Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
2 sierpnia 2016 roku zmarł kard. Franciszek Macharski. Publikujemy fragment rozdziału z książki Małgorzaty Bilskiej "Nic na pokaz. Fenomen Brata Alberta" (wydawnictwo W drodze), poświęcony byłemu metropolicie krakowskiemu. Opowiada Janusz Poniewierski.
Długo myślałem, że więź łącząca Franciszka Macharskiego z bratem Albertem Chmielowskim zrodziła się pod wpływem przyjaźni z Karolem Wojtyłą, autorem dramatu „Brat naszego Boga”. Okazało się jednak, że Macharski odkrywał dla siebie Brata Alberta niezależnie od Wojtyły.
W tej jego fascynacji musiało być coś przykuwającego uwagę innych, skoro – już w 1946 roku – ks. prof. Konstanty Michalski, autor wydanej wówczas książki o Adamie Chmielowskim, podarował ją, wraz z autografem, dziewiętnastoletniemu seminarzyście Franciszkowi Macharskiemu.
Przyszły kardynał, o którym po jego śmierci pisano, że umiał „zapakować swoje życie do jednej sfatygowanej walizki” (tak właśnie wprowadził się na Franciszkańską i tak się z niej wyprowadził), nigdy ponoć się z tą książką nie rozstawał. Miał ją przy sobie w pierwszej parafii w Kozach i w seminarium duchownym (w którym pracował jako ojciec duchowny, wykładowca, a w końcu jego rektor), w pałacu arcybiskupim i w tzw. Chatce stojącej tuż przy klasztorze albertynek, gdzie zamieszkał po przejściu na emeryturę. Zakonnice, które się nim opiekowały, opowiadają, że dziełko Michalskiego stale leżało na jego biurku, było pod ręką. (…)
Jakie było źródło fascynacji kardynała Franciszka Bratem Albertem? Na czym opierał się ów – ewidentnie ich łączący – duchowy związek?
Na pierwszy rzut oka dzieliła ich głęboka przepaść: Franciszek stał przecież na szczycie drabiny społecznej, nosił tytuł księcia Kościoła, Albert zaś – choć po latach ogłoszony świętym – był w tej hierarchii wart tyle co bezdomni. Ponadto Chmielowski to radykał, który oddał Jezusowi dosłownie wszystko, Macharski zaś przypominał raczej rozsądnego sternika, który musi zważać na to, co robi, ażeby ocalić łódź i jej pasażerów przed zatopieniem.
Dopiero lektura jego książki [„Z Bratem naszego Boga” - red.] uprzytomniła mi, że Brat Albert był dla Kardynała – a przez niego może się stać i dla nas: słuchaczy i czytelników jego kazań – przewodnikiem na drodze doświadczenia mistycznego. Kimś, kto (i jego, i nas) zaprasza do udziału w pielgrzymce o wiele dalszej i głębszej – i chce nas ze sobą zabrać w zupełnie inną "szerokość, długość, wysokość i głębokość".
On pragnie nas doprowadzić do tajemnicy Bożego bogactwa, które jest tak szerokie i tak długie, i tak wysokie, i tak głębokie, że nie musimy się lękać, iż są w nim jakieś granice. Nie spoglądamy jednakże w głąb tej tajemnicy, tak jak się patrzy w jakąś czeluść, gdzie panuje tylko ciemność. Czujemy natomiast, że – aby przekroczyć jej próg – potrzebne jest nam przewodnictwo w Duchu Świętym. (…) Brat Albert dał się tej tajemnicy posiąść, dał się nią oczarować. Dał się jej posiąść w sensie bardzo zwyczajnym − stał się bowiem jej domownikiem (…).
Franciszek Macharski patrzył w głąb tej tajemnicy, kontemplując obraz Adama Chmielowskiego Ecce Homo i tam, w oczach i sercu cierpiącego Jezusa, znajdując odpowiedź na pytanie, kim jest Pan Bóg – i kim jest człowiek. I czym jest Kościół, w którego centrum musi być człowiek. I na czym polega służba drugiemu, której wzór dał nam Jezus.
Przez lata kierowania archidiecezją Kardynał mówił – czasem szeptał – Kościołowi, czyli nam, jego członkom:
(…) Na ostatnim etapie swego życia – na emeryturze – kardynał Franciszek zamieszkał przy niezwykle prostym i pięknym kościele Ecce Homo, w którym złożone są relikwie św. Brata Alberta, choć mógł sobie wybrać przestronne i bardzo wygodne mieszkanie z widokiem na Wawel, przy jednej z najpiękniejszych ulic Krakowa. On jednak wolał się usunąć, pójść na swoiste „peryferie” – z dala od ścisłego centrum, gdzie podejmowane są decyzje, krzyżują się informacje i spotyka się niejeden krakowski „salon”. Zrezygnował z dalszego egzystowania w roli „kogoś ważnego” (dobrze poinformowanego, i wpływowego) na rzecz bycia „domownikiem” Brata Alberta i szczególnie tu czczonego Chrystusa Ecce Homo, który „uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci” (Ef 2, 8).
Zdarzyło mi się kilka razy odwiedzić Księdza Kardynała w jego albertyńskiej „Chatce”. Był pogodny, sprawiał wrażenie człowieka szczęśliwego. Kto wie – gdybym go wtedy zapytał o powód tak radykalnej odmiany życia – być może odpowiedziałby mi słowami, jakie Karol Wojtyła włożył w usta bohatera dramatu „Brat naszego Boga”: „Wybrałem większą wolność”?
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.