Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Kiedy w 1220 roku kustosz kolegiaty sandomierskiej kazał pakować swoje podróżne kufry, z pewnością nawet nie przypuszczał, co go czeka. Czesław wybierał się z biskupem krakowskim Iwo Odrowążem do papieża, pewnie miał do przedstawienia jakieś sprawy kolegiackie. Miał jednak wrócić z tej drogi już jako ktoś zupełnie inny.
Czytamy o nim w źródłach już jako o dojrzałym mężczyźnie, sprawującym wysoki urząd kościelny, wymagający dużej odpowiedzialności i dający przez to duży prestiż. Drogi do niego możemy się tylko domyślać. Czesław zapewne pochodził z rodziny, która była na tyle zamożna, że było ją stać na oddanie syna do szkoły katedralnej.
Ukończywszy ją, zdecydował się na przyjęcie święceń, a potem został kanonikiem. Musiał być zdolny intelektualnie i posiadać talent dyplomatyczny, skoro w tak trudnym czasie jak rozbicie dzielnicowe doszedł tak wysoko. Był też człowiekiem głębokiej wiary, ale na to dowody mamy mocniejsze niż tylko domysły.
W 1220 roku wyruszył wraz ze swoim biskupem (wtedy Sandomierz należał do diecezji krakowskiej) oraz jego kuzynem, Jackiem Odrowążem, w drogę do Viterbo. Tam przebywał wtedy papież i tam też spotkali założyciela dominikanów, Dominika z Caleruegi.
Biskup Iwo, będąc pod wrażeniem charyzmatu nowego zakonu, zgodził się, by trzech mężczyzn z jego otoczenia wstąpiło do nowicjatu. Wśród nich był Czesław. Idąc za Bożym wezwaniem i biskupią prośbą, wyrzekł się tego, co dotychczas osiągnął i został ubogim kaznodzieją. Był jednym z ostatnich braci, którzy przyjęli habit z rąk samego Dominika – było to w 1221 roku.
Już w drodze na ziemie polskie założyli pierwszy klasztor we Fryzaku. Do Krakowa dotarli 1 listopada 1221 roku. Już około czterech lat później, jak chce Jan Długosz, Jacek i Czesław ruszyli na pierwsze misje. Najpierw do Czech, gdzie założyli klasztor w Pradze, a potem na Śląsk.
Tu, we Wrocławiu, Czesław został, troszcząc się o rozwój nowej fundacji jako przeor. Kiedy wspólnota jako tako okrzepła, zaczął chodzić po Dolnym Śląsku z misjami. Zasłynął darem słowa, ale także cudami.
W 1233 roku bracia polskiej prowincji okazali mu swoje zaufanie, wybierając go na prowincjała. Rządził mądrze, niestety trzy lata później rozchorował się na tyle ciężko, że musiano go odwołać z urzędu. Pozostał we Wrocławiu, głosząc nadal kazania, spowiadając, a nade wszystko modląc się.
Modlitwa Czesława okazała się szczególnie potrzebna i pomocna, kiedy zimą 1241 roku miasto oblegli Tatarzy. Ludność uciekła za mury zamku, ale i tak wszyscy byli w panice, że armia mongolska go zdobędzie.
Poproszono o wstawiennictwo Czesława. Na odpowiedź Boga na jego prośby nie trzeba było długo czekać – nad miastem nagle ukazała się kula ognia. To zjawisko tak przeraziło najeźdźców, że uciekli.
Dominikanin zmarł nieco ponad rok później, 15 lipca 1242 roku. Kiedy około dwadzieścia lat później polscy dominikanie sporządzili na polecenie władz zakonu listę tutejszych braci zmarłych w opinii świętości, Czesław także się na niej znalazł. Jednak na beatyfikację musiał czekać do początku XVIII wieku.
Jest patronem Wrocławia, ale z osobistego doświadczenia mogę powiedzieć, że można na niego liczyć również we wszelkich problemach finansowych. Wynika to zapewne z tego, że chociaż jest rasowym psem Pańskim, to jednak pozostały w nim cechy zapobiegliwego kustosza, świadomego także przyziemnych potrzeb.
Świadectwem takiego podejścia może być chociażby to, że kiedy pod koniec II wojny światowej bombardowano Wrocław, zadbał o cudowne ocalenie swojej kaplicy. Wiedział, że łatwiej troszczyć się o ducha wiernych, mając do dyspozycji przestrzeń między stabilnymi ścianami i pod szczelnym dachem.