Wiem, że kochać to przyjmować ludzi takimi jakimi są, a nie takimi, jakimi chciałabym ich zobaczyć (nie wyłączając z tej grupy siebie samego), ale wciąż potykam się o te same sznurówki.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Bywają takie relacje, które z właściwą sobie bezczelnością obnażają moje niemoce i zaspy tłuszczu na skórze serca. Kochamy albo przestrzegamy prawa, przestańmy udawać. Niektórzy ludzie figurują w rejestrze naszych doznań jako uosobienie wszystkich lęków. Mamy kochać nieprzyjaciół, wścibskie koleżanki, narcystycznych szefów, teściowe, synowe, byłego chłopaka lub byłego męża i – jeszcze na dobitkę – polityków. Ta „sądna lista” może nie być zbyt długa, ale nie to najbardziej nas niepokoi. Najgorsze jest to, że w ogóle istnieje.
Czytaj także:
Franciszek: Każdego dnia musimy nauczyć się sztuki miłości
Tekst pełen zaskoczenia
Emocji dodaje prosta i obnażająca fakty myśl, iż naprawdę jesteśmy śmieszni w wyrażaniu miłości. To akurat jest urocze. Jak mała dziewczynka ubrana w korale mamy i duże czerwone szpilki. Jak chłopcy bawiący się plastikowym pistoletem na wodę.
Liczymy, że miłość nie zaboli, dopóki nie przytrafi się nam ktoś, kto wyraźnie wykracza poza możliwości naszego ukochania. Nie chodzi mi tutaj – broń wszystko, co może! – o toksyczne historie znoszone w imię wyższych idei, ale o zwyczajne egzystowanie z kimś o innym niż ja komunikacie zwrotnym. Z kimś, z kim, delikatnie mówiąc, totalnie nie po drodze. Z kimś, kto uważa że z Katowic do Warszawy najlepiej dostać się przez Wielki Kanion.
Pomógł mi tekst, o którym wcześniej myślałam „nudy z psiej budy”. Takie właśnie niepozorne słowa okazały się najpiękniejsze, bo właśnie o trudnej miłości. A brzmią tak:
Pewnego razu Jezus przechodził w szabat wśród zbóż. Uczniowie Jego, odczuwając głód, zaczęli zrywać kłosy i jeść. Gdy to ujrzeli faryzeusze, rzekli Mu: «Oto Twoi uczniowie czynią to, czego nie wolno czynić w szabat». A On im odpowiedział: «(…) Gdybyście zrozumieli, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary, nie potępialibyście niewinnych. Albowiem Syn Człowieczy jest Panem szabatu». (Mt 12, 1-8).
Moje szabaty
Mam wrażenie, że każdy i każda z nas ma swoich nieokiełznanych uczniów, łuskających kłosy w nieodpowiednim momencie. Masz już totalnie dość, a ten ktoś wciąż się do Ciebie dobija. Żenujące. Są jakieś granice.
Mamy swoje szabaty. Kochamy od-do. I tak to już jest. Nikt z nas nie ma bezkrytycznego serca. Mamy swoje kultowe dni, godziny, minuty, tematy, wątki, przestrzenie, w których chcemy mieć święty spokój.
Bo jak przyjąć kogoś, kto najzwyczajniej w świecie zwala mnie z nóg? Spuszczam szlaban zapierającymi się rękami. „Więcej miłości nie będzie!” – manifestuję każdą komórką.
Czuję, że na siłę niczego w sobie nie przesunę, że to łaska, że nie potrafię kochać jak w melodramacie. Obym tylko w ferworze uruchamiania mechanizmów obronnych i siłowania się z sobą nie zapomniała, że miłości nie pokonają przepisy, czas albo wielkie wody. Że jest nadzieja. Bogu dzięki, nie zaleją jej rzeki moich usprawiedliwień.
Czytaj także:
Magda Frączek: Awatar, czyli życie bez prawdziwych relacji
Kraina absurdu zwana miłosierdziem
Ta osoba, która łuska kłosy w naszym szabacie jest jedyną, która może nas uratować.
Od naszego zapatrzenia się w siebie. Od świętego spokoju, samozadowolenia. Chodzi mi o to, że trudna miłość, miłość, której heroizm polega na porzuceniu myśli o zemście, na nie życzeniu komuś „źle”, na zatrzymaniu destrukcyjnych postępowań przypomina nam, że nasze możliwości kochania kogoś są w gruncie rzeczy zawsze ograniczone.
Być może mierzenie się z trudną miłością świadczy o najsubtelniejszym pięknie człowieczeństwa. Ten ktoś, kto wywleka nasze życie daleko, wprost do krainy absurdu też ma swoje miejsce w naszej historii. Podczas gdy nie mamy już siły, pomysłów i jeszcze raz siły, aby coś z tym wszystkim zrobić, porywamy się na najbardziej szalony ruch i obdarzamy siebie, tę całą trudną sytuację i naszego „kłosożercę” miłosierdziem. Dosyć ofiar, tłuczenia głową w mur, rozbitych talerzy. Bezsilność ma piękne, zmarszczone dłonie staruszki. Pokazuje nam, że kiedy już odpuścimy sobie wszystkie prawa i nakazy, następuje moment zwrotny – idziemy tam, gdzie niesie nas Droga. Stajemy się jej poddani.
Myślę, że tego właśnie uczą nas melomanii wyjadania małych ziarenek naszego komfortu, których tak namiętnie tępimy w naszych małych wojnach. Sprawiają, że stajemy się wolni na rzecz czegoś lepszego – Życia, z całym bogactwem i nędzą jego inwentarza.