separateurCreated with Sketch.

Co pallotyni robili na planie filmu „Ptaki śpiewają w Kigali”?

PTAKI ŚPIEWAJĄ W KIGALI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ula Urzędowska - 23.09.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Film Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego to uniwersalna przypowieść, a bohaterka mogłaby być Bośniaczką albo Żydówką uratowaną z Holocaustu w Polsce.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Do kin w piątek wszedł film Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego „Ptaki śpiewają w Kigali”. Partnerem produkcji jest pallotyńska Fundacja Salvatti.pl — pallotyńscy misjonarze pracują w Rwandzie od ponad 40 lat. W ostatnim roku dzięki wsparciu Fundacji Salvatti.pl udało się wybudować oddział położniczy przy ośrodku zdrowia w Kigali oraz zakupić autobus szkolny dla uczniów z Masaka. Rozmawiamy z pallotynem ks. Jerzym Limanówką, prezesem Fundacji Salvatti.pl.

 

Ula Urzędowska: Czy Ksiądz już widział film „Ptaki śpiewają w Kigali” Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego?

Ks. Jerzy Limanówka: Oglądałem i jestem pod dużym wrażeniem. Film ma ciekawą koncepcję i montaż. Bardzo dużo ważnych rzeczy dzieje się tu w bliskim planie. To nie jest opowieść wprost, film ma wiele symboli i niedopowiedzeń. To  uniwersalna przypowieść, a bohaterka mogłaby być Bośniaczką albo Żydówką uratowaną z Holocaustu w Polsce.

 

Studio filmowe u pallotynów

Jak spotkały się te dwa światy, ekipa filmowa i pallotyni?

W filmie pojawiają się podziękowania dla ks. Stanisława Stawickiego, który jest przyjacielem rodziny Krauze. Wiem, że służył swoją wiedzą i doświadczeniem przy pracy nad scenariuszem. W samej Rwandzie po prostu trudno nie spotkać pallotynów. Swego czasu było tu nawet 50 polskich pallotynów, teraz jest ich 6 i około stu miejscowych misjonarzy. To jest kraj wielkości województwa mazowieckiego. Mamy kilkanaście placówek i duże możliwości organizacyjne, więc musieliśmy się spotkać.

Słyszałam, że u pallotynów w Kigali było studio filmowe.

W naszym Centrum Pastoralnym ekipa miała zarezerwowane dwie sale. Stały tam telewizory, komputery, pracowała filmowa administracja. Nasi wolontariusze statystowali w filmie. Całą noc spędziliśmy na lotnisku, gdzie powstawały m.in. sceny ewakuacji z Rwandy. Nauczyliśmy się wtedy, że film to czekanie i duble, ale efekt w naszym przypadku jest taki, że przez pół sekundy widać na ekranie jednego z wolontariuszy (śmiech). Cieszę się, że tak właśnie mogliśmy pomóc, a zadanie filmowe było bardzo proste. W samolocie lecącym z Rwandy mieliśmy po prostu spać. Pamiętam też,  że jeden z braci pallotynów zbijał klatki dla ptaków potrzebne na planie.

Pallotyni są w Rwandzie już od 40 lat.

Tak, i wciąż są tu misjonarze, którzy wyjechali w tej, jak my to mówimy, pierwszej karawanie. To była grupa 8 pallotynów, pionierów misji.



Czytaj także:


 

Wczoraj Hutu, jutro Tutsi

Karawana, która w 1973 roku dotarła do Rwandy – co zastała na miejscu?

Jak wspominają misjonarze, Rwanda miała wtedy tylko jedną drogę asfaltową (4 km) z lotniska do centrum Kigali. Było też spore rondo, na którym pasły się kozy. Dziś to miejsce jest nie do poznania. Mimo wszystko obserwujemy bardzo duży skok cywilizacyjny. Pierwsza karawana szybko stworzyła wspólnotę i otworzyła dwie placówki, m.in. pierwszą drukarnię. Nasi misjonarze trafili na trudny czas, bo trzeba wiedzieć, że konflikt między Tutsi i Hutu nie wybuchł nagle w 1994 roku. Już wtedy było niespokojnie.

W filmie pada takie zdanie (cytuję z pamięci): wczoraj Hutu, jutro Tutsi. Kto będzie jutro?

Tak, ten konflikt już wtedy nabrzmiewał. Misjonarze musieli się wykazać dużym wyczuciem i zrozumieniem tej jakże innej struktury myślenia. Należy jednak podkreślić niezwykły entuzjazm mieszkańców Rwandy i to, że oni zawsze są religijni. To była ważna płaszczyzna porozumienia, a druga sprawa to kult przodków, czyli to, co my określamy jako obcowanie świętych. W Rwandzie, co może się wydawać zaskakujące, nie ma cmentarzy, a zmarłych chowa się koło domu, czasem wręcz pod progiem. To wcale nie oznacza braku szacunku. Rwandyjczycy nie pielęgnują miejsc pochówku, ale obecność przodków w ich życiu jest bardzo widoczna. Co z tego, że my stawiamy naszym bliskim wystawne grobowce, kiedy bywa, że odwiedzamy cmentarz tylko kilka razy w roku. Jeśli chodzi o relacje Tutsi i Hutu, to jest to temat tabu. Ja nigdy w Rwandzie o tym nie rozmawiałem, a obecni tam misjonarze też mówią niechętnie. To jest tak naprawdę konflikt wielkich mocarstw, które zantagonizowały te dwa plemiona.



Czytaj także:
Kibeho – afrykańskie Lourdes. Jedyne uznane objawienia maryjne w Afryce

 

Konflikt w Rwandzie

Mocne oskarżenie w tej sprawie pada z ust jednej z bohaterek filmu.

Tak. W Rwandzie przed 1994 rokiem dużo było małżeństw mieszanych, a przecież to jest najlepszy barometr pokazujący, jak żyją ze sobą te dwie grupy. Nie chcę uogólniać, bo każdy kraj jest inny, ale partie polityczne w Afryce są fikcją. To są tak naprawdę plemiona, które owszem, rywalizują ze sobą, ale to nie oznacza, że musi być między nimi konflikt.

W filmie jest wstrząsający dialog o zaopatrzeniu pracowników organizacji charytatywnych (drogi alkohol i sery), które znalazły się w Rwandzie po 1994 roku.

Pomoc Afryce to bardzo trudny temat. Pierwotnym założeniem było, że dajemy im rybę, bo są głodni i trzeba ich nakarmić. Drugim etapem była wędka, żeby sami sobie poradzili, czyli cała idea pomocy rozwojowej. Ta formuła właśnie się wyczerpuje i to jest raczej fiasko.

Dlaczego?

Pomoc niestety nie zawsze trafia w potrzeby mieszkańców Afryki. Podam przykład, bodajże w Kenii wdrożono program rybołówstwa w odpowiedzi na panujący tam głód. To w ogóle nie zadziałało, bo nikt wcześniej nie sprawdził, że mieszkańcy tego terenu brzydzą się jeść ryby. Pewne projekty nie funkcjonują, bo po wybudowaniu np. studni, na miejscu nie zostaje nikt, kto się tym dalej zaopiekuje. Taka inwestycja szybko niszczeje. W przypadku misjonarzy nie ma tej obawy, bo zawsze ktoś jest na miejscu i kontynuuje dzieło. Takim przykładem jest m.in. szkoła dla dzieci ociemniałych w Kibeho, którą prowadzą siostry.



Czytaj także:
Dajemy wędkę zamiast ryby. Pallotyńska Adopcja Serca

 

Ryba i wędka

Jeśli nie sprawdziła się formuła pomocy rozwojowej, to jaki jest kolejny etap?

W Fundacji Salvatti uważamy, że po etapie ryby i wędki nadszedł czas na kupowanie ryby. Mówimy więc „zdobądź rybę, a my ją od ciebie kupimy”. Taka jest idea sklepu, w którym się spotykamy (sklep stacjonarny z kawiarnią Amakuru w Warszawie przy Al. Solidarności 101). Sprowadzamy i sprzedajemy kawę oraz rękodzieło. To jest budowanie normalnej relacji handlowej. Uważamy, że najwyższy czas zacząć traktować mieszkańców Afryki po partnersku. To jest prosty mechanizm i działa od razu. Popyt rodzi podaż. Nawet ostatnio, gdy pakowaliśmy kontener z miejscowymi produktami, otaczał nas tłum rzemieślników.

Jak stare telefony komórkowe mogą pomóc sprawie?

Rynek obrotu starymi telefonami jest ogromny. Współpracujemy z firmą, która skupuje od nas te aparaty i zysk z jednej sztuki to średnio 5 złotych. To konkretna pomoc dla misji i ochrona środowiska.

Jakie są obecne cele misji?

Teraz stawiamy na edukację. Rwanda do 1994 roku była francuskojęzyczna, ale gdy po 1994 r. władzę przejęli potomkowie emigrantów z Ugandy (anglojęzyczni), dekretem prezydenckim zarządzono zmianę języka na angielski. Żartujemy czasem, że oni już nie mówią po francusku, a jeszcze nie mówią po angielsku. Edukacja w szkole średniej jest prowadzona po angielsku, ale proszę sobie wyobrazić, że ja z tym nauczycielem nie mogłem się w tym języku porozumieć. W odpowiedzi na to rozwijamy więc projekt stypendialny. Obecnie w Rwandzie wspieramy 5 studentów, m.in. medycyny, pielęgniarstwa i budownictwa.



Czytaj także:
Jak nadać sens cierpieniu? Lekcja od Maryi z Kibeho

 

 

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.