Agnieszka Banaś – śmiało można tak powiedzieć – zrewolucjonizowała duchową mapę Krakowa. Nam opowiada, jakie imię ma kryzys wieku średniego, co sprawia, że chce jej się tańczyć i dlaczego woli żarty swoich dzieci od gonitwy za wielkim sukcesem.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Agnieszka Banaś przeniosła na krakowski grunt Program 12 kroków dla chrześcijan i stworzyła lokalne ognisko Wspólnoty Trudnych Małżeństw Sychar. Kiedyś liderka i działaczka katolicka, dziś przede wszystkim współtwórczyni Centrum Pomocy Psychologicznej i Duchowej „Manresa” na Małym Rynku przy Jezuitach. Prywatnie mama Mikołaja i Filipa.
Magda Frączek: Chciałabym zapytać Cię o głód życia. Czujesz go?
Agnieszka Banaś: Dla mnie to część kobiecości. Życie jest czymś, co pulsuje. Nie mam na myśli gorączkowego biegania za nowościami. Czasem pulsuje, gdy tylko siedzę i patrzę w horyzont. Kiedy przestaję być głodna życia – a przez życie rozumiem głód Boga, głód ludzi, głód ciekawości świata – popadam w jakiś rodzaj niebytu. To dla mnie droga do tego, aby stać się matroną. Nie chciałabym nią być.
Bóg szanuje wolność
To rodzi kolejne pytanie. Do czego została stworzona kobieta? Do czego Ty zostałaś stworzona?
Do dawania życia, do pielęgnowania życia, z tym że rozumiem to bardzo szeroko, nie tylko dosłownie. W ogóle myślę, że Bóg, gdy coś wymyśla, nie jest czarno-biały, zadaniowy, „zero-jedynkowy”.
A jaki jest?
Teraz?
Tak. Chodzi mi o dzień dzisiejszy.
Teraz w moim życiu Bóg jest Kimś, kto bardzo szanuje moją wolność. Jest Kimś, kto kiedy trzeba, dmucha w ledwo tlący się płomień mojego życia. Czasem jest Kimś, kto robi krok w tył i mówi: „Zobacz, co się stanie, jeśli tego podmuchu nie będzie”.
Doświadczam też, że jest Kimś, kto myje mi nogi. Mój ostatni weekend był mordorem, szeolem. Zadałam Bogu pytanie: „A co by było, gdybym od Ciebie odeszła? Czy to jest tylko tak, że ja mam walczyć o Ciebie w moim życiu, czy Ty naprawdę jesteś Kimś, kto pójdzie za człowiekiem, będzie go szukał?”.
Odpowiedział?
Tak. Przez muzykę. Rano otwieram drzwi taksówki i słyszę słowa piosenki: „Będę walczył, będę się o ciebie bił”. Jak mężczyzna, którego potrzebuję, a którego nie mam w życiu. Z drugiej strony, Bóg ma też kobiecą twarz, czułą, dobrą.
Kiedy spotkałaś takiego Boga?
Mam przed sobą taką książkę, Trzy nawrócenia. Przełamać duchowy kryzys Reginalda Garrigou-Lagrange. Wpadła mi w ręce kilka lat temu, kiedy nie wiedziałam jeszcze, że życie duchowe, tak jak całe życie człowieka, ma pewne cykle. Obracałam się w środowisku charyzmatycznym, gdzie w jakiś sposób, głoszona była „ewangelia sukcesu”. Bóg był tym, który uzdrawia, który wyjmuje człowieka ze wszystkich kłopotów. Był kimś, kto stoi z wyciągniętym w moją stronę cudownym palcem i od mojej wiary ma zależeć, czy – szeroko rozumiany – sukces, także duchowy, stanie się moim udziałem.
Kiedy po motylkach nawrócenia przyszło pierwsze zderzenie się z życiem, coś zaczęło się rozjeżdżać. Z jednej strony było życie we wspólnocie, w kościele, na rekolekcjach, z drugiej zupełnie coś innego w domu. Zobaczyłam, że niezależnie od tego, ile bym nie siedziała czy stała z wyciągniętymi w górę rękami, pewne rzeczy nie zmieniają się. Że potrzeba, aby coś się zintegrowało. Nie wiedziałam tylko, że żeby to się stało, trzeba przejść przez kryzys.
Czasami potrzebny jest kryzys
Odnosisz się do jakiegoś konkretnego kryzysu?
Chodzi mi o coś, co psychologia opisuje jako kryzys wieku średniego. Coś co Jung nazwał „południem życia”, Jan od Krzyża czy św. Teresa jako „noc ciemną”.
Ty też znalazłaś na to swoją nazwę?
Tak. Potrzebowałam znaleźć na to swoje określenie. Tak zrodziła się Gienka (śmiech). Gienka jest kimś, kto mi uprzykrza życie. Kiedy do niego wkroczyła nie była jeszcze Gienką, ale Genowefą Wielką Melancholią. Kimś, o kim napisał Dante w Boskiej Komedii:
W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu.
Jak ciężko słowem opisać ten srogi
Bór, owe stromych puszcz pustynne dzicze,
Co mię dziś jeszcze nabawiają trwogi.
Brzmi to tak, jakbyś trochę rozpracowała ten kryzys.
Stoisz na środku życia, na jakimś bezimiennym, bezludnym lądzie. To jest Genowefa. Gienką jest wtedy, kiedy przychodzi myśl, że może by dać nogę i nawiać na Jamajkę z jakimś rastamanem, pobujać się w rytm reagge, popijając mleko kokosowe z kokosa (śmiech). Dzisiaj mogę już to sobie obśmiać.
Jak myślisz, czego dotyka kryzys wieku średniego?
Dotyka przede wszystkim takich egzystencjalnych, najtrudniejszych, ogólnoludzkich pytań dotyczących przemijania i śmierci. Fajnie się mówi, zwłaszcza będąc chrześcijaninem, o wartości śmierci, o tym jak to będzie po śmierci, o tym, jak wspaniałe i bohaterskie są przykłady chrześcijan oddających życie… Gdy jednak przychodzi się z tym zmierzyć biologicznie, nie jest łatwo. Przechodzi się wielką falę rozczarowania.
Poczekaj. Przeniosłaś do Krakowa Program 12 kroków, który stał się drogą uzdrowienia dla kilkuset osób. Przez lata byłaś liderką dużej wspólnoty. Współzałożyłaś Manresę, jedno z najprężniej działających miejsc niosących ludziom duchową i psychologiczną pomoc. Ty mówisz o rozczarowaniu, a ja widzę tu wielkie, grube sukcesy.
Wymieniłaś te rzeczy, a ja tak naprawdę długo zastanawiałam się, dlaczego chcesz robić ze mną wywiad. To wszystko o czym mówisz to czas przeszły. To się już dokonało. Codzienna praca nie polega na udzielaniu wywiadów, szukaniu nowych rozwiązań, fajerwerkach. Obecnie zastanawia mnie coś innego: Jak szukać napędu w niesamowicie rutynowej, powtarzającej się rzeczywistości?
Znalazłaś już coś?
Kilka razy doświadczyłam tego, co to znaczy być „tu i teraz”, nie martwić się o dzień jutrzejszy. Doświadczyłam, że Bóg jest właśnie w tej, obecnej chwili. Mam na myśli mistyczne chwile, pełne niewyobrażalnego pokoju. W pierwszej fazie życia bardzo często omija się tę możliwość, biegnąc do jakiegoś celu. Teraz to, co najbardziej lubię to rozmowy z moimi dziećmi. Dużo się od nich uczę, są doskonałym lustrem moich wad. I choć nie robią tego finezyjnie, są facetami (śmiech), rezonuje to we mnie, jest źródłem śmiechu. Często zamieszczam na Facebooku te nasze dialogi.
Lubię też uwieczniać chwile. W sobie i na zdjęciach. Chodzi mi o chwile jedności, stopienia ze Stworzycielem, z przyrodą, obrazem, muzyką, człowiekiem, zwierzęciem. Te zachwyty nad światem miałam od dziecka, później, wskutek trudnych doświadczeń umarło. Teraz znów ożywa. Pomaga mi w tym medytacja chrześcijańska. Droga, którą odkryłam niedawno.
Czytaj także:
Jedno słowo kontemplacji. Czym jest medytacja chrześcijańska?
Celem jest droga
Prowadzisz kilka grup 12 kroków. Zastanawiam się, jak pracuje Ci się teraz, z perspektywy odkryć, o których opowiadasz? Cały program trwa przecież prawie 2 lata, nie jest miejscem, gdzie doświadcza się natychmiastowych rozwiązań.
Celem kroków jest zobaczenie, że sama droga jest celem. Na początku chce się od razu wiedzieć, gdzie on jest. To jest przecież bardzo ludzkie. Doświadczam cierpienia i szukam ulgi w cierpieniu.
Sama pamiętam swoje problemy rodzinne. Pamiętam, jak przychodziłam szukać pomocy w moich problemach małżeńskich, które po latach zakończyły się rozwodem. Nie tego oczekiwałam. Chciałam wszystko już, a tu się okazało, że cała droga dopiero przede mną. Że Bóg odpowiada mi na, wydawałoby się, poboczne i nieistotne pytania.
Pamiętam kobietę, do której przyszłam z prośbą, aby pomogła mi wyjść z kryzysu małżeńskiego. Pytam ją: „Co ja mam zrobić? Powiedz mi!”. Odpowiedziała mi: „Agnieszka, co sprawia, że chcesz tańczyć?”. „O co ona mnie pyta?”, myślę.
Potrzebowałam kawałka czasu, aby to zrozumieć. Aby odpowiedzieć sobie, co sprawia, że tętni we mnie życie. Zupełnie o tym zapomniałam.
O jaki więc rodzaj drogi, kroków chodzi?
Chodzi o przewartościowanie siebie, swojej wiary. Jezus nie powiedział: „Czcijcie mnie”. On powiedział: „Naśladujcie mnie”. Bóg ma twarz mojego bliźniego. Bóg ma twarz bezdomnego, chorego. Bóg jest w ekspedientce w sklepie. Bóg jest we mnie. Bóg jest w moich dzieciach.
Jesteś kobietą noszącą na sobie trud samotnego rodzicielstwa.
Pamiętam, gdy pewnej mroźnej zimy zamarzło coś w rurze od gazu. A że mam pralkę pod piecem gazowym, kiedy już odmarzło, zaczęła się lać woda i zalewać ją. Nową pralkę. Na niedomiar, tego dnia miałam jeszcze sesję na uczelni. Wiem jak to jest, kiedy staje się przed kompletnym ograniczeniem. Widzę, jak przez te lata utwardziłam się. Czasem ta twarda skóra ciąży. Przy totalnym zmęczeniu jest chęć, aby ją zrzucić i urealnić myśl o ucieczce z Jamajczykiem (śmiech). Mam momenty, w których chciałabym komuś przekazać ten plecak, który niosę.
W tym wszystkim chodzi chyba najbardziej o to, aby nie zgubić dobra. Czasem na krokach proponuję, aby kupić sobie sznureczek i koraliki. Lub tak jak Aurora z drugiej części Czułych słówek, sporządzić album swojego życia. Każdy koralik czy zdjęcie niech symbolizuje dobrą rzecz, dobrą osobę, dobre miejsce, za które możemy być wdzięczni. To jest to praktykowanie uważności, bycia „tu i teraz”. Bo to też nie jest tak, że ja przez cały czas byłam sama. Spotkałam wielu ludzi, którzy mi pomogli.
Odpowiedziałaś sobie na pytanie, które zadała Ci tamta kobieta? Wiesz, co sprawia, że chcesz tańczyć?
Kiedy mogę pomagać ludziom odnaleźć nadzieję. Kiedy mogę iść z kimś przez kawałek jego drogi. To wyróżnienie, gdy ktoś mi w tym ufa. Wtedy szybciej bije mi serce. Czasem gubię to. Po to są te koraliki, aby przypominać.
Agnieszka, cykl rozmów, które otwiera nasz wywiad nazywa się „Pokój Kobiet”. Na koniec chciałabym Cię zapytać właśnie o to, co jest Twoim pokojem?
Odpowiem Ci na to pytanie fragmentem Biegnącej z wilkami, Clarissy Pinkola Estes: „Pośród niewiedzy, ciemności, nieomal ślepoty, jest przy mnie Coś, jakaś nieokreślona obecność dotrzymuje mi kroku. Czy idziemy w prawo czy w lewo, towarzyszy nam, towarzyszy nam, wspiera, toruje drogę”. I tak. To Bóg jest moim pokojem.
Czytaj także:
Kobiecość, czyli klucz do piękniejszego świata. Również męskiego