Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
W naszym kraju czynnych uzdrowicieli może być nawet kilkadziesiąt tysięcy. Okazuje się, że znaleźli lukę w oficjalnym systemie ochrony zdrowia. Jaką?
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kaszpirowski: ręce, które leczą
Na początku lat 90-tych ubiegłego wieku ogromną popularność miały programy Anatolija Kaszpirowskiego. Pamiętam, że w niedzielę, w godzinach obiadowych prowadził on swój program, który kończyły słynne „ręce, które leczą”. Uzdrowiciel przez telewizor „przesyłał” energię, która bazując na hipnozie, miała uzdrowić schorowanych widzów.
Pewnego dnia przyjechał do Łodzi, w której mieszkam. Cała hala sportowa była przepełniona. Kilka tysięcy ludzi przybyło na spotkanie, głęboko wierząc w jego skuteczność. Przyznam się, że też tam byłem. Jedyne co pamiętam to fakt, iż po seansie dostrzegłem, że popsuł mi się zegarek, który wcześniej dostałem od cioci z Kanady.
Nie wiem, czy fakt ten winieniem wiązać z hipnotycznymi umiejętnościami gościa ze wschodu. Wiem natomiast, że jego postać była w tamtych czasach pewnym symbolem. Ludzie mieli nadzieje, pragnęli uzdrowienia, które dość szczególny uzdrowiciel z zagranicy mógł im ofiarować. Co jednak interesujące, Kaszpirowski jest z zawodu lekarzem, ma doktorat i specjalizację z psychiatrii i psychoterapii.
Czytaj także:
Choroba psychiczna. Dla medycyny wciąż tajemnica, dla nas wciąż tabu
Z chorym dzieckiem do znachora?
Kaszpirowskiemu sławę przyniosły nie sukcesy w pracy w szpitalu, ale telewizyjne seanse hipnozy, Jak to zatem możliwe, że miliony ludzi w kilku krajach uległo tej „zbiorowej psychozie”?
To samo pytanie można zadać rodzicom pewnego chłopca. Urodził się on z porażeniem okołoporodowym. Miał zdiagnozowane głębokie upośledzenie umysłowe. Wraz z mamą i tata trafił do znachora, który stwierdził, że podobny stan można „uzdrowić”. Trzeba jednak „na rozstaju dróg”, uroczyście odciąć „kołtun z włosów”, który należy wcześniej hodować przez kilka miesięcy. To bowiem w nim znajdować się będą wszystkie nieczystości powodujące chorobę i niepełnosprawność.
Podobną do tej historię przedstawiał w jednym s wywiadów prof. Włodzimierz Piątkowski. Ten lubelski socjolog medycyny od lat zwraca uwagę, iż szamani, uzdrowiciele, wróżki i inni tego typu specjaliści nie doświadczają bezrobocia.
Czynniki pozamedyczne
Choć podobne działania wydaja się nam nierealne, to jednak bardzo łatwo je wytłumaczyć. Prof. Jan Czesław Czabała w swojej książce pt. Czynniki leczące w psychoterapii zwrócił uwagę, iż pozytywne skutki terapii bardzo często uzależnione są od takich elementów, jak: prezentowanie przez eksperta postawy empatycznej, wzbudzanie zaufania oraz nadziei, a także motywowanie do leczenia.
Przy okazji strajków młodych lekarzy słyszymy często wstrząsające wręcz historie wskazujące, że medycy musieli w jednym momencie na przykład reanimować dwie osoby lub przyjąć w ciągu dnia ponad stu pacjentów. Znachorzy, uzdrowiciele oraz bioenergoterapeuci nie mają takich problemów. Umawiają się na wizytę, rozmawiają, poświęcają czas swojemu klientowi. Tutaj podstawowym lekarstwem nie jest, jakaś magiczna energia, ale postawa samego „terapeuty”.
Czytaj także:
O co tak naprawdę chodzi w proteście medyków?
Pozory nauki
W wielu wypadkach korzystanie z podobnych usług nie wiąże się zapewne z wyraźnymi szkodami. Pacjent zostaje powiadomiony, że „jego pole energetyczne zostało oczyszczone”. Słyszy miłe słowa na swój temat, a przede wszystkim czuje, że został wysłuchany.
W osiedlowej poradni takie doświadczenie spotykają pacjenta rzadko. Lekarze mają konkretny czas na działanie, wypełniają normy. Odnoszą się jednak oni do konkretnych metod, technik, bazują na wiedzy.
Słuchając znachorów oraz uzdrowicieli początkowo dojść można do podobnego przekonania. Na przykład w słynnej w ostatnich tygodniach sprawie pacjentki z nowotworem piersi tzw. irydolog podkreślał w rozmowach z pacjentkami, iż badając dno oka jest w stanie zdiagnozować problem. Tak jednak się nie stało. Pacjentka ta w stanie zagrożenia życia trafiła na oddział onkologii. Wcześniej leczyła się w sposób niekonwencjonalny u tego znachora.
Trudno uniknąć tutaj zatem od konkretnych obaw. Korzystanie z usług znachorów może często wiązać się wyłącznie z wydłużeniem procesu powrotu do zdrowia. Zdarza się jednak, że choroba pozbawia pacjenta czasu, który spożytkować trzeba na diagnozę i leczenie.
Zawód uzdrowiciel
Zastanawiając się nad ewidentnym fenomenem uzdrowicieli w Polsce, nie sposób pominąć filmu „Znachor” z Jerzym Bińczyckim i Anną Dymną w rolach głównych. Słowo to z całą pewnością utrwalone zostało w społeczeństwie właśnie dzięki ekranizacji niezwykłej historii profesora Wilczura, który nagle traci pamięć i trafia do nieznanych sobie, wiejskich terenów, gdzie zaczyna pomagać chorym ludziom.
Dla nich był on znachorem, kimś nawet cenniejszym niż lokalny lekarz, który szanse wyzdrowienia widział w zasadzie wyłącznie u bogatych pacjentów. Oglądając ten film, wpaść możemy jednak w pewną pułapkę. Bińczycki nie kwalifikuje się, by określić go klasycznym znachorem. Wykorzystuje on bowiem nie magiczną i tajemną wiedzę o energiach, ale naukę, która – pomimo ubytków w pamięci – daje o sobie znać w postaci umiejętności, które bohater ten posiada.
Czytaj także:
Czy wiara i psychologia się kłócą? „Na jedno i drugie jest miejsce”
Wróżka i bioenergoterapeuta z państwowymi dyplomami
Polskie prawo w dość specyficzny sposób podchodzi do tego tematu. Z jednej strony prawo do leczenia mają w naszym kraju wyłącznie lekarze: podszywanie się pod lekarza może wiązać się z odpowiedzialnością karną. Z drugiej jednak stromy polskie przepisy pozwalają na przepisywanie przez medyków leków homeopatycznych, których powstanie oparte jest na energii i pamięci wody, która musi być potrząsana zgodnie z tajemną procedurą.
Ponadto przepisy pozwalają wróżkom na zdobycie zawodu po przez zdanie egzaminu państwowego. Podobnie działają bioenergoterapeuci skupieni w zawodowych cechach. Nawet w oficjalnych dokumentach ministerstwa pracy dostrzec można opisy wspomnianych profesji. Nie brakuje w nich zwrotów, takich, jak energia naturalna, pole energetyczne, itd.
Życzę ci zdrowia i nadziei
Prof. Piątkowski zwraca uwagę, że w naszym kraju czynnych uzdrowicieli może być nawet kilkadziesiąt tysięcy. Nic nie wskazuje na to by nagle mięli zniknąć. Nawet jeśli tak się stanie, to jako pewnik można przyjąć, iż wielu ludzi chodzić będzie do różnej maści znachorów i uzdrowicieli, którzy wsparci własną energią będą „uzdrawiać” swoich pacjentów.
Przyczyna tego leży w jednym tylko słowie: „nadzieja”. Pacjent trafiając na medycznego specjalistę otrzymuje często wyłącznie fakty. Czasem są one dla niego przerażające. Odbierają mu właśnie nadzieję.
Nie jest straszną wyłącznie utrata zdrowia. Straszna jest świadomość, że ono nie wróci. Gdy dodamy do tego na przykład obawy o życie naszych dzieci, wówczas racjonalność i logika przestają dominować w działaniach. Przecież chcemy by to nadzieja umarła ostatnia.
Czytaj także:
Jak polscy lekarze przechytrzyli nazistów i wywołali epidemię na niby