Szymona Majewskiego wspomnienie najwspanialszych wakacji w życiu!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Do tej pory spotykam ludzi, którzy uważają, że to bujda, że sobie wymyślam. Pytają mnie:
– Co? W środku stanu wojennego, za komuny, budujecie na środku jeziora obóz na palach? Z placem apelowym, z miejscem na ognisko? I co jeszcze powiesz, że ze zwodzonym mostem??
– Tak, był zwodzony most…
Tak, był zwodzony most, był plac apelowy, były chatki na wzór indiańskich, z plecionej maty i był bujane prycze. A to wszystko na środku Jeziora Morawy w 1982 r. I to był nasz pomysł, nasz, czyli najstarszego plutonu 16 WDH im. Zawiszy Czarnego.
Czytaj także:
Szymon Majewski: „A ja mam szesnaście lat, nie wiem sam, kto serce mi skradł”
Pamiętam, jak mój drużynowy „Szwejk”, czyli Marek Gajdziński wpadł do mnie w styczniu 1982 roku, pokazał rysunek indiańskich chatek rodem z powieści Alfreda Szklarskiego i powiedział, że fajnie byłoby takie zbudować. Było ciemno, zimno, śnieżnie jakby na zamówienie Jaruzelskiego, ale to ten właśnie pomysł ogrzewał nas w te ponure dni.
Już na wiosnę mieliśmy plan, reszta to były dobre chęci, wyobraźnia i te cudowne 16 lat…, czyli jedyne w swoim rodzaju paliwo.
16 WDH, czyli popularna 16-tka słynęła z niekonwencjonalnych pomysłów i swoistej wariackiej czasami fantazji, ale żeby zamienić się w Indian nad Morawami, to wychodziło daleko poza czapki ówczesnego ZHP. Pamiętam, że już w kwietniu o niczym innym nie myślałem jak o tym obozie, rzecz jasne jak zwykle przepłacając to otarciem się o niezdanie. Jakoś wizja obozu na palach wydawała mi się bardziej kolorowa niż ponure oblicze Hugona Kołłątaja, patrona mojej szkoły.
Czytaj także:
Kim jest współczesny harcerz i dlaczego lubi spać w lesie?
W lipcu nasz pluton, czyli dwa zastępy, „Dziki” i „Wilki”, pojechał na Morawy, trzy tygodnie wcześniej od innych. Najpierw zaczęliśmy wbijać pale konstrukcyjne w dno jeziora naszym ręcznym kafarem. Dwóch stało po bokach na specjalnej platformie, a jeden z góry wbijał pal.
Równolegle pletliśmy maty z trzcin na dachy i ściany naszych chatek. Trzciny cięliśmy po drugiej stronie jeziora, potem wiązaliśmy je i przewoziliśmy na takiej tratwie, wiosłując pagajem. Po dwóch godzinach byliśmy na miejscu.
Pracowaliśmy po dziesięć, dwanaście godzin dzienne, z przerwą na wpadanie do wody z dachu chatki, wyścigi trzcinowymi tratwami i inne hopsztosy. To było jak sen, na zajęciach praktyczno-technicznych w szkole nie chciało nam się zrobić deski do krojenia, a tu robiliśmy konstrukcje Indian XX wieku.
Po trzech tygodniach trzy chatki stanęły, środkowa zajmowana była przez „Szwejka”, dwie boczne przez zastępy „Dzików” i „Wilków”.
Już wtedy zaczęli przyjeżdżać turyści, żeby oglądać tą dziwną indiańską konstrukcję na środku Moraw.
Czytaj także:
Szymon Majewski: Strażnik z Teksasu, czyli chudy Szymek kontra reszta świata!
A my w tym czasie spędzaliśmy tam wakacje i obóz życia, który przeszedł do legendy 16 WDH im. Zawiszy Czarnego, drużyny, która liczy sobie już 105 lat!
Najmilej wspominam ogniska na środku jeziora (tak, było miejsce na ognisko z falowanej wysuwanej blachy) i chwile, kiedy rano mogłeś przez ścianę rzucić okiem na jezioro.
I to, jak stojąc na warcie podziwiałem z pomostu magiczny moment, gdy jezioro budzi się do życia. Nic nie odda tej radości, gdy na porannym apelu wciągaliśmy flagę na maszt stojący na środku jeziora.
Miałem 16 lat i byłem w 16-tce.
I to się wtedy najbardziej liczyło.
Klaw Boys!
Autorami zdjęć są Marek Talacha, Paweł Szadkowski i Marek Gajdziński.