separateurCreated with Sketch.

Jak zobaczyłem pełnię męstwa na… Polach Grunwaldzkich

fot. Stefan Czerniecki

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Niezależnie od tego, czy chodzimy na co dzień w koszuli ze spinkami i krawatem pod szyją, czy może w dżinsowych podartych spodniach jako hydraulik, jest coś, co nas jednoczy. Idea. Męstwo. Walka.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Byłem na polach Grunwaldu. Tak, tak. Wiem. Kiedyś pewnie wyglądały inaczej. Chociaż… Jakby tak się mocno postarać. Przecież 607 lat temu też była łąka (po coś przecież tę otwartą przestrzeń na decydujące starcie wojsk wybrano). Też były drzewa. Czy było ich dużo więcej niż teraz? Bardzo prawdopodobne. Ale niebo już mogło wyglądać zupełnie tak samo jak teraz. I lipcowa trawa mogła powoli żółknąć od nadmiaru letniego słońca. I pobliskie jeziorko Lubień musiało już być na mapie. Kto wie? Może piły z niego wodę szykowane do boju konie najznamienniejszego rycerstwa Korony? Może…

Przecież nawet Jan Długosz pisał o nim: „Przebywszy przestrzeń dwumilową (ok. 10 km), na której wokół płonęły wsie wrogów, po przybyciu na mające być wsławione przyszłą bitwą pola wsi Stębarku i Grunwaldu, kazał rozbić obóz wśród zarośli i gajów, których tutaj było wiele. Namiot kapliczny polecił ustawić na wzgórzu od strony jeziora Lubień, zamierzając wysłuchać mszy w czasie, gdy wojsko zajmowało się rozbijaniem obozu”.



Czytaj także:
Mężczyzna, który karmi całe sąsiedztwo za pomocą jednej skrzynki

 

Tak. Trudno będzie mnie przekonać. Myślę, że akurat Grunwald, mimo upływu kolejnych lat, jest nadal jednym z tych miejsc w naszym kraju, gdzie wszelkie inscenizacje nawiązujące do historii mają jak najbardziej wiarygodne podstawy. Nie ma tu w pobliżu żadnych domostw, żadnych autostrad. Nawet za słupami wysokiego napięcia trzeba się troszkę porozglądać. Dla mnie – bądź co bądź historycznego laika – takie warunki do oglądania historycznej inscenizacji bitewnej są jak znalazł. Nie trzeba nawet nazbyt przymykać oczu, aby sobie to wszystko wyobrazić. Słowem: miód i malina.

Podczas inscenizacji, jak większość widzów, siedziałem sobie na polanie i oglądałem ich. Dzielnych, okutych w ciężkie zbroje. Dźwigających miecze. Paradujących na pięknie uzbrojonych koniach. Z chorągwiami powiewającymi na wietrze. I nie przeszkodziła mi nawet wizyta w krzyżackim obozie na kilka chwil przed decydującą inscenizacją. Kiedy to znajoma sprzed lat, rozpoznana przeze mnie, pomimo jej mieszczańskiego stroju, stwierdziła z okrutną szczerością: – Stefan, przyznam się szczerze, że nie mam pojęcia, kiedy my dotrzemy na tę bitwę. Dziś w nocy wiele się działo. Siedzieliśmy chyba troszkę za długo…

Nie, zupełnie mi to nie przeszkadzało. Dla mnie liczyło się to, co widzę teraz. W sobotę 15 lipca 2017 o godzinie piętnastej. Wiadomo, że to aktorzy. Wiadomo, że to rycerze XXI wieku. Mający swe zawody, mający swe profesje. Wiadomo, że inscenizacji uczyli się długi czas i od początku wszyscy wiedzą, kto wygra. To jednak nie było teraz ważne.

Dla mnie najważniejsze były bowiem oczy pewnego chłopca. Siedział obok mnie. Zupełnie niedaleko. Zapatrzony w swoich idoli. W ideę męstwa. Takiego, o jakim de facto marzy każdy z nas. Z nas, mężczyzn.


Ludzie modlący się w kościele
Czytaj także:
Mężczyźni! Chodźmy do kościoła, jesteśmy tam potrzebni!

 

Niezależnie od tego, czy chodzimy na co dzień w koszuli ze spinkami i krawatem pod szyją, czy może w dżinsowych podartych spodniach jako hydraulik. To jest to, co nas jednoczy. Idea. Męstwo. Walka. O zaszczyt. O pełne podziwu spojrzenie niewiasty. O podziw tego malca siedzącego obok.

Zresztą, najprawdopodobniej także i ja patrzyłem w tej chwili na bitewne pole podobnie jak ten maluch obok. Nie wiem o tym tylko dlatego, bo nikt mi nie powiedział. Ale przecież moje tęsknoty nie różnią się wiele od tch jego. Czysta rywalizacja, męska rozróba, odpowiedzialność za kraj, za rodzinę, za żonę.

I było w tej inscenizacji jeszcze coś. Gdy czytający fragmenty „Roczników” Jana Długosza, pełniący podczas inscenizacji bitwy rolę narratora Krzysztof Górecki zaczął opisywać moment, w którym dzielny i odważny król Władysław Jagiełło udał się do namiotu, aby wysłuchać mszy świętej. By wysłuchać jej dwa razy. To wtedy…

Wtedy się zadziało. W punkt. Nie potrzeba było już więcej mówić. Więcej pisać. Dla mnie ta historia, to świadectwo stało się niczym najlepsza motywacyjno-trenerska odezwa, jaką można wymyśleć dla katolickiego mężczyzny. Budzący aplauz wśród swoich wojsk, dzielny, o męskim spojrzeniu, jadący dostojnie po grunwaldzkich polach na swoim rumaku opatulonym w czerwone chorągwie z biały orłem: nasz król. I ten król, ten Jagiełło dobrze wie, co jest w tym wszystkim najważniejsze. Nawet on. Który – po ludzku – ma wszystko.

Pełnia męstwa osiągnięta. Zobaczyłem ją. Dzięki tym aktorom. Dzięki słowom Długosza. Dzięki intuicji. Nie potrzebuję więcej. Mogę wracać do domu.



Czytaj także:
Jak zostać „dobrym materiałem” na męża i ojca?

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.