Kłopot z pracoholizmem polega na tym, że niby nazywa jakiś duży problem dla poszczególnych ludzi, ale jednocześnie spotyka się z ogromnym społecznym uznaniem.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Sezon na truskawki kończy się jak co roku wysypem tekstów, które mają pomóc pracoholikowi w spędzeniu urlopu. Autorzy podpowiadają, czy lepiej być online (i jedną nogą w pracy) czy offline (wtedy stres związany z odcięciem od spraw zawodowych może być nie do wytrzymania). Radzą, czy właściwszym pomysłem jest branie jednego długiego urlopu, czy kilku krótszych; wakacje aktywne, czy wręcz przeciwnie – pozbawione wysiłku.
Temat interesuje mnie żywo. Gdy pisałam książkę o work-life balance, pracoholizm zajął mi najwięcej czasu. Początkowo docierałam do literatury, według której przyczyny pracoholizmu są złożone i trudno je określić. Uznając takie wytłumaczenie za niewystarczające, szukałam dalej. Może dlatego, że sama w jakimś stopniu zaliczam się do tej grupy – choć mam nadzieję, że od czasu „zdiagnozowania” jestem już tylko zdrowiejącym pracoholikiem.
Kłopot z pracoholizmem polega na tym, że niby nazywa jakiś duży problem konkretnego człowieka (i często jeszcze większy dla jego bliskich), ale zarazem spotyka się ze społecznym uznaniem. Wspieramy i oklaskujemy pracoholików. W potocznym wyobrażeniu pracoholik to ten, co wyprzedza nas z piskiem opon swoim SUV-em, ma jasno sprecyzowane cele zawodowe i jest po prostu człowiekiem sukcesu. Dlatego pracoholizm jest noszony jak order na piersi.
Czytaj także:
Urlop z książką. Sześć idealnych lektur na wakacje
Czasami mieszają się pojęcia: pracoholikiem nie jest ktoś, kto lubi swoją pracę i nią się pasjonuje. Nie należy pracoholizmu także mylić z pracowitością. Pracoholik realizuje się tylko i wyłącznie w pracy. Z niej czerpie całą swoją tożsamość. Nie ma innych zainteresowań, eksploatuje siebie bez ograniczeń, a jego czy jej relacje prywatne obumierają; staje się w życiu innych osób wielkim nieobecnym.
Z tego powodu doradzanie pracoholikowi, jakich strategii użyć, by w ogóle przetrwał konieczność wyjazdu na wakacje – nie ma sensu. Tak jak nie ma sensu zajmowanie się dietą przy kompulsywnym objadaniu się. Pracoholizm, jak inne uzależnienia, jest chorobą emocji i to nimi trzeba się zająć.
Ponieważ praca daje poczucie kontroli nad rzeczywistością i informuje nas, że coś potrafimy, świetnie nadaje się do uśmierzania emocjonalnego bólu. Ten ból może także objawiać się w nas jako pustka czy niepokój. Przychodzi, gdy jesteśmy sami ze sobą, niezaangażowani w żadne działanie. Albo kiedy wchodzimy w świat relacji z bliskimi osobami w gronie rodziny czy znajomych. Wtedy zaczyna dawać o sobie znać. Do jego przyczyn często trzeba się długo dokopywać. Ten dyskomfort informuje mnie o mojej wewnętrznej ranie – o jakimś deficycie, niezaspokojonej emocjonalnej potrzebie, na skutek której dzisiaj nie umiem radzić sobie z własnymi uczuciami.
Czytaj także:
Zamiast na urlop pojechała służyć. Rozmowa z wolontariuszką, która pracowała w obozie dla uchodźców we Francji
Mogę być kimś zamkniętym na relacje z innymi – bo w tych relacjach było kiedyś tyle cierpienia, że nauczyłem się żyć w skorupie i nikogo nie wpuszczać dalej niż do sieni. Mogę być tak poraniony przez relacje z domu, w którym wzrastałem, że straszna jest dla mnie myśl, kim byłbym bez mojej listy zawodowych sukcesów. Mogłoby się okazać, że małym, zawstydzanym czy traktowanym bardzo źle chłopcem czy dziewczynką, z czasów, gdy zabrakło miłości. To ona wyposaża nas na całe życie w przekonanie, że jesteśmy wartościowymi ludźmi, z definicji zasługującymi na szacunek. I na ten szacunek nie trzeba zarobić stosem przewalonych zleceń i wyrywaniem się do podejmowania jeszcze zadań innych osób, często udowadniając, że „nikt tego nie zrobi lepiej niż ja”.
Dopiero rozpoznanie swojego bólu i powrót do wydarzeń, które go spowodowały, może coś wnieść. Proces ten pomaga zobaczyć, dlaczego praca stała się protezą, zaspokajającą najgłębsze potrzeby, a także rozpoznać, jakie to są potrzeby. Potrzeba sensu życia? Potrzeba uznania, którego kiedyś zabrakło? Usłyszenia owego „jestem z ciebie dumny”, które nigdy nie padło z ust taty? Potrzeba więzi i intymności, którą trzeba było przysypać zadaniami? Potrzeba kontroli i bezpieczeństwa, którego nie dał pełen przemocy dom?
Taka wyprawa w głąb siebie otwiera drogę do urlopu pracoholika. Zmiana nie zachodzi z dnia na dzień; kompetencje potrzebne do szczęśliwego życia w relacji do siebie samego i innych wymagają praktyki. Bez tego – rady są tak samo chybione, jak zestaw podpowiedzi dla osoby uzależnionej od alkoholu, jak nie pić przez dwa tygodnie. A przecież chodzi o co innego. Pracoholik uczy się na nowo radości życia – i to właśnie całe życie ma do wygrania.
Czytaj także:
W wakacje zadbaj o siebie!