separateurCreated with Sketch.

Tomalik: Podróże służą napełnianiu naczynia duchowości

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

To, że od wielu lat gna mnie po różnych miejscach na świecie, rzeczywiście jest efektem poszukiwania duchowości – mówi Aletei Marek Tomalik, podróżnik, pasjonat i znawca Australii.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Marek Tomalik w książce „U ludzi” opisał ponad 30 lat doświadczeń ze swoich podróży po świecie i spotkań z tymi, którzy od wieków zamieszkują wybrane rejony. Nasza rozmowa nie dotyczyła tylko wypraw geograficznych, ale przede wszystkim najważniejszego tematu – poszukiwaniu sedna. O tym, gdzie, dlaczego i w jaki sposób napełniamy naczynia duchowości oraz co zyskujemy podróżując bez bagażu – tego w walizce i tego, na który składają się własne sądy i oczekiwania.

 

Marta Januszewska: Aztek i Aborygen, Tuareg i Hucuł – więcej ich dzieli czy łączy?

Marek Tomalik*: Mają dużo wspólnego. Reportaże wynikają z tego, co się przeżyło, chce się coś zebrać i pokazać. Ale kiedy ta książka zmaterializowała się i ją przejrzałem, stwierdziłem, że to jest rzecz o duchowości. O tym, czego w XXI wieku w świecie zachodnim bardzo nam brakuje. W różnych aspektach daje to o sobie znać i człowiek nie potrafi przed tym uciec. Jesteśmy tutaj bardzo z duchowości wyerodowani, a pierwotne kultury mają nam ogromnie dużo do zaoferowania. 

 

Podróż bez bagażu

Mówisz o tych „starych ludach, które mają najwięcej życiodajnej wody”?

Ich pierwotność dla nas może jawić się jako zabobony, ale jeśli dokładnie się przyjrzymy, zobaczymy, że to nam brakuje czegoś, co oni mają. Choć materialnie mają niewiele, ich aspiracje są znacznie mniejsze. Są przekierowani na inne, chyba bardziej właściwe, tory. Dla przykładu Indianie Huichole z północno-środkowego Meksyku są ludźmi skupionymi na swojej religijności, która nie ma nic wspólnego z żadną dużą religią typu chrześcijaństwo czy katolicyzm. 80 proc. czasu poświęcają na pielęgnowanie korzeni religijnych, to ich czyni szczęśliwymi. Pewien Huichol, Juan, przyjechał do Polski z małą torebką, w której miał jeden strój na zapas. Nikt z nas w podróż zagraniczną, przez ocean, nie wybrałby się w taki sposób. Nawet zaczepiano go i pytano, czy nie zgubił bagażu. A z drugiej strony, kiedy ci Indianie odbywają ceremonię i organizm zaczyna wołać o sen, to kładą się gdziekolwiek. Nie ma karimaty, dachu nad głową, śpiwora. W naszym rozumieniu podróży – także do niedawna w moim – to rzeczy niezbędne. Zatem jeśli tak popatrzymy na tych ludzi, to łączy ich pewna pierwotność. Różna w różnych miejscach. Ja też nie podchodzę do tego dosłownie. Czasem puszczam oko, dla mnie na przykład Aztekiem jest organizator festiwalu muzyki progresywnej, który być może ma część krwi azteckiej, sądząc po wyglądzie, ale opowieść o nim dotyczy jego pojmowania świata.

Czy organizując „Wyprawy w sedno sprawy” właśnie tego poszukujesz? Zaspokojenia potrzeb duchowych?

Tak. Jak się nad tym teraz głębiej zastanowić, a mogę sobie już na taką perspektywę pozwolić, to po pierwsze stwierdzam, że nic się nie dzieje bez powodu. To, że od wielu lat gna mnie po różnych miejscach na świecie, rzeczywiście jest efektem poszukiwania duchowości. Te podróże służą napełnianiu naczynia, w którym powinien mieszkać duch i wydaje mi się, że się to jakoś udaje.


Dominika siedzi na ławce nad jeziorem
Czytaj także:
8 rzeczy, których o życiu nauczyłam się na… Erasmusie

Marek Tomalik

Archiwum prywatne autora
Marek Tomalik – podróżnik

 

Napełnianie duchowego naczynia

A czemu łatwiej to naczynie wypełnić na drugim końcu świata zamiast w Beskidach?

W Beskidach też można! Uwielbiam to miejsce, identyfikuję się z nim silnie. Dla mnie to nie tylko polskie Beskidy. Tak samo czuję się w Beskidzie Wschodnim, czy w Rumunii, gdzie kończą się Karpaty, czy na Słowacji. Jeśli ktoś pyta, gdzie mieszkam, odpowiadam: w Beskidach. A dlaczego napełniam naczynie daleko? Bo jeżeli nie dostrzegam takiej możliwości blisko, to może znajdę ją gdzie indziej. Zaczęło się to u mnie od Australii, potem posypały się inne kierunki. Udało mi się spotkać fantastycznych ludzi, którzy dokonali zmiany w sposobie mojego widzenia świata. Ale nie przeczę – są na pewno tacy ludzie w Beskidach, tylko mnie do nich do tej pory nie udało się dotrzeć.

A może to jest tak, że jesteśmy „chomikami”: obrastamy w różne rzeczy, a kiedy ruszamy gdzieś dalej, chcąc nie chcąc, musimy się jakoś ogołocić. Trochę jak Huichol Juan, co spakował się w jedną torebkę.

Ale oczywiście! Okazuje się, że my tych wszystkich rzeczy nie potrzebujemy, bo gdyby nam los kazał nagle opuścić swoje miejsce, okazuje się, że możemy sobie dość szybko zorganizować to, do czego przywykliśmy w innym, uwić nowe gniazdo. Przykład indiański jest dobry, bo pokazuje, że rzeczy są tak naprawdę czymś zbędnym. 80 proc. rozmyślanie, medytacja, modlitwa, 20 proc. – praca.

U nas jest na odwrót.

Pytanie, czy można odwrócić proporcje? Te najbardziej odważne społeczności, zwykle mocno odizolowane, zdają sobie z tego sprawę i żyje im się dobrze. Coś, co nazywamy wolnością, dla nich jest pełnią. Oczywiście, też mają swoje problemy. Nie chcę stworzyć iluzji. W rozdziale o Aborygenach opisuję bardzo trudne rzeczy, oni musieli przez dekady radzić sobie z ingerencją białego człowieka. Ciężko się z tego podnieść – uciekają w narkotyki, alkohol, odurzanie się benzyną… Na dodatek biała Australia cały czas umywa ręce.


Wanda Rutkiewicz
Czytaj także:
O Wandzie, która została w górach na zawsze…

 

Duchowe ubóstwo

Ale nie jesteś w tej opowieści stronniczy, nie ma gloryfikacji uciemiężonych i piętnowania sprawców. Mówisz o błędach i bolączkach wszystkich.

Pozwala mi na to mój wiek. „Magiczne” 52. To ważny cykl. Czas, kiedy kalendarz słoneczny zrównuje się z rytualnym. W Meksyku to okres niepokojącego oczekiwania na nowe, czas przełomu. Dla człowieka czas dojrzałości, kiedy powinien już wiedzieć co jest w porządku, a co nie. Między innymi wtedy przestaje osądzać. Np. mogę powiedzieć o Aborygenach: brudasy, lenie, nie potrafią się zorganizować, to jest złe. To jest nasze widzenie. Aborygen, który przyszedłby do naszego świata, powiedziałby: to też jest złe. To znaczy, może się nam wydawać, że tak by powiedział, bo on by nas zrozumiał. Powiedziałby pewnie: ja tego nie chcę, bo to jest dla mnie złe, ale nie będę tego oceniał. Myślę, że to ich przewaga nad nami. My, ludzie z tzw. Zachodu, chcemy wyrokować, że gdzieś indziej powinno być tak i tak. Z tego powodu rodzi się ból. Wdziera się siła, nie moc. Moc jest po stronie Aborygenów. Siła jest z wojskiem, z bronią, pieniądzem, „prawem” – przez chwilę można wygrać. Ale potem pojawia się np. taki Ghandi, wątły człowiek o lasce, który porywa całe Indie przeciwko potężnemu imperium.

Zawsze Cię tak ciągnęło do ludzi?

Nie. Bardzo otwarcie piszę o tym we wstępie do książki. Unikałem ich. Miałem problemy w kontaktach. Przez podróże, otwarcie się na ludzi widziałem, że nie tracę, a zyskuję. Ale bardzo ważne jest, z kim się zadajesz. Zawsze lepiej, kiedy zadajemy się z ludźmi, którzy nas unoszą. Spójrzmy na historię Meksyku, gdzie mamy Pakala, jednego z władców państw majańskich w Palenque. Na jego grobowcu jest m.in. rysunek kukurydzy – symbol wzrastania. Powinieneś się piąć do góry. Umierając człowiek przewraca się pod tą kukurydzą, ale to tylko chwilowe, bo wraca do miejsca, które już zna z ceremonii. Pakal był spokojny o swoją śmierć, bo wiedział, że idzie do dobrego, znanego mu świata, tam, skąd przyszedł. I robił to z ufnością.

Twój przykład pokazuje, że można przejść drogę od wyizolowania do stanu lgnięcia do innych. Czyli jednak jesteśmy istotami społecznymi, tylko nie zawsze sobie to uświadamiamy?

Bardzo rzadko sobie to uświadamiamy. Jesteśmy tak mocno odarci z pewnych fundamentalnych rzeczy, że nawet nie zdajemy sobie sprawy z naszego ubóstwa. Przy Aborygenach jesteśmy duchowymi karłami. Nie ma ludzi lepszych i gorszych, to są jakieś nasze wymysły. Wszyscy mamy potężny potencjał. Tylko u nich para poszła w duchowość, a u nas w technologie, które miały ułatwiać życie, a je zepsuły, bo tak naprawdę oderwały nas od sedna sprawy.


Magda karmi wielbiłąda
Czytaj także:
Magda, 39 krajów i stwardnienie rozsiane. „Nie ma rzeczy niemożliwych!”

*Marek Tomalik – podróżnik, dziennikarz prasowy i radiowy, z wykształcenia geolog, autor książek. Pasjonat i znawca Australii. Twórca i organizator 23 edycji Festiwalu Podróżników „Trzy Żywioły” oraz innych imprez artystycznych. Menadżer zespołów rockowych. Stały współpracownik National Geographic i Jazz Forum.Więcej: www.australia-przygoda.com, www.wsednosprawy.pl

Marek Tomalik

Materiały prasowe
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.