Kłótnie towarzyszą nam od najmłodszych lat. Ale jesteśmy zdziwieni, gdy zaczynamy się kłócić się z ukochanym. Jak to? Czemu, skoro się kochamy i jesteśmy jednością, nadal się nie rozumiemy?
Kłóciliśmy się z naszymi rodzicami krzycząc w niebogłosy i wijąc się w rękach wyciągającej z kałuży błota mamy lub dosadniej przechodząc okres buntu. Kłóciliśmy się z kolegami z podwórka o „bazę”, z najlepszą przyjaciółką o miejsce w szkolnej ławce i miliony razy o wszystko z bratem czy siostrą. A jednak gdy
kłótnie pojawiają się w naszym związku czy późniejszym małżeństwie – jesteśmy czasem zdziwieni, jak to możliwe? Czemu, skoro się kochamy i jesteśmy jednością, nadal się nie rozumiemy?
Jesteśmy jednym, ale nie tym samym
Nasza „druga połowa” jest człowiekiem i jak z każdym innym człowiekiem z którym wejdziesz w bliższą relację – prędzej czy później pojawią się konflikty i nieporozumienia. Co więcej, nasz współmałżonek ma w pewien sposób gorzej, bo wobec niego/niej pozwalamy sobie często na mniej wybredne i dużo precyzyjniej raniące komentarze, niż pod adresem obojętnych nam osób.
Tak jakby to, że ktoś jest „nasz”, dawało nam jakiekolwiek prawo do agresji wobec niego/niej. Ale agresja może wyrażać się nie tylko poziomem decybeli i złośliwością wyrzucanych przez nas pretensji. Równie dobrze może być lekceważącym milczeniem, ignorującym każdą próbę pojednania. Dobra kłótnia czy też rozmowa na trudny, bolesny temat to nieproste zadanie.
Kłótnia jest jak burza – musi od czasu do czasu nadejść i albo spali, albo oczyści. Cała sztuka polega na tym, w jaki sposób się kłócimy i co robimy, jak już kurz opadnie. Jeśli robimy to dobrze, konflikt jest szansą na wejście na wyższy poziom naszej relacji.
Szakal i żyrafa
Komunikowanie swoich potrzeb w sposób konkretny, ale nie krzywdzący, może być trudne w nerwach i pośpiechu dnia powszedniego. Szczególnie jeśli styl w naszym domu rodzinnym promował raczej zamiatanie pod dywan, niż uczciwą rozmowę. Dobra wiadomość jest taka, że niezależnie od wieku,
zawsze możemy próbować się tego nauczyć. Podstawą jest
umiejętne nazywanie swoich emocji i ich źródła. Jedną ze „szkół” komunikacji jest propozycja Porozumienia Bez Przemocy Marshalla Rosenberga, którego idee opisałam w
oddzielnym artykule. Nawet jeśli nie zaadoptują się one w naszym małżeństwie, mogą stać się
inspiracją do pewnych poprawek i trzeźwej oceny sytuacji.
Poczucie humoru
Nieocenionym i niedocenionym rozładowaniem sporów jest wspólny śmiech. Nie raz, nie dwa, a raczej dwa lub trzy tysiące razy rozbrajał nasze spięcia. Wspólny śmiech rozluźnia zaciśnięte szczęki i napięte mięśnie, wyrzuca endorfiny i spuszcza balon zadęcia. Z biegiem wspólnych lat coraz bardziej doceniam jego niezawodną rolę – zbliża ludzi, a nokautuje te głupotki, zgrzyty poczciwej codzienności, o które nie warto kruszyć kopii.
Lepszy model
Coś o co walczę, gdy mój mąż zwrócił mi uwagę, że z przynajmniej 10-ciu możliwych wersji interpretacji jego zachowania, wybieram zawsze tą najgorszą. Te same fakty odbieramy, tłumaczyły sobie w różny sposób – dajmy szansę na poznanie percepcji drugiej strony, zamiast zakładać, że znamy motywację i każde słowo które padnie z ust tłumaczącego się męża czy żony.
Spóźniła się po raz kolejny? Po raz kolejny nie zakładaj, że zrobiła to, bo Cię nie szanuje. Nie pamiętał o Twoich urodzinach? Może nie dlatego, że się dla niego nie liczysz, tylko ma bardzo stresujący okres w pracy i ledwie pamięta, jak sam się nazywa. Uwierz w dobre intencje, a przynajmniej nie zakładaj złych, zanim nie wysłuchasz relacji ze źródła.
Przepraszaj i wybaczaj
Nie zawsze da się dojść do satysfakcjonującego obie strony kompromisu. Nawet gdy wracamy do tematu po kilka razy i wałkujemy go na wszystkie strony, możemy pozostać z poczuciem niepełnego zrozumienia, „wybrakowanej” zgody. Czasem po prostu trzeba to zaakceptować i już. Bez roztrząsania, ale i bez chowania urazy. Broń Boże nie nawołuję do cichych dni czy udawania, że nic się nie stało! Raczej do przyjęcia prostej prawdy – nie ruszymy dalej, jeśli nie będziemy sobie wybaczać. Ksiądz Pawlukiewicz opowiadał kiedyś o parze staruszków, która zdradziła mu sekret wieloletniego udanego małżeństwa.
Po ślubie obiecaliśmy sobie, że ten kto po kłótni uważa, że jest winny, nie przychodzi na wspólną wieczorną modlitwę – zawsze stawialiśmy się na nią oboje!
Zachwycająco mądre rozwiązanie – po pierwsze, bo wspólna modlitwa otwiera nas na siebie i każe powiedzieć „przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy…”. Po drugie, pojednanie następuje jeszcze tego samego dnia, nie pozwalając zranionej sercu pielęgnować żalu i chować go pod skrycie zapłakaną poduszkę. Czyli „gniewajcie się, a nie grzeszcie. Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce”.
Niech nie zachodzi, nawet w trakcie tych burz nieporozumień. Kłótnia może być dla naszej relacji ratunkiem. Wyładowaniem, po którym w końcu odetchniemy z ulgą świeżym powietrzem. Aż do następnego i kolejnego razu naszego coraz lepszego wspólnego życia.