separateurCreated with Sketch.

Krzysztof Zanussi: Wiary nie da się włożyć do lodówki

Krzysztof Zanussi
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

O wierze, która bez wątpienia jest niebezpieczna i lęku przed tymi, którzy wierzą ślepo – opowiada Krzysztof Zanussi, reżyser i scenarzysta filmowy.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Krzysztof Zanussi – polski reżyser i scenarzysta filmowy, teatralny i telewizyjny, producent filmowy, publicysta i pedagog oraz filozof odpowiada na pytania o wiarę w czasach niewiary, duchowość w świecie, w którym wiara wydaje się przeżytkiem.

 

Joanna Bielska-Krawczyk: W Pańskich filmach powraca wątek wiary. Wbrew temu, co mówili krytycy na temat „Obcego ciała” (że Pan jest niby taki jednoznaczny w swoim katolicyzmie), ja zauważam jednak raczej mnożone przez Pana wątpliwości. Dostrzegam bowiem w Pańskim kinie tendencję do pokazywania wiary w chiaroscuro – czyli trochę w świetle, a trochę w cieniu. Dużo jest zawieszonych gdzieś nad nią pytań i wątpliwości, niejasności, dotyczących choćby wyborów wierzących bohaterów. Weźmy postać graną przez Agatę Buzek w „Obcym ciele”: jej decyzja nie może podlegać jednoznacznemu wartościowaniu, a w każdym razie jej konsekwencje skłaniają widza do pytania: „A może byłoby lepiej, gdyby taka decyzja nie została podjęta?”. To samo pojawia się w filmie „Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest”. Postać zakonnicy, grana przez Maję Komorowską, z jednej strony zostaje ukazana jako pogrążona w kryzysie, z drugiej zaś strony dowiadujemy się, że ma rany, które wyglądają prawie jak stygmaty.

Krzysztof Zanussi: Tak, ale można też podejrzewać ją o histerię.


Zmarł Jerzy Stuhr
Czytaj także:
Rak to czas próby. Wywiad z Barbarą i Jerzym Stuhrami

 

Wiara i wątpliwości

Ona nawet sama mówi o histerii. Podważa religijną wartość swoich ran. Od razu wszystko racjonalizuje. I właściwie ciągle pojawiają się w Pańskich filmach takie wątpliwości.

Zarzut jednoznaczności, który mi stawiano, wynika właśnie z określonych przesłanek ideologicznych. W tej chwili pewna grupa ludzi dojrzała do takiej strategii, że religię należy ośmieszać, pokazywać jako – mówiąc językiem potocznym – obciachową (a tymczasem w świetle współczesnej nauki obciachem jest na przykład myślenie przyczynowo-skutkowe, ale o tym się już nie mówi). Religia z woli jej przeciwników ma funkcjonować jako obciach. Pisał o tym wspaniale Leszek Kołakowski  w „Jezusie ośmieszonym”. Znamienne jest, że tego tekstu za życia nie wydał, bo to byłaby denuncjacja. Kołakowski zadenuncjował pewną taktykę, polegającą na tym, żeby nie dyskutować, tylko zepchnąć z progu dany pogląd jako niepoważny; stworzyć wrażenie, że o tym się już nie rozmawia, bo to jest śmieszne. Wiem dobrze, że właśnie z tego powodu tak interpretowano mój film. A przecież ja jestem jak najdalszy od jednoznaczności. Już jeden z ojców Kościoła zauważył, że wiara bez wątpienia jest niebezpieczną wiarą. I ja to mówię otwartym tekstem w moim ostatnim filmie. Często zwracam na to uwagę, używając tandetnej metafory: wiary nie da się włożyć do lodówki, nie można jej mieć; ona jest procesem dynamicznym. Wiara, którą osiągam wieczorem przed zaśnięciem, gaśnie już o poranku. Trzeba ją odbudowywać od nowa. Trzeba jej szukać. To nie jest coś, co się dostało raz na zawsze.

Jak pisał Miłosz: „(…) jednego dnia wierzę, drugiego dnia nie wierzę”. I ten proces cały czas trwa.

O takie właśnie myślenie na temat religii się upominam, ponieważ bardzo się boję tych, co wierzą ślepo.

Można jednak bać się i tych, którzy na oślep wiarę atakują, potępiając ją w czambuł. Pan w swojej twórczości utrzymuje się pomiędzy dwoma biegunami: ślepej wiary i całkowitego zwątpienia. Stara się Pan kroczyć ścieżką blisko wiary, ale jednocześnie blisko rozumu, stawiając pytania, które ją podważają, ciągle testują…

Chodzi o to, żeby nie uciekać od tych pytań, żeby ich nie omijać, nie zamykać na nie uszu. Przypomina mi się obawa zgorszenia, która była na pewno słabością Kościoła w XIX wieku, kiedy nie pozwalano wiernym czytać Biblii, a przynajmniej na pewno nie wolno było czytać Starego Testamentu, żeby go nie zinterpretować opacznie. To była wiara może adekwatna do tamtych czasów, ale dla nas dzisiaj – mała…

Bardzo lękowa.

I nieufna. A przecież jeżeli na dnie wiary ma być prawda, to znaczy, że trzeba też pozwolić ją sondować.

Jeśli ufać słowom: „Prawda was wyzwoli”.

Dzisiaj widzę jednak chrześcijan, którzy wydają mi się w niebezpieczny sposób pewni siebie. Patrzę na nich jak na ludzi, którzy chodzą po krze i nie wiedzą, że lód się może ­załamać.



Czytaj także:
Czasy się zmieniają, dylematy moralne nie. Powrót do „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego

 

Widzę siłę w chrześcijaństwie

Anna Żurawska: W Pana filmach młodzi ludzie bardzo często szukają odpowiedzi na fundamentalne pytania w zakonach monastycznych. Myślę tutaj o „Iluminacji”, „Życiu jako śmiertelnej chorobie przenoszonej drogą płciową”, także o „Suplemencie”. Dlaczego właśnie tam – do mnichów – kieruje Pan swoich bohaterów?

Dlatego, że tam właśnie lokuję swoją nadzieję. To jest adres, pod który sam bym się udał. Za młodu przesiedziałem nawet parę dni w klasztorze buddyjskim i też próbowałem odczuć, co ci mnisi przeżywają. Oczywiście przez barierę kulturową niewiele byłem w stanie z tego wynieść, ale to, co do mnie dotarło, było raczej potwierdzeniem analogii. I byłem bliższy poczucia, że jest mi to bliskie, niż że jest mi to dalekie. Pomimo że oni mamrotali mantry , a ja jestem zbyt racjonalny na takie zabiegi, choć je szanuję – mam oczywiście na myśli medytację, tybetańską czy czysto wschodnią.

Oni po prostu mają świetne narzędzia do tego, żeby przemieniać człowieka od wewnątrz.

Jestem otwarty na wszystkie religie. Moją wybrałem spośród innych, które zbadałem na tyle, na ile mogłem. Jeżelibym uwierzył, że gdzieś indziej jest bliżej zbawienia, tobym się przeniósł. Nie robię tego, bo jakoś mnie nic nie przekonało. Widzę siłę w chrześcijaństwie, i to w zachodnim chrześcijaństwie, właściwie tylko w jednym jego odgałęzieniu – tym śródziemnomorskim, łacińskim. Tu dostrzegam równowagę między światem materialnym a tym znajdującym się poza czasem i przestrzenią, w którym liczy się już tylko duch. Myśmy ją osiągnęli. Dlatego u nas powstał ten fenomen: fantom, ale wartościowy fantom rozwoju, czyli wzrostu materialnego i duchowego. Jak zaczęliśmy produkować wszystkim dostępną pszenicę, to zaczęliśmy się też mniej mordować, jako że dawniej mordowaliśmy się z głodu. To taki przykład, rodzaj skrótu myślowego. Zasobność materialna pomogła nam – jako zbiorowości – postępować etyczniej (chociaż przykład XX wieku podważa to, co mówię).



Czytaj także:
5 filmów Zanussiego, które zabiorą cię w intelektualną podróż

*Fragment rozmowy pochodzi z książki „Wiara w czasach niewiary. Rozmowy o współczesnej religijności” (Wydawnictwo Znak, 2017)

Wiara w czasach niewiary