separateurCreated with Sketch.

Czy ty mnie jeszcze kochasz? Wątpliwości na drodze do małżeństwa

Para siedzaca na ławce wparku i rozmawiająca
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Prawdziwym krokiem milowym było to, że siedząc obok siebie tego sierpniowego dnia na ławce w parku, stworzyliśmy listę pod nieco populistycznym tytułem: „By żyło się lepiej”.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Prawdziwym krokiem milowym było to, że siedząc obok siebie tego sierpniowego dnia na ławce w parku, stworzyliśmy listę pod nieco populistycznym tytułem: „By żyło się lepiej”.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Gdy poznałam mojego przyszłego męża, od razu mi się spodobał. Pamiętam, że świetnie nam się gadało na rejsie, co przerodziło się w wymianę coraz dłuższej korespondencji. Pierwszy wypad do kina i na kawę. Szalone bicie serca na dźwięk przychodzącej wiadomości, motyle w brzuchu podczas długich rozmów do białego rana, a potem jeszcze i tak dodatkowe SMS-y lub maile, bo zapomniało się dopowiedzieć czegoś bardzo ważnego.

Zupełnie jednak nie pamiętam, kiedy to wszystko minęło. Przecież nie nagle, nie gwałtownie, a jednak zupełnie tym zaskoczeni, dwa lata po tym, jak zaczęliśmy się spotykać, znaleźliśmy się w zupełnie innym miejscu.

 

 

Czy ty mnie jeszcze kochasz?

Zakochanie jakby zwiędło, powoli ustępując miejsca delikatnej rutynie, swobodzie, może też przyzwyczajeniu? Na dodatek wszystko to zbiegło się w czasie z dość stresującym i pełnym napięcia okresem mojej rekrutacji na studia oraz operacji rekonstrukcji więzadeł kolanowych mojego lubego.

Oboje byliśmy nerwowi i czuliśmy, że coś się między nami psuje, coś wypala. Coraz częściej byliśmy na siebie zirytowani i zmęczeni swoim towarzystwem, zarazem nie wiedząc, co się właściwie dzieje i czemu jest tak kiepsko. Kulminacyjnym momentem okazała się telefoniczna rozmowa. Padło kilka gorzkich słów przerywanych pełnymi napięcia minutami ciszy. W końcu mając dość takiego dziwnego stanu, konfrontacyjnym tonem zapytałam:

– To powiedz mi szczerze, czy ty w ogóle mnie jeszcze kochasz?

– Nie wiem – padła niespodziewana i zdecydowanie nieprawidłowa odpowiedź.

– To lepiej się zastanów, bo póki tego nie wiesz, nie ma sensu byśmy byli nadal parą. Cześć! – gwałtownie się rozłączyłam.

Po czym poszłam płakać przez pół nocy w poduszkę mojego starszego brata. Dramat na miarę współczesnej powieści Jane Austen.

Uniosłam się dumą, ale kierowały mną nie tylko emocje. Z całą pewnością twierdzę, że póki nie jesteśmy małżeństwem, mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek zastanawiać się i analizować, czy rzeczywiście chcemy wiązać się z tym człowiekiem na całe życie.

 
 

Związek – tak czy nie?

Jest jednak różnica w ocenianiu „potencjału przyszłego małżonka”, a tym, czy w ogóle chcemy być w związku. Jeśli mamy wątpliwości przez dłuższy czas, rozstanie może okazać się bardzo pomocne. Pozwala nabrać dystansu i zweryfikować swoje przywiązanie. Jeśli strata boli i żałujesz – masz jasność. Jeśli trochę szkoda, ale właściwie jest dobrze – też masz jasność.

Niepewne tak, to pewne nie – tę złotą zasadę odkryłam co prawda dużo później, ale w większości przypadków się doskonale sprawdza.

Nie minęły dwa tygodnie, gdy zadzwonił chłopak marnotrawny z prośbą o spotkanie. Urażona duma co prawda nadal nieco bolała, ale wrodzona ciekawość zwyciężyła. Spotkaliśmy się i wysłuchałam przeprosin. Ale nie one, choć istotne, były najważniejsze.

 
 

By żyło się lepiej

Prawdziwym krokiem milowym było to, że siedząc obok siebie tego sierpniowego dnia na ławce w parku, stworzyliśmy listę pod nieco populistycznym tytułem: „By żyło się lepiej”. Każde z nas miało prawo i zdobyło się na odwagę, by szczerze powiedzieć o tym, co nas boli, drażni lub po prostu co chcemy zmienić. By po czasie nie zniekształcić i nie zapomnieć o tym, spisaliśmy wszystko na kartce, dodając jeszcze dla równowagi rubrykę, co jest super i za co chcemy sobie podziękować

Uważam, że to był prawdziwy przełom w naszej relacji i najlepsza szansa, jaka mogła nam się na tamtym etapie przytrafić. Mam wrażenie, że właśnie wtedy na tej ławce zaczęła się nasza wspólna droga do małżeństwa decyzja, że będziemy okazywać sobie miłość i to tak, jak potrzebuje tego druga strona, a nie tak, jak nam się wydaje, że jest dobrze. Tak naprawdę dopiero od tego momentu zaczęliśmy świadomie budować relację miedzy nami, a nie tylko w niej tkwić, niesieni na coraz słabszej fali zakochania minionych miesięcy. Które zresztą wróciło w nowym wymiarze, gdy zaczęliśmy widzieć, jak druga strona stara się i wprowadza ustalenia w czyn.

Rozstanie w naszym przypadku okazało się początkiem dużo głębszej i lepszej relacji. Gdyby jednak potoczyło się inaczej i zakończyło naszą znajomość definitywnie? Też byłoby zmianą na lepsze. Może oznaczałoby początek poszukiwań innej osoby, z którą zbudowalibyśmy szczęśliwszy niż wówczas nasz związek? Może nie, lecz na pewno było lepszym rozwiązaniem niż tkwienie w niezrozumieniu i tracenie nawzajem swojego czasu złudzeniem relacji.

Teraz, gdy jesteśmy małżeństwem, burzliwe rozstanie nie wchodzi w grę. Mimo to czasem rozstajemy się na dwa tygodnie – tym razem jednak nie duchowo, emocjonalnie, ale fizycznie, zazwyczaj z powodów służbowych. I choć nie lubię, gdy oddzielne wyjazdy się przedłużają, tęsknota, jaką po niej mamy ku sobie, jest drogocenna. Od czasu do czasu można też „rozstać się” i w małżeństwie, by móc na nowo uświadomić sobie, co nas naprawdę łączy.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.