Dziecko w kościele najczęściej nudzi się, a jak się nudzi to i marudzi. Krytyczne uwagi otoczenia, często podane w niedelikatny sposób, sprawiają, że nie tylko jemu, ale i rodzicom odechciewa się iść do kościoła całą rodziną.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Spacer z dzieckiem po kościele – wypada czy nie?
Gdy moja najmłodsza córeczka nauczyła się stawiać pierwsze kroki, nie było mowy o siedzeniu w wózeczku. Podtrzymywałam ją za rączki, a ona przemierzała kościelną posadzkę. Krok za krokiem, a w tle słowa kazania, o tym, w jak trudnych czasach żyjemy.
„Źle się dzieje, młodzież pali papierosy, pije alkohol pod blokami, nikt im uwagi nie zwróci!”. Byłam wtedy jeszcze bardzo niedoświadczoną mamą, spiętą wizytą na mszy. Dobrze, że moja mała jest cichutko, uśmiecha się z radością, bo samo chodzenie sprawia jej ogromną frajdę. Cieszę się razem z nią, przede wszystkim tym, że nie płacze, a ja mogę słuchać. „Źle się dzieje, wnuki wchodzą babciom na głowę, a młode mamy spacerują po kościele z dziećmi, jakby to był jakiś park. I nikt im uwagi nie zwróci!” – pada z ambony.
Czuję nagły ucisk w żołądku, palący wstyd. Nie wiem, czy wszystkie oczy zwracają się w moją stronę, bo czym prędzej wychodzę z kościoła. Gdybym była standardowo-niedzielnym katolikiem, najprawdopodobniej nie wróciłabym do niego już nigdy.
Czytaj także:
Zabierać dziecko na mszę? A może lepiej zostawić je w domu?
Dla wszystkich starczy miejsca?
Nie, nie jest to tekst nawołujący do totalnego luzu i zabawy w kościele. Uważam, że dzieci powinny być uczone pewnych zasad i obowiązujących norm. Uczone – to słowo klucz. Oznacza proces, a nie perfekcyjny popis za pierwszym, drugim czy trzecim razem.
Każde dziecko jest inne, każde ma czasem gorszy dzień. Ci, co mają potomstwo, sami wiedzą, że różnie to bywa i czasem trzeba ewakuować w pośpiechu spokojne zazwyczaj maluchy. Tym bardziej, gdy oprócz wyrazistego temperamentu dzieci mają także zaburzenia typu autyzm czy ADHD i nie potrafią zrozumieć i spełnić wymogów społecznych. Czy dla tych z problemami, czy dla tych najmłodszych – czy jest dla nich miejsce w kościele?
Msze dziecięce? Temat rzeka
Mądry ksiądz z wyczuciem może zdziałać tu wiele. Niestety, często sami rodzice nie ułatwiają mu życia, w myśl zasady, że na mszy dziecięcej można wszystko. Wtedy nawet obyte dzieci gadają, bo przecież innym wolno, więc czemu im nie?
Msza „dla dorosłych”? Nawet dla dorosłego może być tak po ludzku męcząca, a co dopiero dla przedszkolaka? Z tą różnicą, że dorosły przyszedł z własnej woli i zazwyczaj rozumie, po co. Tłok, fałszująca schola i monotonne kazanie nie powinno go zniechęcić. Dziecku można i należy tłumaczyć sens tego, co się dzieje, jednak nie sposób wymagać od przedszkolaka pełnego zrozumienia i pojęcia doniosłości chwili.
Trudno mu wysiedzieć w ławce, trudno wystać całą godzinę. Spocone w zimowej kurteczce ma siedzieć bez ruchu, a gdy zaczyna się wiercić napotyka pełne dezaprobaty spojrzenia i karcące uwagi. Dziecko w kościele najczęściej nudzi się, a jak nudzi się to i marudzi. Krytyczne uwagi otoczenia, często podane w niedelikatny sposób, sprawiają, że nie tylko jemu, ale i rodzicom odechciewa się iść do kościoła całą rodziną.
I jest to jakieś rozwiązanie, a jednak budzi mój duży smutek. Chciałabym, by małe dzieci miały swoje miejsce w kościele. Oczywiście, bliskość z Bogiem buduje się na co dzień, ale skoro msza jest dla nas cenną łaską i spotkaniem z Jezusem, dziwnym byłoby wprowadzenie jej dopiero po 6 roku życia.
Czytaj także:
Ich dzieci są ciężko chore. Opowiadają, jak nie wkurzyć się na Pana Boga
Ksiądz też musi się czasem „ubrudzić”
Dlatego falę wdzięczności wywołało we mnie nagranie, na którym o. Remigiusz Recław mówi, jak na przestrzeni lat zmieniło się jego postrzeganie „świętych rodziców”.
Popularność tego filmiku potwierdza, że nie tylko mnie ujął swymi słowami. Pokazuje także, że my, świeccy, czujemy się czasem w kościele niezrozumiani. Czasem niechciani, nie pasujący do bogatego, czystego wnętrza z naszymi głośnymi dziećmi z ubłoconymi kaloszami. Jednak by rozumieć ludzi, którzy są mu powierzeni, ksiądz również musi się czasem „ubrudzić”. Doświadczyć „zwykłego” życia: ile czasu zajmuje przygotowanie obiadu dla 5 osób i ogarnięcie domu.
Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie
Nie mam gotowych rozwiązań. U nas strzałem w dziesiątkę okazała się schola – dzieci idą chętnie, bo są dumne ze swojego zaangażowania, a śpiew sprawia im ogromną frajdę. Temat jest jednak głębszy i wart przemyślenia, szerszej dyskusji i maksymalnej delikatności.
Czy w kościele znajdzie się miejsce nie tylko dla tych, którzy są nienaganni w ubiorze, mowie i kindersztubie? Dla tych, co nie zawsze „pasują”, w tym dla małych dzieci i rodzin? Myślę, że tak. Tylko jak sprawić, by nie byli „zgorszeniem” dla współuczestników, a msza była dla nich czymś więcej niż przykrym obowiązkiem? Potrzeba czegoś więcej niż lista zakazów.
Dlatego sposób, w jaki mówi o. Remigiusz, trafia w moje serce. Nie jest to wcale „róbta, co chceta”. Słyszę raczej: „Rozumiem, że czasem to duży trud. Rozumiem i szanuję”. Nie mówi: „Nie wymagam”, ale okazuje wyrozumiałość i miłosierdzie. Mnie tym kupił totalnie, zresztą już gdzieś widziałam podobny styl. Z tego co pamiętam, to u Jezusa.
Czytaj także:
List do pani, którą moje dzieci wyprowadziły z równowagi podczas mszy