Służba zdrowia. Problem tkwi w słowie „służba”. Jak służba, to znaczy, że ma nie być opłacana. Harcerze też służą i za tę służbę nie biorą pieniędzy. Służę, bo mam powołanie. To lekarze, pielęgniarki i technicy też powinni tych pieniędzy nie brać?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Tylko że lekarze służą nam. Chciałbym, żeby robili to jak najlepiej i chciałbym też, żeby polska służba zdrowia nie wyglądała jak… pończochy mojej mamy w PRL-u.
Oczywiście, dowodów na to, że służba zdrowia bywa „be”, jest sporo.
Sam na brzuchu mam nierówne cięcie po rozbabranym, z winy lekarza, wyrostku. Do dziś ludzie mnie pytają, czy nie dostałem nożem pod budką z piwem. Parę razy i mnie, i Wam zdarzyło się usłyszeć złą diagnozę. I właśnie w imię tego lęku, którego wtedy doświadczyłem, uważam, że lekarze powinni być dobrze wynagradzani, dobrze wyedukowani. Lekarze i cały szpitalny personel.
W moim życiu na poważnej ścieżce chorobowej i na moim „hipochondrycznym szlaku” spotkałem przeróżnych lekarzy. I tych, co mieli podejście, i tych bez podejścia, a nawet z odejściem od pacjenta. Pamiętam tylko tych świetnych, z misją i pasją w oku.
I dla nich warto wspierać służbę zdrowia, ponad partyjnymi sympatiami.
Moje wspomnienie losu służby zdrowia to powroty mojej mamy z 24-godzinnych dyżurów, bo były lepiej płatne i nie było kim ich obsadzić. Pamiętam, jak dyżury przedłużały się do 48 godzin, bo koleżanka zachorowała.
Czytaj także:
Szymon Majewski: Moja Mama w paru obrazkach
Mama pracowała w „krwiodawstwie”, konkretnie przy krzyżówkach, musiała być skupiona, bo często krew potrzebna była na cito, nie można było się pomylić, bo stawką było życie ludzkie.
Służyła w tym zawodzie 35 lat i nigdy nie narzekała. Jej marzeniem było zostać lekarzem, ale zdając na studia dwa razy, jako córka AK-owca nie dostała tak zwanych punktów za pochodzenie. Kiedy się urodziłem, marzenia o studiach prysły. Mimo to kochała swój zawód.
Za PRL-u służba zdrowia była niezauważalna, przezroczysta, miała działać i już.
A nie… Pamiętam, że był jeden dzień, kiedy służba zdrowia stawała się zauważalna – 8 marca, w Dzień Kobiet. Mama przynosiła do domu mało szlachetną paczkę, z której śmialiśmy się potem całymi dniami. Tekturowe pudło zawierało: pastę do podłogi BUWI, pumeks, majtki w jednym rozmiarze dla wszystkich pań (!) i pończochy!
Jako że socjalistyczna władza bardzo ufała obywatelom, trzeba było jeszcze podpisać listę, że się wzięło te „gifty” tylko raz…
Każda z tych z rzeczy służyła dzielnie, szczególnie pończochy jako towar w PRL-u deficytowy.
W przypływie dobrego humoru mama, rozwieszając pranie, a w tym znoszone, podziurawione pończochy przygotowane do repasacji, mówiła:
– Wywieszam flagę służby zdrowia! Oto mój herb!
Te pończochy rzeczywiście były symbolem służby zdrowia. Dobrze trzymały się na wierzchu, a im wyżej, tym miały więcej dziur nowych i tych starych, nie zawsze elegancko zaszytych.
Kto dziś, kurcze, oddaje pończochy do repasacji!?
Czytaj także:
Szymon Majewski: Co moja Mama powinna mieć na T-shircie
Mama miała zresztą (dla mnie wtedy zabawną) zdrowotną obsesję pończochową, jak przystało na pracownicę resortu zdrowia – bała się, że jak zemdleje na ulicy i przyjedzie po nią karetka, to podczas reanimacji odkryją zrujnowane pończochy.
Mówiła: „Kiedy padnę na ulicy, przyjedzie erka, a w niej moi koledzy. Dobrze, że chociaż będę nieprzytomna, to nie zobaczę, co powiedzą, jak zobaczą moje pończochy”.
Najciekawsze jest, że gdy wybuchła wolność, te same pończochy ciągle wisiały na sznurku. Każdy rząd próbował reanimować służbę zdrowia i pończochy mojej mamy.
Żadne próby repasacji służby zdrowia nie dawały rezultatów. Moja starzejąca się mama przynosiła kolejne nowinki ze szpitala, które można by włożyć do jednego pudełka pod hasłem: „Teraz będzie dobrze”. Nie było.
Sztuczne oddychanie służbie zdrowia robili wszyscy, każda partia polityczna, i każda mdlała przy pierwszym masażu serca.
Pończochy wisiały i nadal wiszą.
Pamiętam, jak w okolicach 1997 roku mama zadzwoniła do mnie z radosną nowiną: „Synku, dostałam podwyżkę, 12 złotych, zapraszam cię na kawę”.
Poszliśmy. Podwyższono mamie z 810 na 822 złote.
Symbolem tych czasów był mały zeszycik mojej mamy z zapisanymi wydatkami na mleko, pieczywo i inne domowe sprawy.
Wiem, że takie zeszyciki były w wielu domach. I wiele zawodów też zasługuje na dobre wynagrodzenie.
Ten jednak jest szczególny. A może to czyste wyrachowanie, że wolałbym, by kiedy padnę podczas pisania felietonu dla Aletei, pochylił się nade mną dobrze opłacany, wypoczęty lekarz? A krew mi pobrała pani technik… w ładnych pończochach…
Wspieram lekarzy, wspieram pielęgniarki i techników.
Na zdrowie!