieszymy się tym, co nas cieszy, a zmuszamy się do tego, co nas stresuje?
Czy czytanie książek przy czekoladowych świecach to nie piękne wakacyjne wspomnienie? Czy zapach świerka przy domowym balkonie i ciepłe, wieczorne powietrze to nie suma szczęścia? Czy słuchanie nocami radiowych audycji jest czymś mniej, niż obecność pod jakąkolwiek sceną?
No, nie.
A skoro nie, warto choć raz w roku pozwolić sobie na ekskluzywne wakacje we własnej, osobistej i gwarantującej odpoczynek strefie komfortu. Dzięki temu nasze lato będzie miało szansę stać się co najmniej znośne.
Czytaj także:
Jola Szymańska: Czym grozi chwila ciszy i jak się przed nią obronić?